Artykuły

Słuchać z zamkniętymi oczami

"Rigoletto" w reż. Marianne Berglöf w Teatrze Wielkim w Łodzi. Opinia Magdaleny Sasin.

"Rigoletto", kolejna uwspółcześniona inscenizacja na scenie łódzkiej opery, zachwyca od strony muzycznej, ale budzi powątpiewanie, gdy otworzymy oczy.

Opera, przygotowana we współpracy z holenderską agencją Supierz Artist Management, została po raz pierwszy pokazana 14 kwietnia w Rotterdamie. Łódzka premiera odbyła się półtora miesiąca później.

Historię Verdiowskiego błazna uwspółcześniła Marianne Berglöf. Gdy na początku kurtyna unosi się, widzimy wnętrze książęcego pałacu i postacie w bogatych dworskich strojach. Po chwili okazuje się, że to tylko bal przebierańców, a oczom widzów ukazuje się podejrzana dzielnica któregoś ze współczesnych wielkich miast. Aby połączyć te obrazy, wprowadzono scenę, w której wychodzącym z balu biesiadnikom przygrywa kapela podwórkowa. Później jest już megawspółcześnie: Rigoletto spotyka się z mordercą Sparafucilem wśród kontenerów z blachy falistej. Strzeżona przez ojca Gilda mieszka w pokoiku ocienionym szarymi żaluzjami, z metalowym łóżkiem jak z Ikei, a ubrana jest w halkę i prosty sweterek. Zresztą stroje to przykład niekonsekwencji: część bandziorów nosi garnitury i ciemne okulary, ale niektórzy są ubrani w kolorowe żakiety, które wcześniej "grały" zapewne w "Strasznym dworze".

Szkoda, że realizatorzy, idąc za ciosem, nie dostosowali do współczesnych realiów także postaci opery. Zamiast księcia mógłby wystąpić np. bogaty menedżer czy prezes zarządu spółki giełdowej, a błazen mógł być jego osobistym asystentem. Stanowiska trefnisia nie spotyka się raczej we współczesnym świecie. Co nie znaczy, że nie ma błaznów. Czy wszyscy oni zasługują na pogardę? Niekoniecznie, bo jak powiedział Rigoletto: "Ludzie! To przez was jestem podły!"

Współczesne zaaranżowanie sceny nastraja może bardziej filozoficznie, ale nie współgra z pięknymi melodyjnymi ariami Verdiego. Zapewne nie spodobało się tym widzom - a jest ich większość - którzy w operze szukają piękna, oderwania od szarości dnia codziennego, tradycyjnie rozumianych przeżyć estetycznych.

Od strony wokalnej - a to jest w operze najważniejsze -"Rigoletto" zasługuje na wszelkie pochwały. Rola tytułowa okazała się pod każdym względem świetna dla Zenona Kowalskiego. Jego baryton zwracał uwagę szlachetną barwą, nośnym brzmieniem i bogactwem odcieni emocjonalnych, które podkreślały wewnętrzne rozdwojenie tej postaci. Prawdziwą ucztę zgotowała melomanom Joanna Woś jako Gilda. Zachwycała lekkością śpiewu, efektowną - zwłaszcza w wysokim rejestrze - precyzją techniczną, pięknym piano. Była też znakomita od strony aktorskiej: zaangażowana i przekonująca. Krzysztof Bednarek jako książę Mantui potwierdził swoją pozycję "dyżurnego amanta" łódzkiej sceny, choć w przyszłości warto byłoby dać szansę zaprezentowania się w tej roli mniej doświadczonym artystom. Pisząc o muzyce, nie można pominąć świetnej tego wieczoru orkiestry, którą zza pulpitu kierował Tadeusz Kozłowski. Muzycy grali stylowo i wyraziście, z pewnością każdej nuty. Przeczucie, że będzie to wyjątkowo udany wieczór muzyczny, pojawiło się już w uwerturze, a potwierdzał je każdy kolejny numer instrumentalny i wokalny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji