Artykuły

Prawdziwie i śmiesznie

ARTUR ŁUKASIEWICZ: W Teatrze Lubuskim przygotowuje Pan farsę "Komedia sytuacyjna". Jak to się sta­ło, że przyjechał Pan do Zielonej Góry?

Sylwester Chęciński: Przypadek. Podczas ostatniego Winobrania byłem tutaj w jury Festiwalu Filmu Nieprofesjonalnego. Dyrektor teatru spytał mnie, czy czegoś bym nie wy­reżyserował. Miałem wolne terminy, tym bardziej że "Komedię sytuacyj­ną" zrobiłem już we Wrocławiu. No i jestem.

W kinie, w Teatrze Telewizji pozo­stawał Pan wierny polskim pisa­rzom i dramaturgom. Czyżby Pan również się poddał i dołączył do tych, którzy importują zagraniczne komedie, bo są po prostu zabaw­niejsze i lepsze?

- Oczywiście, że ambitniej i cieka­wiej jest przedstawić coś polskiego, współczesnego. Sztuki, które porusza­ją bliskie widzowi sprawy. Ale jak pan zauważył, wszystko co robiłem, było tego ilustracją. Wiąże się z tym jed­nak pewne zmęczenie tematem. I tu jestem usprawiedliwiony. Dlatego ja­ko reżyser chcę mieć komfort. A to angielskie farsy zapewniają. To po prostu sztuki o walorach, których nie mają polskie komedie. Myślę o ich perfekcyjnym warsztacie, świetnym wychwytywaniu charakterów, prowa­dzeniu dialogów. To wszystko skon­struowała ręka mistrza. Dostałem do rąk gotową rzecz na papierze. Mam ją tylko przenieść na scenę. I tylko ja ją mogę zepsuć. Mortimer i Cook cytu­ją szereg konwencji, sięgają do wyo­braźni. Sztuka jest różnorodna, nie monotonna. Stąd pewnie sukcesy au­torów na świecie.

Po prostu Anglicy poszli śladem sce­narzystów hollywoodzkich. Produ­kują komercyjny towar świetnie opakowany.

- Ma pan sporo racji. Z filmem ame­rykańskim kojarzy się perfekcja. Oczywiście wiąże się to ze sztabem fachowców i wielką forsą. Pewnie tra­ci się przy okazji wymiar indywidu­alny, ale to cena, jaką się płaci. Prze­cież na rynku istnieje stały deficyt na śmiech. Mimo obecności wielu fars, jest zapotrzebowanie na zabawę. W nas też istnieje naturalna tęsknota do perfekcji, sam ją odczuwam. Tym mocniej to widzę teraz, po doświad­czeniach z innego systemu. Z racji na­szej tradycji literackiej trudniej o ko­medię samą w sobie, mającą jedynie śmieszyć. Nasze komedie unikają bezpretensjonalności. I to widać we współczesnej literaturze i scenariuszach. Tęsknimy do opowieści o na­szych sprawach, bliskiego świata za oknem. Oczywiście tę rzeczywistość o wiele trudniej zanotować. Filmow­cy, którym to się udało, odnieśli suk­ces. Nadal mają przecież wzięcie komedie z lat 80. Mój "Wielki Szu" w ciągu trzech miesięcy zwrócił pięciokrotnie nakłady na produkcję, choć nie przyćmił innych moich filmów.

Jak się czuje reżyser kojarzony przede wszystkim z sagą rodzinną Pawlaków i Kargulów? Pamięć wi­dza jest niesamowita. Do naszej re­dakcji przyszedł list mieszkanki Go­rzowa. Po wojnie pracowała w Do­mu Kultury w Brwinowie pod War­szawą. Pracował tam Władysław Kowalski. Po latach Czytelniczka napisała wspomnienie o nim. Pamię­tała najdrobniejszy szczególik. Jak chodził, jak mówił. To było dla niej bardzo ważne.

- Nie potrafię do końca wytłuma­czyć popularności tych komedii. Dawno temu, będzie z 20 lat, odpo­wiadałem, że chcę przestać być reży­serem "Samych swoich". Byłem mło­dy, ambitny, chciałem osiągnąć wię­cej. "Sami swoi" zaczęli ciążyć. Spo­tykam się z opiniami, że na sukces wpłynął nurt nostalgiczny. Film opo­wiada o ważnym fragmencie polskiej historii. Niecodziennie przez kraj przewala się 5 mln ludzi. A nie co­dziennie mamy okazję opowiadać o świecie, którego już nie ma. Myślę, że opowieść o tych ludziach została zakodowana w polskich umysłach. Przecież w konkursie "Telewizja marzeń", organizowanym też przez wa­szą "Gazetę", głosowali nie tylko lu­dzie starsi. W końcu "Gazetę" czyta inteligencja i młodzież, która ogląda inne filmy.

Dlaczego dziś filmowcy mają problemy z wykreowaniem typu wiary­godnego, śmiesznego i bliskiego wi­dzowi bohatera?

- To nie tylko mankament filmu, ale i literatury, teatru i innych sztuk. Rzecz tkwi w sposobie opowiadania oraz w kreacji charakterów. W stwo­rzeniu bohaterów, którzy śmieszą, jednocześnie pokazują to, co ich w środku gniecie, to, co wokół skrze­czy. I robią to wiarygodnie. W "Sa­mych swoich" pokazałem tych ludzi od wewnątrz. Po to, żeby widzowie poczuli, że to jest również kawałek ich biografii.

Czy widział Pan ostatnio dobry pol­ski film?

- Sam narzekam na kondycję współ­czesnego polskiego filmu, choć jest coraz lepiej. Ostatnio widziałem "Dług". Wspaniałe kino.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji