Na froncie płci
Domek myśliwski na wsi, alkohol, tytoń, niedbały przyodziewek, bałagan i spokój: żadnych bab, gderania i komenderowania. Oto męska sielanka. Żeby jeszcze kac tak nie dokuczał... Niestety, błogą ciszę przerwie najazd pań z kuframi, tobołami, służącymi, psami, kotami, ptaszkami i matrymonialnymi intrygami. Z takiej wizyty wyniknąć mogą wyłącznie kłopoty.
Tak w 1825 r. wyobrażał sobie relacje damsko-męskie Aleksander hrabia Fredro. Po obejrzeniu najnowszej wersji "Dam i huzarów", przygotowanej w Teatrze Powszechnym, można odnieść wrażenie, że nic się w tej mierze nie zmieniło. Kobiety i mężczyźni to dwa odrębne światy. Ewentualne zbliżenie i ocieplenie stosunków zawsze będzie tymczasowe i fałszywe.
Autorka inscenizacji Agnieszka Glińska nie przepada za najnowszą dramaturgią, ale biorąc na warsztat starsze sztuki, stara się wytropić w nich to, co zainteresuje dzisiejszego widza. Również i tym razem wytrzepała tekst Fredry z naftaliny, przewietrzyła i wydobyła z niego maksimum współczesnych treści. Przede wszystkim uwolniła aktorów z balastu XIX-wiecznych strojów i manier. Razem z Beatą Wodecką (scenografia) i Oleną Leonenko (opracowanie muzyczne) przeniosła bohaterów komedii w czasy nam bliższe, choć nie do końca określone. Mundury huzarów są symboliczne, każda dama nosi stroje z innej epoki w modzie, a ich służące to niemalże współczesne nastolatki. Aktorzy chwilami pozwalają sobie na współczesne gesty, a jeden z ordynansów nuci "Pierwszą brygadę". Czas i miejsce nie mają większego znaczenia. Bo wojna płci - zdaniem autorek spektaklu - była, jest i będzie.
Konflikty między paniami a panami traktowane są jednak z dużym przymrużeniem oka, ciepłem i życzliwością. W końcu mamy do czynienia z komedią. Komedią złożoną z konsekwentnie nanizanych przez panią reżyser perełek. Na początek rozegrana w kompletnym milczeniu scena, w której niekompletnie ubrani urlopowani wojacy celebrują swoje słodkie nicnierobienie. A miny sześciu panów, którym baby za chwilę przerwą sielankę? Nie da się ich opisać, podobnie jak nie sposób opowiedzieć "ataku kolki" w wykonaniu jazgoczących sióstr Majora czy sceny kuszenia Rotmistrza przez Anielę. To po prostu trzeba zobaczyć!
W tym przedstawieniu nie ma słabych ról. Pod batutą Agnieszki Glińskiej łódzcy aktorzy dają koncert gry. Krzysztof Bauman z kamienną twarzą brawurowo zagrał gruboskórnego, rubasznego Rotmistrza, który za sprawą zręcznej niewiasty straci cały rezon i rozum. Nie ustępuje mu Mariusz Siudziński jako pociągający z piersiówki i dbający o to co "uchodzi" Kapelan. Obaj panowie tworzą przesmaczny duet zwłaszcza w scenach z szachami. Ich dowódca - Major - w wykonaniu Zbigniewa Szczapińskiego jest najpierw zatwardziałym kawalerem, potem podstarzałym lowelasem, a w końcu zawiedzionym narzeczonym, ojcem i dowódcą. Niezwykle barwnymi postaciami są też trzy "wymowne" siostry Majora w wykonaniu Gabrieli Sarneckiej, Barbary Szczęśniak i Barbary Lauks. Nawet słodkim postaciom zakochanych Zosi i Edmunda (Karolina Łukaszewicz i Janusz German) udało się przydać nieco pieprzu.
Choć były to role pomniejsze, także każdy z piątki aktorów grających służących (Jolanta Jackowska, Ewa Tucholska, Beata Olga Kowalska, Michał Szewczyk i Janusz Kubicki) nadał swej roli indywidualny rys.
Teatr Powszechny kazał nam długo czekać na nową premierę. "Damy i huzary" są jego pierwszą propozycją w tym sezonie. Oby ten spóźniony, ale niezwykle udany początek był zwiastunem kolejnych ciekawych spotkań na tej scenie.