Fredrowski wdzięk
Mijający czas nie ujmuje Fredrowskim komediom walorów scenicznych. Trwają więc od lat w naszej teatralnej tradycji i zapewne długo w repertuarach pozostaną. Teatry sięgają do dorobku Fredry często, wyznając jednakże dwie różne "szkoły" inscenizacji jego sztuk. Jest bowiem teoria nakazująca traktowanie tej literatury z ogromnym szacunkiem, pietyzmem i powagą, jest i dążeniem do "odświeżania" uroczych Fredrowskich komedii, w rzeczy samej - ramot. Ten drugi nurt zrodził próby przeróbek dzieł hrabiego Aleksandra na musicale ("Gwałtu, co się dzieje") lub wzbogacone muzyką, podane z dystansem i lekkim zmrużeniem oka wersje w rodzaju sopockiego przedstawienia "Ślubów panieńskich". Ta tendencja przyświecała również realizatorom "Dam i huzarów", najsłynniejszej z Fredrowskich sztuk wystawionej w minioną sobotę w Teatrze Dramatycznym w Gdyni.
W tym wydaniu zachowała ona wdzięk sielskiego obrazka z życia szlachty, zyskując nową perspektywę dzięki scenkom wiejskim, plebejskiemu, siermiężnemu humorowi, ludowym przyśpiewkom. Te wtręty funkcjonujące w gdyńskiej inscenizacji na zasadzie intermediów nie sprzeniewierzają się bynajmniej klimatowi komedii, też przecież miejscami rubasznej, jędrnej w słowie tyle, że rozgrywającej się w dworku, w "towarzystwie". Ale granice między dwoma światami są bardzo dyskusyjne, gdy idzie o flirty i amory. Wojciech Zembrzuski - autor scenografii tak ją więc zaprojektował, że dystansu prawie nie ma. Fasada skromnego dworku widnieje w głębi sceny, bliżej zaś po bokach znajdują się wiejskie zabudowania - jak "żywe". Ze strzechą, boćkiem na dachu, studnią z żurawiem. Jest jeszcze świnka, krowa spoglądająca z obory, śpiew ptasząt, rżenie koni. Słowem wieś przedstawiona z werystyczną dosłownością, która może irytować albo śmieszyć. Ma to tło jednak niezaprzeczalny wdzięk naiwności i przystaje do koncepcji inscenizacyjnej Zbigniewa Wróbla - reżysera i autora opracowania tekstu.
Przy studni lub na kładce dzielącej dwór od zabudowań gospodarskich, a przerzuconej pewnie nad jakimś bajorkiem, spotykają się bohaterowie. Serca dziarskich huzarów uparcie trwających w kawalerskim stanie miękną jak wosk pod wpływem niewieścich wdzięków. Kobiety wtargnąwszy w to męskie królestwo intrygują, plotkują, sieją ogólny zamęt w sercach i umysłach panów i w całym męskim gospodarstwie. Intryga - jak to u Fredry - mistrzowsko zamierzona i świetnie rozegrana, prosta i bezpretensjonalna. Dialog skrzący się dowcipem, błyskotliwy, sam w sobie zabawny, w zderzeniu z sytuacjami - komiczny. Czegóż chcieć więcej?
Naturalnie - przede wszystkim dobrego wykonania. Pod tym zaś względem gdyńskie przedstawienie nie budzi zastrzeżeń, chociaż zyskałoby na pewno na przyspieszeniu tempa i śmielszej, pewniejszej interpretacji kilku piosenek (muzykę skomponowała Katarzyna Gaertner, choreografię opracował Zygmunt Kamiński). To są jednak drobiazgi, bo aktorsko jest to spektakl bardzo udany, świeży, pełen inwencji samych artystów. Tworzą oni wspaniałą galerię typów i charakterów, grają z fantazją, kulturą i umiarem, dobrze podając Fredrowski tekst - sam w sobie przecież arcyciekawy. Trudne więc zadanie ma recenzent, gdyż chcąc oddać sprawiedliwość aktorom, musiałby tym razem rozdzielić pochwały i słowa uznania między wszystkich bez wyjątku wykonawców. A to niemożliwe. Pozostańmy zatem przy głównych bohaterach - trójca huzarów, w których wcielił się Stefan lżyłowski (major), Janusz Marzec (rotmistrz) i Stanisław Raczkowski (porucznik) i sekundującej im trójce gadatliwych dam czyli Orgonowej (Hanna Bitner-Szymańska), Dyndalskiej (Elżbieta Kochanowska) i Anieli (Violetta Zalewska) oraz uroczej, lirycznej Zosi (Teresa Wasiak). Damom wdzięcznie towarzyszą pokojówki - Fruzia, Zuzia i Józia czyli Bożena Kostecka, Urszula Kowalska i Jolanta Zarzycka; w kompanii huzarskiej jest kapelan (Sławomir Lewandowski), Grzegorz (Jerzy Stanek) i Rembo (Zbigniew Gawroński).
Równie barwnej, dobrze oddanej, zabawnej i jakże swojskiej sztuki nie oglądaliśmy w gdyńskim teatrze dawno, więc "Damy i huzary'' liczyć mogą na powodzenie.