Artykuły

Brawo bis

"Brassens", ostatnie dzieło sceniczne Wojciecha Młynarskiego, biegłego adapta­tora widowisk muzycznych, odebrałem z tak zwanymi mieszanymi uczuciami. Na scenie warszawskiej Rampy doszło do sytu­acji nieprzewidzianej. Młynarski wystawił widowisko z piosenkami Georgesa Brassensa z prawdziwym wdziękiem. Z niezwy­kłą, nieco dziś zapomnianą, "staromodną" kulturą, dyskretną elegancją i rzadkim pie­tyzmem dla autora. Do sukcesu ambitnego przedsięwzięcia zabrakło jednak, bagatela, iskry Bożej mobilizującej wykonawców. Niestety, materia spektaklu cały ze­spół zdecydowanie przerosła. Drapieżny język piosenek Brassensa - w nowych, dobrych przekładach, głównie pióra re­żysera - wyciekał ze sceny zdumiewają­co anemicznie. Nie budził nawet drobnej części emocji towarzyszących słuchaniu oryginalnych nagrań francuskiego barda.

Paradoksalnie, prawdziwych barw przedstawienie nabrało... po zakończeniu. Podczas ukłonów, na scenie pojawił się sam inscenizator. Ujął mikrofon i zapropo­nował bisy. Dzięki jego naturalnej swobo­dzie, swadzie i umiejętności nawiązywania kontaktu z najbardziej nawet oporną wi­downią, nastroje w okamgnieniu zaczęły zwyżkować, a temperatura na sali gwałtow­nie skoczyła w górę. Jedna zwrotka, z którą Wojciech Młynarski włączył się do piosen­ki śpiewanej przez Piotra Machalicę, poka­zała, jak można, jak powinno się śpiewać Brassensa. I jak ten spektakl mógłby wyglą­dać, gdyby wykonawcy dorównywali reży­serowi. Nie indywidualnością i talentem przecież, ale - przynajmniej - emocjonal­nym zaangażowaniem w przedsięwzięcie, w którym biorą udział.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji