Artykuły

Teatr - wielki magik

Świat powieści i opowiadań Isaaca Bashevisa-Singera w teatrze - to pomysł wy­dawałoby się bardzo ryzykowny, stawiają­cy przed realizatorami nazbyt wiele trudności, aby mogło powstać przedstawienie uznane za bezsporne przez wszystkich. A jednak udało się to w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Myślę o "Sztukmistrzu z Lublina", realizacji teatralnej przygotowanej na podstawie powieś­ci pod tym samym tytułem.

Singer, znakomity pisarz, laureat literackiej nagrody Nobla wskrzesza, na kartach swych książek rzeczywistość już nie istniejącą świat żydowski wschodniej Europy, a Polski w szcze­gólności sprzed "Epoki Pieców", który w czasie II wojny światowej uległ rozbiciu i znisz­czeniu. Singer urodzony pod Warszawą chce być wierny światu swojego dzieciństwa i młodości, chociaż on już nie istnieje. Pisze więc nadal w języku jidysz, choć zdaje sobie sprawę, że język ten staje się martwy. Ale jest to ję­zyk wyobraźni pisarza o czym mówi w jednym ze swoich wywiadów. Jednak sukcesy literac­kie zawdzięcza dzisiaj przede wszystkim tłuma­czeniom.

Rodzi się pytanie, czym ten świat, żywy już tylko w literaturze, świat miasteczek, przed­mieść, osad czy ulic żydowskich Polski z cza­sów zaborów czy lat międzywojennych - mo­że być dzisiaj dla widza. Zwłaszcza gdy widzi­my komplety na widowni wrocławskiego teatru, i wiemy, że bilety są wyprzedane co najmniej z miesięcznym wyprzedzeniem. Gdy jesteśmy świadkami skupienia, w jakim publiczność przyjmuje wszystko co ze sceny ku niej przy­chodzi. Czy to czar teatru artystycznego, sztuk­mistrza, a może jedynie atrakcyjność folkloru, opowieści o egzotycznym dzisiaj świecie z któ­rym trudno się identyfikować, znaleźć wspólne sprawy.

Powodzenie tego przedstawienia niewątpliwie zaciekawia, zmusza do zastanowienia nad suk­cesem teatru, nad tym, co składa się na siłę ekspresji tego spektaklu, że widza aż tak sku­tecznie do niego przyciąga. Na pewno intrygu­je inność świata: matecznik żydowskiego przed­mieścia, nędza szarego dnia i beznadziejnego żywota, przebłyski szaleństwa akurat na jego miarę, marzenia o karierze o wielkich nieosią­galnych pieniądzach, o Ameryce, do której by pojechać, trzeba się zdobyć na coś nadzwyczaj­nego, bo ona sama nie przyjdzie. A z drugiej strony daje o sobie znać nieustępliwa świado­mość losu człowieka skazanego na Boga który wszystko widzi wszystkim rozporządza, choć dusza ludzka ciągle jest niesforna i swoich dróżek szuka.

Jest też warstwa samego bohatera, Jaszy, w istocie samotnika pośród wszystkich licznych swoich miłości. Samotnika, bo po swojemu wa­dzi się z ludzkim przeznaczeniem, chce się mo­że dlatego zbuntować przeciwko Bogu, że jest z nim gdzieś bardzo głęboko związany. Chce wybrać drogę triumfu człowieka pad własnym losem. Potrafi połykać ogień, zniknąć z pokoju, chodzić po linie - czy nie możę więc zostać wielkim sztukmistrzem życia, podobnym do Bo­ga, wielkim Magikiem? Przychodzą mu do gło­wy buntownicze pytania, kiedy zaczyna być coraz bardziej pewny swej siły kiedy kariera zdaje się być blisko, a i Ameryka jak gwiazda ludzkiego szczęścia, zaczyna być w jego zasięgu. Podporządkować sobie los. Sięgnąć do wszyst­kiego co możliwe, a więc miłość, pieniądze, ka­riera. Zmieszanie najróżniejszych spraw - tęsknot, pragnień, dążeń i niepokojów ognisku­jących się w postaci tytułowego sztukmistrza Jaszy czyni z niej wartość samoistną i osobną na granicy obu światów.

Inscenizator i reżyser Jan Szurmiej wraz ze współrealizatorami (dekoracje - Jan Olko, kostiumy - Irena Biegańska, muzyka - Zyg­munt Konieczny) buduje przedstawienie oraz koncentruje jego niepowtarzalną ekspresję na skrzyżowaniu trzech tych nurtów: żydowskiej ulicy, buntu tego, który jest gotowy uwierzyć, że jego magia może być równa boskiej oraz świata napiętnowanego Bogiem, tak jak to wygląda w wizji chasydów, prawdziwych mistyków żydowskiego świata, którzy zostają wprowadzeni do przedstawienia w tak znaczącym wymiarze. I właśnie ta warstwa zdaje się decydować o fascynacji, jaką budzi przedstawienie. Ten wątek jest zresztą teatralnie najbardziej udany. Losy Jaszy, jego wzloty, sukcesy i w końcu upadek przeplatają się ze scenami w synagodze, gdzie chasydzi przychodzą na modlitwy. Sceny w synagodze są jakby wiel­kim komentarzem do ludzkich poczynań, a cha­sydzi przypominają chór z antycznej tragedii rozpamiętujący wydarzenia, buntownicze ludz­kie działania naruszające równowagę ustano­wionego świata, który i tak w ostatecznym ra­chunku sprowadzi te działania w koleiny tego, co postanowione. Znalazło to właściwy wyraz w scenografii: wątek ulicy przeplata się z sy­nagogą. Galeryjki domu modlitwy łatwo stają się częścią elewacji domów, tworząc swoiste theatrum, skąd można śledzić życie tej ulicy, a więc i Jaszę, który na niej walczy o swą po­zycję sztukmistrza, prowadząc "grę na linie", także o życie, jakim ma ono być - właśnie na przekór temu, co zostało postanowione a co rozbrzmiewa tryumfalną pieśnią przeznaczenia.

Przejmujące sceny w synagodze przydają szczególnego dystansu dramatycznym pery­petiom Jaszy, jego błyskotliwym sukcesom i miłosnym fajerwerkom pełnym uroku, wdzięku, gdzie zmysłowe upojenie ociera się zawsze o tęsknotę nigdy nie zaspokojoną i nie znajdującą dla siebie granic. I wszystko to w ostatecznym rachunku okazuje się być pułapką po to, aby bohater musiał wreszcie doznać prawdy zrozu­mieć granice swej wolności. Kiedy więc widzi­my wreszcie Jaszę pokonanego wśród chasydów, pełnego pokory, pragnącego odnaleźć prawdziwego siebie, to znaczy takiego, jakim go widzi Bóg, rozumiemy dramaturgię przedsta­wienia, które nabiera charakteru przypowieści, akurat jednej z tych, jakich rabi użycza swym słuchaczom, przychodzącym do domu modlitwy. Ta forma tworzy ów szczególny i niepowtarzal­ny klimat - proste sytuacje sceniczne zyskują swoistą nadwartość, zdają się mówić więcej o sensie ludzkiego losu niż niesie ich bezpośred­nia treść.

Myślę, że o powodzeniu spektaklu zadecydo­wała w dużym stopniu właśnie konstrukcja teatralna. Bo nie ma w tym przedstawieniu szczególnie poruszającego i przemawiającego do wyobraźni aktorstwa. Poza wyróżniającą się ro­lą tytułową Macieja Tomaszewskiego jedyną przejmującą, sugestywną postać tworzy Zdzi­sław Kuźniar w roli Kantora. Głos prowadzącego modlitwy w synagodze zdaje się wyznaczać pułap ludzkiego uniesienia, w którym zespala się bezgraniczne oddanie, radość i samotność tego, który wierzy. Sceny w synagodze z udzia­łem chasydów kiedy modlitwa, pieśń i taniec splatają się łącząc trwogę i radość wyzwolenia w jedną nieprzyrównywalną do niczego ekspiację, zdają się wymykać racjonalnej ocenie tak zresztą jak każda chwila prawdziwej kreacji artystycznej. One też stanowią o randze przedstawienia.-

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji