Artykuły

Miłosne złudzenia, czyli "This is not a love song" w Teatrze Muzycznym

"This is not a love song, czyli miłość ci wszystko wypaczy" w reż. Reni Gosławskiej i Fundacji Pomysłodalnia z Rumi, w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Małgorzata Bierejszyk w Gazecie Świętojańskiej.

Gdyński Teatr Muzyczny zaskoczył skromniutką na pozór premierą. Dwoje aktorów śpiewa na Scenie Kameralnej o różnych rodzajach miłości. Prapremiera "This is not a love song, czyli miłość ci wszystko wypaczy" odbyła się w marcu tego roku, w ramach nurtu OFF 35. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Premiera w Muzycznym 15 października to nowy rozdział w historii tego spektaklu, autorstwa Fundacji Pomysłodalnia. Tytuł wszedł do repertuaru teatru im. D. Baduszkowej.

Piosenka aktorska była w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku gatunkiem żywym i rozwijającym się, a poszczególne piosenki żyły własnym życiem; można powiedzieć, że dotykając ważnych tematów jednocześnie rozwijały u słuchaczy wrażliwość na dźwięk, słowo i indywidualizm w interpretacji. W aktorskiej piosence wolno było więcej, stąd często wykonania były bardzo ekspresyjne, wykorzystujące całą paletę aktorskich umiejętności wykonawców. Z czasem ten gatunek stracił moc przyciągania, gdyż kolejni wykonawcy wykorzystywali podobną paletę zachowań, tyle że zapożyczonych od odnoszących sukcesy poprzedników. Może gdzieś zabrakło też prowadzenia piosenek po ścieżkach rytmu, w końcu jednego z najważniejszych elementów decydujących o charakterze utworu muzycznego, a upowszechnienie się wideoklipów i rozbudowanych opraw koncertów popowych, rockowych czy metalowych ukradło piosence aktorskiej część show. Niektórzy piosenkarze zaczęli eksperymentować z formami artystycznej ekspresji tak, że gatunek "piosenka aktorska" został wypchnięty ze świadomości większości odbiorców kultury.

W "This is not a love song" Renia Gosławska i Krzysztof Wojciechowski, dwoje multiinstrumentalistów, wokalistów, solistów gdyńskiego Teatru Muzycznego zagrało i zaśpiewało zróżnicowane utwory, często przy pierwszych dźwiękach trudne do rozpoznania. Zaskoczyły mnie zwłaszcza dwa utwory, znane hity: "Killing me softly with his song" skomponowany przez Charlesa Foxa oraz "Kocham cię jak Irlandię" Kobranocki, które pomysłowo, wywrotowo nawet zostały domyślane przez Renię Gosławską i Piotra Wyszomirskiego, współreżysera, reprezentującego Fundację Pomyslodalnię. Uśmiech wywołany przywołaniem tych lubianych przeze mnie piosenek stopniowo znikał mi z twarzy. To, co się dobrze kojarzy, bardzo dobrze zna, pokazane zostało całkiem od innej strony, poruszając trudne, a nawet drastyczne tematy. Nie chcę zdradzać zbyt dużo, bo właśnie to, co niespodziewane, jest tu najważniejsze. Nie było słodko, było mocno. W opracowaniu muzycznym Gosławskiej i Wojciechowskiego ciekawie zabrzmiały "Nie pytaj o Polskę" Obywatela G. C. - w dzikim, egzotycznym klimacie, "Jesteś lekiem na całe zło" czy "Znalazłam" ("Teraz już wiem...") O.N.A. - dużo lżejsze niż oryginał, ale też bardziej dosłowne, działające na wyobraźnię. W żywiołowych, pełnych pasji wykonaniach czuć było dialog ze współczesnością, lekkość i swobodę, a jednocześnie uszanowanie oryginałów w zachowaniu linii melodycznych. Poruszające wykonanie utworu "Jednego serca" Czesława Niemena i "Córeczko, chciałabym, żebyś była chłopcem" Kayah, kontrastowało ze szczerze i bez sentymentalnych miłosnych złudzeń zaaranżowanymi "Je T'aime... Moi Non Plus" Serge'a Gainsbourga i piosenką "Chłopak" Justyny Chowaniak. Dużo się dzieje. Mamy i ślub i rockowy koncert. Mamy patriotyzm i symbolicznie ukazany religijny fanatyzm. Mamy trochę ludowych klimatów i ciężki Rammstein, by potem szybko zejść na ziemię. Mamy zadowolenie z fizycznej miłości i muzyczny, fortepianowy dialog muzyków kochających sztukę. Mamy rozmaite odcienie miłości, która może miłością wcale nie jest, a może jest tytułową miłością, która wszystko wypacza. Ta pełnia przejawia się w sposobie śpiewania Gosławskiej, rozpiętego od śpiewu donośnego, czystym, pełnym głosem, do matowego, celowo tłumionego, w którym słychać więcej oddechu niż dźwięku.

