Teatr lalkowy
Ta, napisana prawie przed stu laty (r. 1879) sztuka należy do najwybitniejszych i zarazem najbardziej głośnych utworów Henryka Ibsena. Oglądając dziś "Dom lalki" na białostockiej scenie i wsłuchując się w raczej chłodne reakcje widowni, warto sobie uświadomić, co znaczył ten dramat - kiedyś.
Był przecież nie tylko teatrem, lecz wyzwaniem, prowokacją wobec współczesnej Ibsenowi opinii, swego rodzaju manifestem w walce o prawa kobiet do samostanowienia o własnym losie. Nora, która popełnia fałszerstwo i jest z tego dumna, ponieważ ma za sobą racje emocjonalne - to wielka kontestatorka tamtych czasów. Helmer to klasyczny reprezentant obyczajowości mieszczańskiej, która z konformizmu, pruderii i troski o tzw. reputację uczyniła główne zasady kodeksu postępowania.
Ibsen pisząc "Dom lalki" poddawał gwałtownej krytyce najbardziej szacowną instytucję ówczesnego społeczeństwa, stanowiącą swoiste "tabu", instytucie mieszczańskiej rodziny. Dlatego też sztuka wywołała całą falę dyskusji i polemik, a w salonach pojawiały się wywieszki: "Zabrania się rozmów o Domu lalki".
Dziś to wszystko jest tylko heroicznym epizodem w historii teatru. Czas dość bezwzględnie zweryfikował zawartą w utworze Ibsena sferę znaczeń. Programowa - nazwijmy to - publicystyczna warstwa "Domu lalki" stała się oczywistym anachronizmem, ale, na szczęście, żywe pozostały walory psychologiczne sztuki. Stanowi ona jednocześnie ciągle sugestywną i bogatą partyturę aktorską. Szkoda, że premiera w białostockim Teatrze im. Aleksandra Węgierki nie jest na to najlepszym dowodem.
Reżyserująca przedstawienie Olga Koszutska nie nadała mu jednolitej tonacji, nie wydobyła z utworu dramaturgii coraz bardziej zagęszczającej się psychologicznie sytuacji konfliktu między Norą i jej mężem. Brak w tym spektaklu pewnej intensywności klimatu, czystości rytmu, precyzyjnej charakterystyki poszczególnych postaw.
W sumie najbardziej przekonywająco zaprezentowała się Barbara Łukaszewska. Nora w jej interpretacji nie ma cech indywidualności zbyt dużego formatu, ale jest to rola budowana dość konsekwentnie, pełna wyrazu w kulminacyjnych scenach trzeciego aktu. Ze skromnością i taktem sekundowała Łukaszewskiej Danuta Rymarska (Krystyna Lindeno).
Niestety, męska część obsady sprawiła wyraźny zawód. Krzysztof Ziembiński jest aktorem o odświętnych warunkach i niewątpliwej sprawności warsztatowej, potrzeba mu jednak mocnej reżyserskiej ręki. Tym razem jej zabrakło. W rezultacie rolę Helmera poprowadził Ziembiński w sposób przeszarżowany, nie uwierzytelniając postaci, a mnożąc niepotrzebnie efekty nieco wodewilowe w stylu, szczególnie rażące w trzecim akcie przedstawienia. Andrzej Karolak jako Krogstad demonstrował nadmiar dość sztucznej ekspresji, a Marian Szul nie obdarzył postaci doktora Ranka żadnym indywidualnym rysem.
Cały spektakl "Domu lalki" trudno więc zaliczyć do sukcesów białostockiego Teatru. Znajduje się on obecnie w nie najłatwiejszej sytuacji. Wypada życzyć, żeby następne premiery były lepsze.