Artykuły

Miłość i zemsta. Udana premiera w Operze

"Trubadur" w reż. Laco Adamika Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

W sobotę w Teatrze Wielkim premierowo pokazano "Trubadura" Giuseppe Verdiego w reżyserii Laco Adamika i pod muzycznym kierownictwem Eralda Salmieriego. Klasyka włoskiej opery zrealizowana została bez udziwnień, z poszanowaniem dla stylistycznych niuansów i w dobrej interpretacji aktorskiej.

"Trubadur" to opera świetna muzycznie, pełna hitów i zwrotów tempa, o zróżnicowanej fakturze (piękne miłosne arie sąsiadują z utworami dynamicznymi, pełnymi temperamentu). Kłopotliwa jest jej warstwa dramatyczna. Najchętniej powtarzanym w kontekście arcydzieła Verdiego komunałem jest zarzut, że libretto jest zagmatwane, a przytoczona przez Salvatore Cammarano za Antoniem Guttierezem opowieść - dziwaczna i kiczowata. W streszczeniu istotnie łatwo "Trubadura" wykpić. Mamy tu i mściwą Cygankę, która przypadkiem spaliła własne dziecko, i wojnę domową w tle, i odtrąconego kochanka, a na dodatek wątek miłości w "rodzinie zastępczej" (Azuceny nie łączyły przecież z Manrico więzy krwi, a jednak kochała go jak syna; nie przypadkiem niektórzy tłumaczą tytuł jako "Odnaleziony"). Obcując z tą inscenizacją, widz nie będzie miał problemów z porządkowaniem i interpretacją wydarzeń.

Laco Adamik jest przeciwnikiem nowoczesnych reinterpretacji w teatrze. Swoje odczytanie "Trubadura" nazwał "oldskulowym" - i w tym wypadku jest to zaleta (warto wspomnieć dziwaczną inscenizację Olivera Pye'a w monachijskiej operze z lokomotywą i aluzjami do Ku Klux Klanu). Różnie natomiast można interpretować zakończenie. Z sytuacji scenicznej nie wynika, żeby Azucena wydała przybranego syna na łup Hrabiego di Luny, by zakończyć zemstę. Wygląda raczej na to, że nie zdążyła go uratować...

Łódzka realizacja jest odświeżoną kontynuacją przedstawienia, które, wspólnie z Barbarą Kędzierską (kostiumy, scenografia) reżyser przedstawił rok temu w Operze Krakowskiej. Aranżacja sceny nie przysłania wykonania. Dobrze rozwiązano problem ze zmianami miejsca akcji - opuszczane elementy dekoracji umownie rysują przed oczami widzów obronne mury, pałacowe sale, więzienną celę. Zwraca uwagę ciekawa gra światłem. Sporo jest ładnych plastycznie, dobrze ustawionych i przemyślanych scen.

Dyrygent Eraldo Salmieri panował nad jednorodnością stylu i dynamiką. Wydobywał z partytury bogate barwy i dbał o niuanse. To czwarta włoska premiera kierownika muzycznego Teatru Wielkiego. Widać, że jego orkiestra rozwija się muzycznie i potrafi wczuć się w styl Verdiego.

Dobrze dobrano solistów pierwszej premiery. Świetną decyzją było obsadzenie Anny Lubańskiej w roli Azuceny. Występująca gościnnie artystka porwała publiczność pełnym emocji śpiewem, zróżnicowanym stylistycznie, tam, gdzie wymaga tego libretto - mrocznym. Lubańska ma duże wyczucie detalu, ładnie wykańcza frazy. Jest też utalentowana aktorsko - jej Azucena to postać głęboko tragiczna, na granicy obłąkania. W kreacji tej roli pomogła też dobra charakteryzacja.

Z rolą Leonory poradziła sobie bardzo dobrze (zarówno głosowo, jak i aktorsko) Dorota Wójcik. Mikołaj Zalasiński (Hrabia di Luna) początkowo śpiewał zachowawczo, ale szybko dał się porwać Verdiemu (pięknie wykonana aria o miłości do Leonory). Dominik Sutowicz (Manrico) ma świetny, bogaty głos, ale mógłby postarać się o większą precyzję, zwłaszcza gdy ma do zrealizowania zróżnicowane tempo. To obiecująca, ważna rola młodego solisty, który na pewno dojrzeje technicznie. Warto przyglądać się karierze Sutowicza.

Dużą rolę do odegrania ma w "Trubadurze" chór. Niedoskonała kooperacja łódzkiego zespołu, którym opiekuje się Waldemar Sutryk, jest niestety minusem przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji