Emocje w Teatrze Rozmaitości
Kolejnym etapem tematyki rewolucyjnej, jaką prezentuje w bieżącym sezonie Teatr "Wybrzeże" jest rewolucja "po polsku", egzemplifikowana debiutanckim dramatem Jerzego Żurka pt. "Sto rąk, sto sztyletów".
Dramatów inspirowanych historią powstało w ostatnim czasie sporo. Nie wszystkie ujrzały od razu światło dzienne, nie wszystkie do dziś ujrzały światła rampy. "Koczowisko" Łubieńskieqo, "Niebezpiecznie, panie Mochnacki" Mikkiego, "Wojna chłopska" i "Wątroba faraona" Kofty, "Polonez" Sity, "Królobójcy" Łojka, czy "Dwór nad Narwią" Rymkiewicza - to teksty, które przy pomocy sztafażu, czy raczej kamuflażu historycznego starają się mówić w sposób metaforyczny o rzeczywistości współczesnej, próbują wchodzić w dialog z dniem dzisiejszym.
Ta premiera zbiegła się ze 150 rocznicą wybuchu Powstania Listopadowego. Przeżywanie i rozpamiętywanie tej wielkiej Nocy daleko wykracza poza teatralne normy wzruszeń i emocji. Nie ze względu na tragiczny los powstańców ani na historyczny patos, lecz z powodu prawdy. Nie idzie tu jednak o prawdę faktów czy szczegółów - zdarzenia są prawdopodobne - to drugi plan. Na pierwszy wchodzą przeczucia dotyczące przyszłych losów Polski. Jak się okazało - była to dla narodu noc decydująca.
Miejscem akcji jest teatr, w dosłownym znaczeniu; dokładnie: Teatr "Rozmaitości" w Warszawie, w nocy 29 XI 1830 roku. Na scenie "Matka chrzestna" - komedia Scribe'a, którą gwałtownie przerywa grupa podchorążych. "Sztuka skończona. Zaczęła się rewolucja". Pomysł dramaturgiczny jest jak widać cytatem z "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego. Cytatem nie tyle atrakcyjnym, co mądrym, nadającym moralny i egzystencjalny wyraz temu historycznemu przecież wydarzeniu.
Podchorążowie wpadają na widownię (umieszczoną w gdańskim przedstawieniu na scenie - XIX-wiecznych widzów grają aktorzy i słuchacze Studium Aktorskiego). Wśród publiczności rozpoznajemy kilka osób powszechnie znanych: generał Chłopicki (jego obecność na przedstawieniu jest zresztą faktem historycznym, podobnie jak odpowiedź na propozycję objęcia dowództwa: "A dajcież wy mi święty spokój. Idę spać"), jego przyjaciel pułkownik Schwerin. Wejście podchorążych pod wodzą porucznika Dobrowolskiego jest prawie jedyną zmianą sytuacji, po której cały bieg zdarzeń toczyć się będzie "przy drzwiach zamkniętych". W sumie jest to dramat racji, postaw i emocji, pozbawiony prawie akcji opartej na biegu zdarzeń.
Pierwsze starcie jest starciem pokoleniowym - to konfrontacja dwóch światów, dwóch myślowych i moralnych formacji - romantycy i orędownicy starego porządku. Starcie drugie przebiega w triadzie: podchorążowie - Chłopicki-Rożniecki. Ten ostatni, podobnie jak Chłopicki dosłużył się stopnia generalskiego, lecz został arcyszpiclem księcia Konstantego. Ideolog "końca historii" ("równość dla równych, nierówność dla nierównych") stanie w końcu przed prowizorycznym, rewolucyjnym sądem młodych. W czasie sądu gorący zapał zwartej, pełnej wigoru grupy młodych-gniewnych nieco ostygnie. Dojdzie nawet do różnicy zdań na temat metod rewolucyjnego działania. Porucznik Dobrowolski zacznie wątpić w poparcie społeczeństwa ("lepiej robić interesy z zaborcą niż wyrzucać go z kraju siłą"); literat Kamil opowiada się za terrorem, chce grać "nieugiętego bojownika rewolucji", "tyrana tuż przed objęciem władzy"; podporucznik Treter powoli traci wiarę w sensowność przedsięwzięcia. Różnice zdań, sądów i postaw pogłębiają się. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Wniosek podpowiada już sama historia. Twórcy, a jednocześnie bohaterzy nocy listopadowej nie do końca rozumieli to, co robią. Powstali w imię świętej sprawy; szansę na wywalczenie niepodległości zaprzepaścili słabi lub zdradzieccy wodzowie, którym spiskowcy dobrowolnie oddali ster rewolucji. Chłopicki od początku przybiera olbrzymi dystans do całej sprawy. Pasja, z jaką broni swych racji sprawia, że trudno nawet uwierzyć oskarżeniu Rożnieckiego, który, by skompromitować w oczach młodych spiskowców Chłopickiego, zarzuca mu chęć zdobycia zaszczytów i łask cara. Rożniecki - arcyszpicel Krótkiego Nosa w interpretacji Henryka Bisty wyposażony został dodatkowo w cechy diaboliczne. Naczelnik tajnej policji - przebiegłe, sprytne, podstępne i nienawistne wcielenie szatana - sądzony w krzyżowym ogniu pytań, wcale nie czuje się bezradny. Celowo sieje w szeregach spiskowców zamieszanie tłumacząc, że policja wcześniej wiedziała o przygotowaniach powstania. Jest spokojny, lecz wyrafinowany i cyniczny, gdy mówi o wspaniałej policyjnej przyszłości. ("Wszyscy ludzie staną się policjantami. Zniknie korupcja, występek, rewolucja"). Gdy spiskowcy odejdą pod Arsenał, a XIX-wieczna publiczność opuści już teatr - on jeden pozostaje na scenie do końca - zbiera resztki podartego dokumentu, starannie składa kawałki papieru i chowa jak cenny dowód, który na pewno jeszcze się przyda.
Przedstawienie w reżyserii Ryszarda Majora, w scenografii Jerzego Krechowicza nie jest wydarzeniem na miarę krakowskiej prapremiery (reż. J. Krasowski). Nie porywa i nie wciąga w tok scenicznych zdarzeń tak mocno, jak "Sprawa Dantona" w Wielkim Młynie. Nie sprawdziło się w emocjonalnym odbiorze usytuowanie widowni Teatru "Rozmaitości" na scenie, na zasadzie symetrii, czy lustrzanego odbicia widowni współczesnej. Najcenniejsze jest jednak to, że uczy ono myśleć o tym, co ośmielilibyśmy się zrobić gdyby nie...