Artykuły

Polskość jako obłęd

"Miny polskie" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

"Miny polskie" w Teatrze Horzycy usiłują udowodnić, że polskość to mentalna pułapka - gdy zobaczymy, że od pokoleń powtarzamy te same akty w naszym życiu publicznym i prywatnym, uzmysłowimy sobie, w jak wielkim potrzasku się znaleźliśmy.

Mikołaj Grabowski i Tadeusz Nyczek połączyli "Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego z cytatami z Witolda Gombrowicza. Ramą dla ich artystycznych poszukiwań stała się "Mimika" Wojciecha Bogusławskiego - podręcznik pracy aktora, który obowiązywał w XIX-wiecznym teatrze. Zabieg autorów scenariusza wydaje się oczywisty - chcieli znaleźć korespondencje, analogie i różnice między klasycznymi tekstami. Nietrudno jednak odnieść wrażenie, że w tym spektaklu zabrakło klamry kompozycyjnej, która spinałaby ze sobą wszystkie wątki. Zabrakło czytelnego tematu, który można byłoby konsekwentnie zrealizować. Gombrowicz i Wyspiański nie wchodzą ze sobą w dialog - przemawiają tak, jakby zupełnie się nie słyszeli. Sceny, w których dowiadujemy się, jak w dawnym teatrze aktorzy i reżyserzy pracowali nad mimiką, to zaledwie typowe "comic relief" - komiczne motywy, które mają nadać przedstawieniu lekkości i rozładować narastające napięcie. Publiczność bawiły opisy i demonstracje, jak aktorzy pokazywali na scenie gniew, smutek i żałobę, jak teatralnie płakali i szeptali na scenie albo padali na wznak. Brawurowe etiudy w wykonaniu Michała Marka Ubysza, Mirosławy Sobik i Arkadiusza Walesiaka, który tańczył do "Jailhouse Rock" Elvisa Presleya, to jednak stanowczo zbyt mało, aby udźwignąć konstrukcję widowiska.

Grabowski i Nyczek pokazują gorliwą polskość jako obłęd. Ich spektakl wypełniają postaci kalekie, otępiałe, zakurzone, jakby wyciągnięte z najdalszej i najniższej szuflady. - Jakaż ohyda tych ciał: członki powykręcane, zmasakrowane, żałosne, sklerotyczne, rozpaczliwe, niebieskawe żyłki, zęby plombowane, stopy zniekształcone, żołądki wybrzuszone, pierś wklęsła, skleroza, tabes paraliż, dolegliwości i choroby, defekty i braki, nagość straszna, zawstydzająca! Cóż za pijaństwo rysów! Co za nieokiełznanie nosów, brzuchów, wyuzdanie łysin! - woła na ich widok Gombrowicz (w tej roli Tomasz Mycan).

Autorzy usiłują udowodnić, że polskość to mentalna pułapka - gdy zobaczymy, że od pokoleń powtarzamy te same akty i przybieramy te same pozy w naszym życiu publicznym i prywatnym, uzmysłowimy sobie, w jak wielkim potrzasku się znaleźliśmy. Nawet jeśli usiłujemy szukać autentycznego wyzwolenia z tych więzów, grzęźniemy w bagnisku. Pamiętamy przecież, że polskość powracała jak obsesja w twórczości Gombrowicza, jak nieprzepracowana trauma, jak nieodpokutowany grzech albo wyrzut sumienia. Mesjanizm bohaterów romantycznych okazuje się historią kalectwa i szaleństwa, które zawsze sprowadzało na nas katastrofę, na skraj kulturowego i fizycznego wyniszczenia. Gombrowicz chciał, abyśmy pokazali swoją prawdziwą twarz, myślącą, uważną i skupioną, niezaprzedaną wiarom i ideologiom czystą duszę, która się myli i błądzi.

Zamysł reżyserski najlepiej oddają sekwencje filmowe autorstwa Michała Grabowskiego - inteligentnie zmontowane i sfotografowane. Operator posługuje się mocnym zbliżeniem, które doskonale ukazuje to, co się dzieje z twarzami bohaterów. W tych fragmentach ujawnia się ironia, z jaką twórcy spoglądają na wielki dramat Wyspiańskiego. Starzec (w tej roli Niko Niakas) mówi o myśli polskiej w pustym i zimnym kościele - szepcze poruszony, a jego córki sprawiają wrażenie biernych i znudzonych. Kaznodzieja (Anna Romanowicz-Kozanecka) jedzie rowerem przez most i wygraża przechodniom krzyżem. Rażony szaleństwem Samotnik (znakomita Jolanta Teska) krzyczy w pustkę na brzegu Wisły albo rozrywa go bolesna psychomachia w samym środku wykopów w centrum Torunia. Wrażenie robi także Prymas (Jarosław Felczykowski), który przechadza się po Starówce na rozwijanym przez tłum czerwonym dywanie.

Wyspiański z ironią traktował teatr romantyczny. Tym samym tropem poszedł reżyser - Konrad (kolejna dobra rola Łukasza Ignasińskiego) opada na ziemię na alpinistycznych szelkach, wbici na scenie w szlacheckie kontusze Karmazyn i Hołysz w swoim filmowym odbiciu są zaledwie starcami na wózkach inwalidzkich. Zanim obraz ostatecznie się zaciemni, tłum zaniesie swojego bohatera narodowego w pustkę, kulejąc, cierpiąc i drobiąc krok. To korowód smutny i bardzo polski.

Podstawowym problemem sztuki jest jednak pozostawione bez odpowiedzi pytanie: co łączy historie Wyspiańskiego z sądami Gombrowicza? Im bardziej szalony i niedorzeczny wydaje się obraz świata w przedstawieniu, tym głośniej powinniśmy domagać się konkretu i uzasadnienia tak surowego werdyktu. Jakie doświadczenie - społeczne, historyczne, polityczne i prywatne - stoi za takim obrazem? Skąd - z jakiego świata, z jakiej historii - przywędrowali do nas ci bohaterowie? Kim oni są dzisiaj i dlaczego pojawili się akurat teraz? Zawołania Konrada przypominają retorykę nacjonalistycznych wystąpień. - Niepotrzebnie wyrabiamy poczucie narodowości i solidarności z lichą częścią naszego narodu. Jest to rzeczą złą i niepotrzebną - te słowa z "Wyzwolenia" padają często z ust polityków.

Mickiewicz, Słowacki i Wyspiański stworzyli uniwersalny repertuar słów i środków. Ilekroć wołamy "Hańba!" na sali sejmowej, wskrzeszamy duchy i potwory, które od zawsze były częścią polskiej duszy. Ten spektakl obraca swoje ostrze przeciwko tym, którzy beztrosko te Dziady odprawiają. Reżyserowi zabrakło siły, aby wyprowadzić ostateczny cios.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji