Artykuły

Spragniony Albert świntuszy. Alkoholik na celowniku

"Spragniony", monodram Marka Tyszkiewiczana w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku, opieka reżyserska Agnieszka Korytkowska-Mazur. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Można być tak pijanym, że zapomni się o śmierci najbliższego człowieka. Budzić się w zasikanych spodniach. Dostać drgawek. Ale też brylować na salonach. Rzucać ciętym żartem. Oto Albert, "Miszczu". I cała rzesza innych uzależnionych, próbujących pokonać słabość na różnych etapach życia. W Teatrze Dramatycznym sugestywnie wciela się nich Marek Tyszkiewicz.

"Spragniony" to spektakl bardzo osobisty. Tyszkiewicz nie kryje, że ma za sobą niektóre doświadczenia, z jakimi mierzył się jego bohater. Aktor miał problem z alkoholem, zna głębokie poczucie straty po kimś bliskim, jest wdowcem. Spektakl oparty na motywach książki "Dry" Augustena Borroughsa, jakby czekał wprost na niego, choć nie jest to spektakl autobiograficzny. Bohater "Dry" to uznany copywriter, w szczytowym momencie kariery. Nagle alkohol przejmuje nad nim władzę, wkrótce umiera partner życiowy Alberta, wszystko się kompletnie sypie.

To punkt wyjściowy dla sztuki Dany Łukasińskiej związanej przez jakiś czas z białostockim teatrem. Znakomita dramaturg oparła tekst na książce Borroughsa, poszła jednak dalej, dorzucając do sztuki wątki polskie, kpiąc ze świata popkultury, zachwytu dla świata wirtualnego, ostro kreśląc rzeczywistość zamkniętych nisz - choćby korporacyjnej, celebryckiej czy szpitalno-odwykowej. Łukasińska czerpie z nich pełnymi garściami, a że ma świetny zmysł obserwacyjny, słuch językowy i talent do zestawiania sprzeczności (co widać było już wcześniej w niektórych jej sztukach, choćby w "Shakespeare") - to i "Spragniony" jej się udał. Naszpikowany dobrymi jędrnymi tekstami, kąśliwy wobec rzeczywistości, ostry, ale niekiedy też i wyrozumiały dla swego bohatera. Tu nie ma tanich emocji, żadnej czułostkowości, to ostra jazda, czasem po bandzie, jak życie Alberta. I całej rzeszy mu podobnych. Bo choć spektakl skupiony jest na jednej postaci, to tak naprawdę jest ich na scenie o wiele więcej. Przenikają się głosy, różne postawy, sposoby mówienia - cały "Spragniony" pod opieką reżyserską Agnieszki Korytkowskiej-Mazur jest z nich gęsto utkany.

Ciało flaczeje i sztywnieje

Tym samym dla Tyszkiewicza to ogromne pole do popisu. Zapomnijcie o opowieści wyłącznie w pierwszej osobie - Tyszkiewicz co i rusz wciela się w różne postaci, spotkane na drodze do piekła i z powrotem. Kumpel od kieliszka, zwany "Dżinem" ("nie spełnia życzeń, ale gdy otwieram butelkę, zawsze się pojawia"), znajomi z agencji reklamowej, pielęgniarki na odwyku zwracające się do pacjentów w trzeciej osobie, współuczestnicy terapii AA, i tak dalej, i dalej. A wśród nich - Albert, zmieniający twarz jak w kalejdoskopie: cyniczny, wesolutki, cwaniakujący, świntuszący, chamowaty. Wreszcie posmutniały, zagubiony w różnych wersjach siebie samego i maskach. Gdy w końcu opadną - zostawiają już tylko nieszczęśliwego, samotnego człowieka, świadomego własnej słabości. Przeskakiwanie z jednej postaci w drugą, wyraziste jest na poziomie nie tylko języka, ale i mowy ciała, które, w zależności do kogo w spektaklu należy - flaczeje, robi się miękkie w ruchach, czy dla odmiany - sztywnieje niczym służbista.

Wiwisekcja alkoholika

Monodram to zadanie szalenie trudne, nie każdy udźwignie jego ciężar. A gdy jeszcze zapełnia go tyle postaci co w "Spragnionym", gdy mówi o niszczycielskiej sile alkoholu, zamieniającym swych podwładnych w mistrzów udawania - staje się sztuką podwójnie trudną. Choć jest w spektaklu parę mielizn, Tyszkiewicz sobie z nią radzi nieźle, wypada bardzo wiarygodnie, zapada w pamięć. Jego bohater (nieodmiennie na celowniku, z tarczą strzelniczą na piersi lub plecach) raz próbuje uwieść swoich rozmówców modulowanym niskim tonem i rzuca dowcipami, za chwilę miota się po scenie w drgawkach, w pijanym widzie szuka pochowanych butelek i trenuje pijackie sztuczki. To obrazy znane z filmów, lektur, przez niektórych przerabiane osobiście, niektórym znane z doświadczeń rodzinnych. Choć sporo w spektaklu humoru, i czasem pozwala na szczery uśmiech, to w sumie śmiać się nie ma z czego. Mierzymy się nie tylko z ludzkim zagubieniem w całej rozciągłości, ale i z własnymi, w zależności od osobistych doświadczeń, odczuciami wobec bohatera - nawalony Albert irytuje, złości, czasem bawi. Budzi też współczucie.

Jest bowiem w spektaklu jeszcze inna mroczna kwestia - kolejne terapie wyciągają bowiem upiory z przeszłości. Wraca wspomnienie sześcioletniego Alberta, na którym ojciec gasi papierosa, 13-letniego Alberta, który ląduje w łóżku z 30-latkiem, czy wreszcie 19-letniego Alberta, który zaczyna pracować w agencji. Czy wszystko to tłumaczy sytuację, do której doszło później? Bohater zgryźliwie konstatuje: "po takim życiu można zostać tylko pijącym pedałem...". Ale na szczęście nie ma w spektaklu łatwych, gotowych odpowiedzi. Oczywistości wydawałoby się (Albert - "spragniony" - jest nie tylko alkoholu, ale też szczęścia, miłości, ciepła drugiej osoby; uświadamia sobie własne deficyty i niedostatki, i próbuje je nieustannie zagłuszyć) - nie są tak do końca oczywiste.

Mityng ironicznie

Są w spektaklu sceny kiepskie i niepotrzebnie dosłowne (przygasa światło, Albert rzuca się na podłogę w drgawkach pod odstawieniu alkoholu), są sceny mistrzowskie, nieustannie zderzające sprzeczności (Albert monologujący na odwyku, gdy cedzi coś nienawistnie łagodnym tonem, albo filozofuje na temat pokrewieństwa powstania warszawskiego i własnej sytuacji).

Bardzo ciekawa i znakomicie zagrana (z udziałem offu) jest też scena, w której bohater w krzywym zwierciadle pokazuje mityng antyalkoholowy - bezładne powtarzanie zdań w stylu "Mam na imię tak, i tak, jestem alkoholikiem, ale wyzdrowieję". Albert ironizuje, wykpiwa system, broni się przed nim i wrzuceniem siebie do jednego worka - a Tyszkiewicz oddaje ten klimat znakomicie.

Tak jak ciekawie "grają" wizualizacje Krzysztofa Kiziewicza - w pewnym momencie na ścianie pojawiają się dziesiątki twarzy Alberta - pełna galeria różnych min, różnych stanów emocjonalnych.

Scenografia Jacka Malinowskiego oddaje peregrynacje alkoholika - mała scena w jednej chwili z domu - więzienia z symboliczną ścianą alkoholi, może przemienić się w "odwyk" czy głowę pełną niechcianych wspomnień. Tu nic nie jest jednoznaczne, tak jak i muzyka Bartłomieja Woźniaka - pełna sprzecznych motywów, świetnie ilustrujących różne stany upojenia i trzeźwienia: jest tu i sfera mroku, i poziom cukierkowych melodyjek z dobranocek. O dziwo, wszystko ze sobą współgra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji