Trudne powroty do normalności
Pierwsza premiera w Teatrze Wielkim (po szczęśliwej rezygnacji z kilkuletniej w nim pracy jego artystycznego szefa) nosi znamiona przywracania normalności inscenizacyjnych w Gmachu pod Pegazem, a także realistycznego spojrzenia na budowanie jego repertuaru, czyli wedle posiadanych możliwości
"Poławiacze pereł" to opera kameralna, wymagająca wprawdzie włoskiej emisji głosów i wielkiej swobody technicznej, ale zaledwie od czworga solistów, a za to licznego i wybornego chóru. Takiego, jakim od lat szczyci się nasz Teatr. I on właśnie okazał się najmocniejszą kartą sobotniej premiery. A jeśli chodzi o jej solistów, to dokonano chyba optymalnego (relatywnie) wyboru. Nie było wielkich kreacji, chociaż niektóre fragmenty partii Leili, śpiewane przez Romę Jakubowską-Handke, zbliżały się do tego określenia. Najbardziej wyrównanym brzmieniowo i zdyscyplinowanym muzycznie był głos Tomasza Mazura (w roli Zurgi); podobało się również prowadzenie partii Nuraba przez Andrzeja Ogórkiewicza. Natomiast zawód sprawił Piotr Friebe (jako Nadir) - nie tylko brakiem włoskiej kantyleny (którą przecież posiada), ale także intonacją.
W inscenizacji dominowała "normalność"; reżyserka, dla której premiera w Poznaniu była, można powiedzieć, pierwszą etiudą w nowej dla niej profesji, nie starała się nic "poprawiać", ani udziwniać, na ogół podążała za wskazaniami partytury i libretta. Zwiększyła rolę baletu, czym zresztą pomogła muzyce Bizeta, czasem, mówiąc prawdę, nie najwyższego lotu. Więcej modyfikacji wprowadziła autorka scenografii, łącząc elementy autentycznej cejlońskiej architektury i płaskorzeźby z ultranowoczesnymi fragmentami dekoracji, trochę kontrowersyjnymi. Zadziwienie np wzbudziła metalowa konstrukcja (przypominająca platformę widokową), a śmiech - opuszczany na sznurkach półksiężyc... Aby uzasadnić wspomnianą platformę, nakazano parze bohaterów
wspiąć się na nią i śpiewać tam miłosny duet! Ta lokalizacja wokalistów zniekształcała oczywiście proporcje brzmieniowe, utrudniając interpretację i czystość śpiewu. Ale w przekroju całego spektaklu był to drobny epizod, potwierdzający za to, że pomysły inscenizacyjne muszą być podporządkowane muzyce. I ten priorytet to właśnie normalność operowa.