Artykuły

Piknik na skraju drogi

Utożsamienie Jezusa z upadłym aniołem to jedyna herezja w tym arcychrześcijańskim spektaklu, na który powinno się posyłać uczniów ze szkółki niedzielnej. Choć nie taka znów nowa: nieczytelna kolubryna Johna Miltona "Paradise Lost", w której ten pomysł się pojawił, po dziś dzień uchodzi za arcydzieło - o "Golgocie Picnic" w reżyserii Rodriga Garcii pisze Tadeusz Komendant w Twórczości.

1.

Nigdy publicznie nie wypowiadałem się o teatrze, choć wiele godzin spędziłem w ciemnych salach i podstawową literaturę przedmiotu znam (takie na przykład "Dziady" Swinarskiego - zglanowane przez Miłosza - oglądałem w Krakowie; "Samuela Zborowskiego" z Henrykiem Bistą, do czasu "Sprawy" Jarockiego chyba jedyne rozumne wystawienie tej dziwacznej sztuki - zrobił to Helsztyński, do dziś pamiętam niektóre sceny i pustą widownię - widziałem w Sopocie; na "Odprawę posłów greckich" z muzyką Tadeusza Woźniaka natrafiłem w Białymstoku, tam też obejrzałem "Sen srebrny Salomei", wspaniałe przedstawienie, ale reżyser umarł, toteż ani reżysera, ani przedstawienia nikt nie pamięta; wczesne jeleniogórskie spektakle Krystiana Lupy, w których mieszała się metafizyka Witkacego z patafizyką Jarry'ego, najzwyczajniej mnie powaliły; szum deszczu z czechowowskich przedstawień Rudolfa Zioły po dziś dzień mnie prześladuje. Tak samo niczego nie starałem się tłumaczyć z języka rosyjskiego, który - w przeciwieństwie do francuskiego - trochę znam: i teatr, i język rosyjski pozostawiałem w sferze prywatnych fascynacji. Ale - jak powiada mój ulubiony Koźma Prutkow (którego nie było, choć w jego istnienie wierzy Jan Gondowicz, bo podglądał go kiedyś przez lornetkę i zobaczył, jak Sherlock Holmes myje mu plecy) - "Wgłąb się w głąb!" Przyszła kryska na matyska.

2.

"Golgota Picnic" (heroicznie obejrzałem cały zapis tego przedstawienia, to trwa dwie i pół godziny, ale warto było) rozgrywa się na śmietniku. Odkąd Samuel Beckett tę ławeczkę, na której wdowy gadają do zmarłych mężów, przeniósł z cmentarza na śmietnik, wysypisko stało się ulubionym miejscem akcji dla dramatopisarzy. Tadeusz Różewicz zrobił nawet z tego markę firmową. Nie jestem pewien, ale chyba Janusz Głowacki w "Antygonie w Nowym Jorku" z tej sakralizacji śmietnika lekko sobie dworuje. Ale tutaj sprawa jest oczywista: Golgota to wysypisko Jerozolimy, na które wysłało się tego śmiecia Jezusa. Tak było. Tak to zostało zapisane w Ewangeliach, czemu nawet arcybiskup Hoser od Nieobrzezanego Fiuta, menedżer afrykańskich czarowników, nie zaprzeczy.

Jednakowoż metropolita poznański, odziany w bizantyńskie sukienki arcybiskup Stanisław Gądecki (jestem ciekaw, jak wchodzi pod prysznic w tiarze), wezwał do "protestu ogólnopolskiego, który by groził zamieszkami".

Według polskiego prawa za jawne nawoływanie do przestępstwa (a jest tym nakłanianie do zamieszek) siedzi się w więzieniu. Dziwię się, że arcybiskup Stanisław Gądecki dalej zasiada na tronie, zamiast znaleźć się z pasterską posługą na wysypisku. To ciekawy problem dla Wiktora Osiatyńskiego, konstytucjonalisty: czy arcybiskup Stanisław Gądecki podlega polskiemu prawu? Bo gdyby podlegał, za jawne nawoływanie do przestępstwa dawno znalazłby się tam, gdzie jego idol.

3.