Dzięki temu, że oboje wykonawców pasjonuje różnorodność w muzyce, oczom widza ukazuje się scena zastawiona instrumentami z różnych stron świata i z różnych czasów. Szczęście, że okazują się tam przyniesione nieprzypadkowo. Dobrze technicznie i, co ważniejsze, sensownie użyte zabierają wszystkich w podróż, z której wracamy przy dźwiękach fortepianów, wcale nie wydających się poważnymi i nudnymi. Wszystkie instrumenty w rękach tej utalentowanej dwójki współgrają ze sobą, nie ma dla nich niewłaściwych zestawień, szczególnie Wojciechowski potrafi opowiedzieć nimi wiele, tym bardziej, że traktowane czasem tylko jako ozdobniki instrumenty etniczne, takie jak udu, didgeridoo, bongosy, duduk, tu otrzymały ładne nagłośnienie, a kaszubskie diabelskie skrzypce nawet swoją osobną rolę... Stroje i światło też robiły swoje, na poważnie wypunktowując to, co ważne lub przekornie myląc tropy i dodając znaczeń.

Tak zaaranżowane, dopracowane, obudowane scenografią znane piosenki nabierają niespodziewanej śmiałości i poszerzają pole widzenia, słyszenia i odczuwania słuchaczy. Oto dostajemy owszem, dobrą, ale oswojoną już piosenkę, dla której od dawna mamy wyznaczoną odpowiednią przegródkę i nagle ta piosenka wyrzuca nas na orbitę. Zaczynamy krążyć wokół muzycznego tematu, dostrzegamy szerszy sens, nowy kontekst. Przestajemy odnosić ich treść wyłącznie do własnych, jednostkowych doświadczeń. To odświeżające wrażenie, nie tylko przewietrzenie za ciasnej przestrzeni, ale wyjście na zewnątrz, na świeże powietrze. Nieco skostniałe, dobrze znane "formaty" nabierają oddechu i siły. Zaskakująca interpretacja wyzwala je z gorsetu utworów znanych i lubianych, grających zwykle już tylko na naszych sentymentach.

W tym spektaklu przełamanie konwencji ma też drugi wymiar. Poprzez taki a nie inny dobór utworów, odwołujący się w dużej mierze do klasyki rocka, ale też na przykład soulu, a nawet muzyki poważnej, artyści rozbijają skostniałą konwencję "piosenki aktorskiej", stereotyp pokrewny "balladzie studenckiej" czy "poezji śpiewanej".

Nic nie straci jednak i ten, kto tę bujną wiązankę piosenek odbierze jedynie w kategoriach czysto emocjonalnych lub jako dobrą zabawę. I ładunek emocji wyrażony w aktorskich gestach, spojrzeniach, szeptach, czułości wobec instrumentów, i imprezowy klimat - te pulsujące, wyraźne i zróżnicowane rytmy, to wciąganie publiczności do wspólnego śpiewania, zachęcanie do żywego reagowania, mają dużą siłę rażenia. "This is not a love song" jest spotkaniem, z którego każdy uczestnik wyławia coś dla siebie cennego. Co to będzie? Przygoda, przeżycie, oderwanie od codzienności czy sentymentalna podróż? Zależy od osobowości, wieku, doświadczenia życiowego widza-słuchacza, a pewnie i od jego aktualnego nastroju.

Skomponowanie spójnego spektaklu z tak różnych piosenek wymagało szczególnej precyzji realizatorów. Aktorzy - pozostawili sobie też pole do improwizacji, dzięki któremu spektakl jest tak żywy. Trochę tu zależy, z której strony powieje wiatr, jakie emocje przyniosą ze sobą widzowie. To nastawienie aktorów na kontakt z widzem pozwala na pewne niedopowiedzenia, a jednocześnie nie ma nic z żenującego wymuszania aktywności widzów w celu uzyskania oczekiwanej i wpisanej już w didaskalia, z góry założonej reakcji publiczności.

Nie pożałuje ten, kto się da uwieść plakatowi autorstwa Jacka Staniszewskiego. Kto lubi przenikanie sztuk, może się śmiało dać poprowadzić jak po sznurku. Od jednego plakatu zapowiadającego spektakl, utrzymanego w oszczędnej kolorystyce, przez całą ich serię, w którą rozwinął się pomysł. Wystawę plakatów Staniszewskiego, który niepokojącym, podniszczonym przedmiotom przypisał potencjalny ruch, ponownie powołując je do życia, można obejrzeć w Cafeart U Muzyk'uff. "Widać" otwarte kanały komunikacji między artystami - plastyk będący muzykiem oraz grający i śpiewający aktorzy wzajemnie się inspirują, oddychają tym samym powietrzem, jednocześnie zachowując naturalność swojej indywidualnej wrażliwości i ekspresji.

Przy takim podejściu teatr przestaje być miejscem produkcji rozrywki i sztuki, a staje się godną przestrzenią, w którą ludzie twórczy i wrażliwi wprowadzają sztukę. Pięknie, jeśli sztukę wielowymiarową i wciągającą, która pozostawi ślad w widzach i w artystach, albo i w historii gatunku. Miłego oglądania!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji