Fredro do rozpuku
"Rola w rolę, niby dobrany komplet instrumentów, czekają batuty reżysera. Zadanie, wedle pojęć dzisiejszej reżyserii mało wdzięczne, bo nie dające okazji do żadnych dodatków'' (...) - pisał o "Damach i huzarach" Boy. Januszowi Nyczakowi musiało się jednak owo zadanie wydać najwdzięczniejsze, a sceniczny rezultat dowiódł, że prawdziwy maestro wziął batutę do ręki. Poznańskie "Damy i huzary'' Aleksandra Fredry w Teatrze Nowym doprowadziły festiwalową publiczność niemal do spazmów ze śmiechu, w czym zasługa po pierwsze Fredry, którego dowcip jest tu nieśmiertelny, po drugie reżysera, który nie uronił zeń ani kropli, a nawet wydobył rzeczy, o których się hrabiemu nie śniło, po trzecie wreszcie aktorów, którzy bezbłędnie i do końca dali temu dowcipowi wyraz.
Nyczak nie przejął się niejednoznacznością gatunkową utworu. Zrezygnował nawet z klasycznokomediowego rozwoju podstawowego nurtu intrygi i potraktował całość jako czystą farsę, śmiało posługując się groteską, błazenadą, karykaturą. Otworzył przed widzami paradę prześmiesznych typów i zabawnych perypetii, podporządkowując wszystko jednej regule - komizmowi. Każdy najdrobniejszy, perfekcyjnie dopracowany szczegół jest tu obliczony na śmiech, beztroską i bezinteresowną radość. Znakomity dialog toczy się szybko i błyskotliwie, sceniczne działania przebiegają w imponującym tempie, galeria zabawnych figur mieni się coraz to nowymi odmianami humoru.
Aktorzy zagrali swoje role z fantazją i brawurą, po mistrzowsku oddając komizm konfliktu między starokawalerskim światem huzarów a "drobiazgowym światem babuszerii". Z tamtej strony najbardziej się podobał Aleksander Machalica w roli Kapelana, któremu chwilami jednak nie udawało się uniknąć nadmiernej szarży. Z "babuszerii'' niepowtarzalną kreację stworzyła Kazimiera Nogajówna jako Aniela - prześmieszna, pulchna stara panna o wyglądzie dużej lalki w koronkowych majtach. Wszyscy bez wyjątku bawili widzów do łez, raz po raz odbierając gorące i w pełni zasłużone brawa.