"Kazanie na Górze" (chyba wygłoszone po weselu w Kanie Galilejskiej) to nieprawdopodobnie lewacki, spychany w niepamięć tekst tego śmiecia Jezusa. Dlatego pewnie jego parodystyczne odwrócenie (ale jak ono gorzko brzmi!) wygłasza kobieta (wszystkie cytaty w przekładzie Agnieszki Kwiatek za "Gazetą Wyborczą" z 28-29 czerwca 2014 roku):

"Siać zamętu nie chcę: już wy to uczyniliście. Rozmieszczać broni na ziemi nie mogę: już wy to uczyniliście. Nauczyć was ruchać dzieci nie mogę: już wy to uczyniliście. Nauczyć was zabijać z głodu nie mogę: już wy to uczyniliście. Nie mogę wprowadzić więcej obsceniczności, ponieważ byście mnie wyśmieli, powiedzielibyście: już to umiemy. Nie mogę nauczyć was niszczyć miast i całych nacji, nie mogę nauczyć was technik dokonywania holokaustu: już wy to uczyniliście."

I tak dalej, pięknie i całymi zdaniami. Jakby to mówił Cezary Michalski (niegłupi facet), który po kolejnej drodze do Damaszku za sprawą Agaty Bielik znalazł się wśród autorów "Krytyki Politycznej" i "Polityki".

Ale potem Jezus zostaje utożsamiony z niosącym światło (bo tyle znaczy jego imię) Lucyferem i przemawia jak komunistyczny agitator:

"Nie mówię wam, byście rzucali się z okna. Mówię wam, byście skoczyli wewnątrz was samych, cieszcie się upadkiem, nie pozwólcie, by ktokolwiek wam w tym przeszkadzał. Jedyną pewną rzeczą, jaką posiadacie, jest wasza samotność. Miłość na nic się wam nie zdała, służyła zamaskowaniu poważnych występków, powiadam wam: uciekajcie jedni przed drugimi. Mówię to wam z mojego niekończącego się upadku, który jest moim miejscem w świecie i moim stanem łaski, moją pełnią. Są to słowa upadłego anioła. Szczęśliwi ci, którzy roztrzaskają się o asfalt, którzy skończą pod tramwajem".

Utożsamienie Jezusa z upadłym aniołem to jedyna herezja w tym arcychrześcijańskim spektaklu, na który powinno się posyłać uczniów ze szkółki niedzielnej. Choć nie taka znów nowa: nieczytelna kolubryna Johna Miltona "Paradise Lost", w której ten pomysł się pojawił, po dziś dzień uchodzi za arcydzieło.

4.

Dziwaczne zachowania aktorów, którzy nagle zaczynają robić sobie perukę z kapusty włoskiej i rogi z porów, tłumaczę dwojako: albo chodzi tu o wysypisko, na którym wszystko podlega recyklingowi, albo o erudycyjne nawiązanie do Giuseppe Arcimboldiego (1527-1593), który portrety tworzył z karczochów, marchwi i selera. Wolę tę drugą opcję. Bo teraz jest mowa o przypadkowym wypadku na drodze. Aktor robi to świetnie:

"Stopą usiłowałem zahamować, jedną ręką kręcić kierownicą, a drugą zasłonić twarz, żeby kawałki szyby nie podziurawiły mi gęby, lewym uchem słuchałem, jak mój labrador zawodzi na tylnym siedzeniu, a prawym uchem słuchałem uważnie Pasji według św. Mateusza".

Wedle nauki chrześcijańskiej nie ma przypadkowej śmierci, bo przecież ta jedyna - archetyp wszystkich konań - nadaje sens wszystkim pozostałym. Stąd kulturowo motywowane wizje:

"Widziałem siebie na głównym miejscu >>Zdjęcia z krzyża<< Rogiera van der Weydena, a obok kolesiów z narzędziami do cięcia blachy samochodu. A ja widziałem się na miejscu Chrystusa Rubensa, kiedy krzyż się unosi, kiedy na Golgocie klnący z wysiłku siłacze podnoszą ten ciężki kawał drewna. I widziałem później, jak zdejmują moje ciało z krzyża, szare czy też zielone ciało jak na obrazie Mantegny, z nogami w kierunku kamery, jak później widać było w serialu >>Twin Peaks<< kiedy idą zobaczyć zwłoki Laury Palmer do kostnicy. [...] Chciałem też zaoszczędzić skrępowania Giottowi, nie chciałem, żeby położyli mnie na jezdni jak na fresku >>Opłakiwanie Chrystusa<< i żeby wszyscy opłakujący z fresku mokli na deszczu, który tego wieczoru padał w Galicii. Przede wszystkim było mi szkoda aniołów z tego fresku Giotta, zdawało mi się, że opłakują moją śmierć".

Ale wszystko skończyło się dobrze. To znaczy źle: wyszedł przez okno na czworakach jak zwierzę.

5.

I tu zaczyna się najciekawszy wątek tego przedstawienia - o kłamstwie sztuki i o jej ikonograficznych szaleństwach, wcześniej sygnalizowany przywołaniem obrazu Andrea Mantegni "Martwy Chrystus" (te "nogi w kierunku kamery, jak później widać było w serialu "Twin Peaks", kiedy idą zobaczyć zwłoki Laury Palmer do kostnicy"):

"Chrystus na krzyżu dobrze wiedział, co się stanie później z jego wizerunkiem [...]. To pierwsza rzecz, ją chce wyjaśnić, wraca ze świata zmarłych, by poskarżyć się, jak go namalują później Grünewald, Antonello da Messina, Memling, Rubens, Bellini i inni mniej znani. Z nikim się nie zgadza. Denerwują go wszystkie ilustracje, na których widnieje. Chrystus na krzyżu .jest Chrystusem na krzyżu, gwóźdź, krew, rany wbijają się w mózg jak uderzenia pięścią, jakby cię bił Mikę Tyson.

Spadkobierców takiego dobytku ikonograficznego nie powinno dziwić, że ludzie wypychają się z okna albo bzykają dzieci, albo że są tacy, którym nie wystarczy wbić nóż 50 razy w to samo ciało, albo ludzie, którzy lubią kręcić filmy snuff*, i ludzie, którzy wysyłają wojska w różne zakątki świata, i tacy, co za jednym razem potrafią zeżreć dziesiątki big maców zalanych litrami czarnego napoju".

I tak dalej, bo potem w tej zalewającej scenę logorei (a wszyscy tu na nią cierpią, nie przestają mówić, jakby te "litry czarnego napoju" były ich paliwem) pojawiają się futurystyczne wizje Marinettiego o spaleniu wszystkich muzeów. Ale to też tylko wybieg, bo miejscem Marinettiego jest dziś muzeum, zresztą za chwilę usłyszymy: "Wielu ludzi zarabia na życie w muzeach i mówi, że są szczęściarzami, bo lubią swoją pracę".

Te bluzgi to też przecież nic nowego. Fiodor Dostojewski uważał za największą zbrodnię Zachodu i za zdradę chrześcijaństwa obraz Andrea Mantegni "Martwy Chrystus", bo w jego prawosławnej głowie, wychowanej na pisanych ikonach zaglądających za grzbiet nieba, w jego prawosławnej głowie wierzącej w przemienienie nie mieściło się, że Chrystus może być martwy.

6.

Czy jest jakaś ucieczka przed zalewającą scenę wymiotną logoreą? Przecież nawet słowa w którymś momencie stają się składnikami Big Maca (wideo w tym przedstawieniu wiele zawdzięcza filmowi Alana Parkera "The Wall", ale tego tematu nie tykam).

Reżyser widzi dwie drogi: w okrucieństwo albo w bezsłowność.

Najpierw: w okrucieństwo. Cytowałem już: "gwóźdź, krew, rany wbijają się w mózg jak uderzenia pięścią, jakby cię bił Mikę Tyson". Tę drogę wybrał Mel Gibson w "Pasji". I niczego nią nie osiągnął. Garcia, naczytawszy się Artauda, też idzie tą drogą: aktorów, którzy mu zawierzyli, zmusza do rozebrania się, a potem do zaplatania włosów łonowych w warkoczyki. W jakimś sensie ma rację: którąś ze stacji drogi krzyżowej jest odzieranie Jezusa z szat. Ale to powtarzalne upokorzenie (bo istotą teatru jest powtarzalność) wywołuje jeno śmiech pusty - a nie litość i trwogę.

Dlatego cenię bezsłowne zakończenie tej sztuki: za fortepianem siada goły facet i gra fortepianowy wyciąg z "Siedmiu ostatnich słów Jezusa na krzyżu" Josepha Haydna w stylu "Modlitwy dziewicy".

* Do tego wzorca, powstałego w radykalnych burdelach San Francisco (uwielbiał je Michel Foucault), nawiązują dziś islamscy fundamentaliści.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji