Artykuły

Śpiewam, tańczę, recytuję

Rozmowa z Borysem Szycem, aktorem.

"Gazeta Studencka": O "Dobrym wieczorze kawalerskim", sztuce, w której grasz jedną z głównych ról, mówi się, że to wyłącznie rozrywka. Co Ty na to?

Borys Szyc: Rzeczywiście, to sztuka lekka, łatwa i przyjemna, bez jakichś górnolotnych zapędów, napisana dla zabawy i dla zabawy zagrana. Powiem krótko: jeśli ktoś tego typu rozrywki nie potrzebuje, nie musi na ten spektakl przychodzić. Ale myślę, że są ludzie, którzy chcą oglądać nie tylko wzniosłe dzieła, ale mają ochotę przyjść do teatru na proste, zabawne historie. Nie dorabiam do tego wielkiej ideologii - ta sztuka jest, jaka jest, i tyle.

Myślisz, że grając tego typu przedstawienia, można przybliżyć ludziom teatr?

Myślę, że tak. Jeśli na ten spektakl pójdzie ktoś, kto nigdy w teatrze nie był, a na pewno nie zamierzał pójść na przedstawienia Lupy czy Jarockiego, to już będzie dobrze. Ludzie wolą teraz na ogół pstrykać pilotem - siedząc przed telewizorem, mogą w ciągu minuty dziesięć razy zmienić kanał, zamiast przez półtorej godziny oglądać to samo. Jeżeli uda nam się choć parę osób sprzed telewizora ściągnąć do teatru, to będzie sukces.

Na co dzień grasz w Teatrze Współczesnym. Dobrze się tam czujesz?

Nie mogę narzekać. Gram dużo, a do tego udaje mi się połączyć etat z pracą w filmie, co jest dla mnie bardzo ważne. Dzielę swój czas między scenę a plan zdjęciowy - coś na zasadzie: Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek (śmiech). Nie zamierzam na pewno z teatru rezygnować - tylko tu mam szansę na spotkanie z wielką literaturą, na pracę nad warsztatem i próbowanie nowych aktorskich trików. Na planie filmowym pracuje się w pośpiechu i zwyczajnie nie ma na to czasu. Poza tym, gdy nie gram akurat w filmie, teatr daje mi utrzymanie i, co ważniejsze, świadomość, że cały czas pozostaję w zawodzie, że nie wypadam z obiegu.

Boisz się ciszy, tego, że telefon z kolejnymi propozycjami nie zadzwoni?

Bałem się na początku. Jako student miałem momenty strachu, że moja kariera w ogóle się nie zacznie. Na szczęście przyszły propozycje etatu - w Dramatycznym i Współczesnym. Wybrałem Współczesny, bo czekała tam na mnie główna rola w przedstawieniu Agnieszki Glińskiej. Etat zaraz po szkole to była komfortowa sytuacja. A potem wszystko zaczęło biec coraz szybciej i szybciej - Teatr Telewizji z Krystyną Jandą, "Symetria", "Vinci". Dzisiaj tej ciszy boję się już trochę mniej, chociaż w tym zawodzie nigdy nie można być do końca pewnym jutra.

Czym kierujesz się, wybierając kolejne role - scenariuszem, osobą reżysera, terminami?

Wszystkim naraz, ale w konkretnej kolejności. Przede wszystkim oceniam, czy scenariusz mi się podoba, czy sam poszedłbym na taki film do kina. Potem zastanawiam się, czy rola, którą mi zaproponowano, byłaby w mojej karierze czymś nowym, czy zagrałem już podobną postać, czy jeszcze nie. Staram się unikać powielania - miałem kilka propozycji ról zbliżonych do tej, jaką zagrałem w "Symetrii". Odrzuciłem je, bo nie chcę grać ciągle tych samych facetów.

Grasz w filmie, w serialu, w teatrze, Teatrze Telewizji, Teatrze Polskiego Radia. Ta wszechstronność to przypadek czy strategia?

Kiedyś pomyślałem sobie, że chciałbym umieć zagrać wszystko, co mi zaproponują. Zatańczyć - proszę, zaśpiewać - już się robi, mówić klasycznym wierszem - nie ma sprawy. Mam wrażenie, że słowo "aktor" jest wtedy bardziej pełnowartościowe. Bałem się tylko serialu - "Oficera" zrobiłem ze względu na ludzi, z którymi mogłem pracować na planie. Na pewno nie chciałbym wpakować się w żadną telenowelę, w serial ciągnący się latami - strasznie szybko się nudzę i wiem, że grając w tasiemcu, męczyłbym się psychicznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji