Artykuły

Klasyk z półki

Wybory za pasem, powódź w pamięci, a ja się tu wybieram pisać o Fredrze. No, trochę zadecydowało za mnie kierownictwo Teatru TV, które po dwuletnim leżakowaniu postanowiło skierować na ekran kolejnego "półkownika": "Wielkiego człowieka do małych interesów". Aleć i to prawda, że choć taka powódź trafia się raz na 500 lat, to i Fredro jeden.

Pisać o nim warto zawsze, zawsze warto wystawiać. Byle dobrze. Pamięć podsuwa na to dziesiątki kolorowych dowodów: "Śluby panieńskie" w reżyserii Iwo Galla, "Mąż i żona" w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego, "Pan Jowialski" w reżyserii Jerzego Kreczmara, "Trzy po trzy" Adama Hanuszkiewicza, "Wychowanka" Stanisława Hebanowskiego. Dalej "Dożywocie" z wielką kreacją Tadeusza Łomnickiego w roli Łatki, "Zemsta" z Janem Świderskim, Gustawem Holoubkiem i Wiesławem Gołasem. A dodałbym tu jeszcze, acz już po cichutku, "Piczomirę, księżniczkę Brandlomanii" w inscenizacji Zdzisława Leśniaka. Wszystkie te przedstawienia - a ich listę można by przedłużać niemal w nieskończoność - miały jedną cechę wspólną. Udowadniały mianowicie, że dla sukcesu we Fredrze potrzebne jest dziś już nie tylko wyborne aktorstwo, ale i porządkujący sceniczną materię - pomysł.

Mieć pomysł! - to w ogóle w dzisiejszym teatrze rzecz użyteczna. W uroczym teatrze z lat przedwczorajszych bywało inaczej. Do jednego z antreprenerów scen międzywojennych, który bawił był w służbowej podróży, zaufany sekretarz teatru wysłał ponoć pilną telegrammę: "Wracać natychmiast! Reżyser ma pomysły". Bo w tamtych uroczych latach pomysł groził ekstrawagancją, a w efekcie plajtą. Dziś plajtę gwarantuje brak pomysłu.

Wojciech Nowak, który nam fredrowskiego "Wielkiego człowieka do małych interesów" w Teatrze TV wypichcił, pomysł niby miał: obsadził w roli tytułowej Jana Nowickiego, czyli znakomitego aktora, którego barwa i warunki zewnętrzne jawnie przeczą tradycyjnym wyobrażeniom o tej postaci. Podobny pomysł miał już kiedyś Andrzej Wajda: obsadził Nowickiego, cieszącego się naonczas sławą bożyszcza kobiet, w antypatycznym psychopacie, Wielkim Księciu Konstantym ("Noc Listopadowa" Wyspiańskiego, krakowski Stary Teatr). No i co? No i mogliśmy się przekonać, że pomysły też bywają różne. I że niektóre istotnie nie przekraczają granicy ekstrawagancji. Ergo, skazane są na plajtę. Nowicki w tamtej "Nocy Listopadowej" zademonstrował nowe możliwości własnego talentu, a i nieprzeczuwalne podteksty swej roli. Nowicki w "Wielkim człowieku" męczył nas, partnerów, a chyba i siebie. Nie miał w sobie szczypty komizmu, nie miał ciepła, za to nie wiadomo dlaczego, przebierał się w mundur napoleoński, choć ten galicyjski prowincjusz nawet w c.k. armii służyć nie mógł.

Z Fredry była w tym przedstawieniu jedynie czarująca słodyczą i urokiem Justyna Sieńczyłło (Aniela) i prawdziwie znakomity Grzegorz Damięcki jako Dolski, który zademonstrował udatnie, że granie Fredry nie ogranicza się jedynie do barwienia myślą tekstu, ale do nasycenia samej cielesności aktora tym arcybogatym eliksirem z odczuć, uśmiechów i zamyśleń.

... No i teraz trzeba tłumaczyć młodzieży, że to nie Fredro jest nudny, tylko pan Nowak. Po co nam to było?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji