Apetyt na francuską operę
Rozmowa z MARIĄ SARTOWĄ, śpiewaczką, pedagogiem śpiewu, filmowcem, reżyserem inscenizacji "Poławiaczy pereł" w poznańskim Teatrze Wielkim
Śpiewała pani kiedyś w operze, którą pani reżyseruje w Poznaniu, czyli w "Poławiaczach pereł" Bizeta?
- Nie, ale operę francuską znam jak mało kto.
Czy to prawda, że jest to pani debiut reżyserski?
- Na scenie operowej - tak. Dzięki filmom, które zrealizowałam, nabrałam już pewnych umiejętności kierowania ludźmi, widzenia świata trochę innym okiem, wyobrażania sobie rozmaitych sytuacji... Poza tym zdaję sobie doskonale sprawę z wszystkich trudności wokalnych, które śpiewak musi pokonać podczas występu w operze.
Realizuje pani zamówienie, czy może zasugerowała pani właśnie tę wczesną operę Bizeta?
- Propozycję otrzymałam od dyrektora Sławomira Pietrasa. Jest to bardzo piękna opera, rzadko grana we Francji, natomiast często w krajach anglosaskich. Dla reżysera trudność polega na scenicznym uwiarygodnieniu zawartej tam uroczej, romantycznej, operowej fikcji.
Nabrała już pani apetytu na kolejne reżyserowanie?
- Apetyt na reżyserowanie następnych oper już mam, ale czy zamieni się on w łakomstwo? Z odpowiedzią zaczekałabym do premiery.
Kiedy wyjechała pani do Francji?
- Było to w 1975 roku. Cztery lata po moim debiucie we Wrocławiu.
Czyli wszystko, co najlepsze spotkało panią we Francji.
- I co najgorsze.
Dlaczego wybrała pani Francję?
- Sama sobie to pytanie zadaję od lat i nie potrafię na nie odpowiedzieć. Z punktu widzenia artystycznego to nie był najlepszy wybór. Francja jest jednym z najtrudniejszych krajów, aby cokolwiek budować w sferze sztuki. We Francji wszystko jest przypadkowe, nie wiadomo kto, co, dlaczego i jak... Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, dlaczego zrezygnowano tam bardzo wcześnie ze starych trup teatralnych. Wszystko w tej materii jest postawione na głowie. Wydaje mi się, że na mojej decyzji zaważyła fascynacja sięgająca dzieciństwa, rodzinnego domu... Moja mama była zawsze zauroczona Francją. Ciągle uczyła się języka francuskiego, czytała francuską literaturę w oryginale. Mnie zaczęła uczyć tego języka, kiedy byłam bardzo mała.
Znała pani Francję, zanim podjęła decyzję o pozostaniu na stałe?
- Powiem więcej: ja tam wróciłam, ponieważ wcześniej przez rok mieszkałam w Paryżu i studiowałam jako stypendystka. Kiedy wróciłam, mogłam jeszcze wybierać. Miałam dwadzieścia cztery godziny na zastanowienie: angaż w Niemczech, gdzie wszystko jest uporządkowane, czy niepewny byt w Paryżu? Wybrałam Francję.
Jakie były początki młodej śpiewaczki na paryskim bruku?
- Pierwszy angaż otrzymałam w Radiu Francuskim. Pomógł Miłosz Magin, który zachęcił mnie do ubiegania się o tytuł solistki w Radiu Francuskim, gdzie organizowano bardzo długo regularne sezony operowe. Co tydzień wykonywano estradowo operę, rzadziej operetkę. Oni byli szczególnie wrażliwi na piękne głosy, które przyjeżdżały spoza Francji. Egzamin na solistę operowego Radia Francuskiego nie należał do łatwych. Mnie się udało zdobyć dodatkowy angaż - do wykonawstwa muzyki kameralnej.
W Polsce artyści głodni są śpiewania pieśni. Pani miała wielką szansę wyśpiewania się tam.
- Ale to też zasługa radia.
Drugą sferą pani aktywności jest pedagogika.
- W Polsce wygląda to trochę inaczej. Śpiewak po zakończeniu udanej kariery wokalnej powoli wycofuje się i zaczyna się zajmować nauczaniem. We Francji bardzo często ludzie łączą obie te sfery działalności. Profesorem w konserwatorium nie zostaje się tylko na bazie kariery artystycznej. Trzeba zdobyć dyplom pedagoga, przyznawany w drodze konkursu.
Kolejnym pani zawodem stał się film. Wiem, że realizuje pani filmy telewizyjne...
- To nie zawód, ale pasja. Zachowuję ciągle świeżość i fascynację, lecz nauczyłam się bardzo wiele. Kiedyś redakcja programu 2 Telewizji Polskiej zaproponowała mi nakręcenie pierwszego filmu, który opowiadał o muzykach Montmartru. Potem były koprodukcje polsko-francuskie, a od pewnego czasu kręcę już na zamówienie telewizji francuskiej.
Mieszka pani od dwudziestu lat w Paryżu...
- ...a wydaje mi się, że dopiero wczoraj wyjechałam z Polski. Mam wielu polskich przyjaciół. Wśród nich jest sędziwy, najwybitniejszy z żyjących polskich reżyserów operowych - Bronisław Horowicz. Od lat również mieszka w Paryżu. Jest po trosze moim mistrzem i przyjacielem. Dzień zaczynamy i kończymy telefonami do siebie. Myślę po polsku, liczę po polsku...