Artykuły

Żarcik z morałem

Teatr TV "Pierwsza lepsza" - komedia A. Fredry. Reż. - A. Łapicki. Reż. TV - A. Minkiewicz. Scenografia - F. Starowieyski. Oprac. muz. - S. Zawarski. Premiera 8 VII 63 r.

"Pierwsza lepsza" - to już trzecia w sezonie letnim - po "Kaprysie" Musseta i "Igraszkach trafu i miłości" Marivaux - lekka, czytelna dla szerokiego kręgu odbiorców - sztuka o miłości. Repertuar wakacyjny? Na pewno, ale trzeba przyznać, że wcale nie "ogórkowy". Same premiery, i to dobrane w ten sposób, by połączyć autentyczną rozrywkę z dobrym poziomem tekstu, atrakcyjność z kulturą słowa, dowcip z subtelnym wdziękiem.

W wypadku jednoaktówki Fredry właśnie reżyseria i obsada zdecydowały w największym stopniu o doskonałym poziomie widowiska. Ta pisana przez początkującego autora w roku 1823 "komedia przebieranek" ma wprawdzie świetny dialog (w partiach Elwiry czujemy już zapowiedzi "Ślubów panieńskich"), ale intryga jest tutaj błaha i szablonowa, sytuacje - pomysłowe, lecz dość naiwne, a morał zbyt wyraźnie podkreślony. Jest tutaj w istocie spora doza satyry na znudzonych dobrobytem i lenistwem "złotych młodzieńców", ale wypowiedziane we wstępie słowa o wiedzy psychologicznej Fredry i o wiecznej aktualności jego komedii - chyba na przykładzie "Pierwszej lepszej" są zbyt górne. Na pewno wcześniejsze: "Mąż i żona" i "Cudzoziemszczyzna" oraz nieco późniejsze "Damy i huzary" przerastają poziomem tę jednoaktówkę. Wszystkie jednoaktówki Fredry są na ogół mniej udane niż szerzej rozbudowane sztuki - i wieloletnia tradycja kazała im często gościć na scenach amatorskich teatrzyków.

Otóż ostatnie przedstawienie pokazało nam, jak taki "żarcik sceniczny z morałem", nadający się na scenę amatorskiego teatrzyku, stał się majstersztykiem w wykonaniu piątki doskonałych aktorów. Wszyscy doskonale się bawili i chyba świadomie pozwolili sobie na lekkie "zgrywanie się", właśnie jakby grali na scenie amatorskiej.

Doprawdy nie wiadomo, komu na pierwszym miejscu przydzielić pochwały: czy Danucie Szaflarskiej, tak wspaniale (i w takim tempie!) paplającej z kresowym "zaciąganiem" i nic nie zeszpeconej w przebraniu podstarzałej matrony, czy Zofii Mrozowskiej, która ożywiła swą niewielką rolę urokiem prawdziwej poezji, czy Janinie Traczykównie, powracającej z przekorą i zniewalającym uśmiechem do swego refrenu: "wolę Pawełka", czy Andrzejowi Szczepkowskiemu najbardziej - dzięki "przymrużeniu oka" uroczemu z mentorów, czy... Chyba jednak największe pochwały należą się Andrzejowi Łapickiemu, choć - jak w czołówce filmowej - wypada wymienić go na końcu. To przecież on pociągał za sznurki te zabawne a wyjątkowo inteligentne marionetki, umiał stworzyć taką koncepcję widowiska, że wszyscy czuli się dobrze w swych rolach i doprawdy wszystko "grało". Sam, jako Alfred - rozśmieszał najbardziej swą powagą, a wyglądał - niewiele doroślej niż kiedyś w "Zaproszeniu do zamku" Anouilha, która też była swoistą komedią przebieranek. Za to dojrzałości aktorskiej przybyło mu więcej niż lat. Pomysł z powtórzeniem w zakończeniu najcelniejszych partii każdej z postaci - włącznie z końcowym "i dziękuję bardzo" Traczykówny - doskonały.

W sumie - sympatyczne, zgrabnie zrobione, zabawne widowisko. Więcej takich "ogórków"!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji