Rozmowa z Bohdanem Korzeniewskim
Bohdan Korzeniewski pracował przed wojną jako krytyk teatralny i teatrolog ("Drama" w Teatrze Narodowym podczas dyrekcji L. Osińskiego" W-wa 1934). Reżyserią zaczął się parać po 1945 roku. Bardziej głośne spektakle: Moliera "Szkoła żon",Giraudoux "Elektra",Suchowo-Kobylin "Śmierć Tarełkina",Fredro "Mąż i żona",Żeromski "Grzech",Molier "Don Juan",Gogol "Rewizor",Fredro "Zemsta",Shaw "Święta Joanna", Krasiński "Nieboska",a w bieżącym sezonie: "Troilus i Kresyda" oraz "Makbet" Szekspira. Nie porzucił Korzeniewski działalności pisarskiej (np.esej o interpretacji "Dziadów" pt."W obronie aniołów"). Jest współredaktorem "Pamiętnika Teatralnego" oraz profesorem reżyserii na PWST. Przez kilka lat był kierownikiem artystycznym Teatru Narodowego.
N.K,: W programie do "Makbeta" wystawianego w Teatrze Dramatycznym pisze Pan: "Teatr starał się znaleźć dla Szekspira takie środki wyrazu,jakimi posługują się dziś ludzie w życiu i sztuce". Jak Pan,zamierzył przeprowadzić owo "uwspółcześnienie" ?
B.K.: Wyszedłem z założenia,że współcześnie nie można wystawiać "Makbeta" w konwencji: krwawy,demoniczny zbrodniarz. To nie jest do przyjęcia dla pokolenia,które z masową zbrodnią zetknęło się przez swoje doświadczenia życiowe. W warszawskiej inscenizacji "Makbeta" starałem się ukazać mechanizm zbrodni. Chciałem pokazać,jak zbrodnia raz popełniona pociąga za sobą całą lawinę dalszych zbrodni, ogarniając coraz to szersze kręgi ludzi. Są to nasze doświadczenia,ale również doświadczenia epoki Szekspira.
N.K.: Zgadzam się z Panem,te przezwyciężenie konwencji "krwawego Makbeta" było koniecznością,jednak przedstawienie w Teatrze Dramatycznym nie proponuje nic nowego - jest zimne i jednowymiarowe.
B.K.: Tak jest. To nieudana inscenizacja. Zabrałem "Makbetowi" jedną "siłę",nie potrafiłem dać innej "siły".Po prostu nie potrafiłem znaleźć współczesnych środków wyrazu dla oddania siły namiętności w "Makbecie". Do "Makbeta" powrócę jeszcze na pewno. To jest mój osobisty porachunek ze zbrodnią,z moimi doświadczeniami obozowymi. Marzy mi się "Makbet" ukazany "w wichrze",na poruszającej się scenie, gdzie aktorzy wtopieni byliby w dramatyczną muzykę,jak gdyby porywani przez wicher. Może tą drogą odnajdę współczesne środki na oddanie siły szekspirowskiego tekstu.
N.K.: Jest w tym jedno niebezpieczeństwo. Żeby nie wmawiać klasykom naszej problematyki. Należałoby przede wszystkim interpretować zawartość sztuk klasycznych w ramach tego układu pojęć filozoficznych,społecznych,literackich,które określały twórcę w danej epoce,a dopiero przez takie historycznie sprawdzalne odczytanie - szukać w sztuce wartości aktualnych i dla naszych czasów.
B.K.: Rzeczywiście,niebezpieczeństwo wulgarnej aktualizacji istnieje. Sprawa jest jednak bardzo złożona. Na pewno nie należy pokazywać tego na scenie,czego nie ma w tekście. Mnie w sztukach klasycznych interesują wyłącznie zagadnienia bliskie naszej epoce. Jeśli są w tekście - trzeba je wydobyć,pokazać z całym szacunkiem dla historii,ale współczesnymi środkami i dla współczesnych celów. Myślę,że w mojej inscenizacji "Troilusa i Kresydy" udało mi się to w pewnym stopniu. Zresztą u Szekspira i naszych wielkich romantyków metafory są tak rozległe,że obejmują zarówno czasy powstania "Hamleta","Dziadów" czy "Nieboskiej",jak i nasze czasy. Rozumiejąc,podobnie jak,Pan historię jako pewien stały proces i stałą walkę - dochodzę do odmiennych wniosków: ja doprawdy nie wiem,gdzie się zaczyna "nasza współczesność". Dla mnie Szekspir to już współczesność. To naprawdę wielki poeta teatru i nauczyciel. Odczytanie Szekspira oczyma Shawa lub Tołstoja jest oceną z pozycji mieszczańskiej,z pozycji literatury i teatru XIX wieku - dla nas nie do przyjęciu.
N.K.: W jaki sposób określiłby Pan właśnie dwudziestowieczny teatr?
B. K.: Nad europejskim teatrem chyba już od czasów greckich zaciążyła przewaga literatury,przewaga słowa. Do zenitu doprowadzono to w XIX wieku,kiedy teatr stał się równoznaczny z mówioną literaturą. Aktor miał "przeżywać" konflikty ludzkie (właściwie - tylko postaci literackich), lub "naśladować" życie (ukazywać postaci literackie). W przeciwieństwie do teatru europejskiego - w teatrze chińskim np.zwyrodnienie poszło w innym kierunku. Tam słowo zostało prawie zupełnie wyeliminowane na rzecz przerostu skonwencjonalizowanego gestu,plastyki,muzyki,akrobacji itp. Otóż w naszym wieku teatr europejski podejmuje ciągle próby wyzwolenia się z tyranii literatury. Próby te wychodzą zarówno od ludzi teatru jak i od pisarzy. Niestety,awangarda teatralna bardzo prędko banalizuje się. Oto anegdota a'propos (autentyk zresztą!). Podczas rozmowy z Ionesco, powiedziałem mu:"Pan przestał już należeć do awangardy,na pańskie sztuki wszyscy chodzą"...Odpowiedział: "Nie jest tak źle. Właśnie wystawiłem w Paryżu nową sztukę i - nikt nie przyszedł. Na szczęście - sztuka padła...". Mimo takich czy innych prób tkwimy w teatrze dziewiętnastowiecznym.Specyfika teatru naszego wieku polega - moim zdaniem - na tym,że winien on być konstrukcją całości. Przede wszystkim w tym znaczeniu,że powinien łączyć w całość podporządkowaną jednolitej myśli:słowo,ruch,gest,mimikę,plastykę,muzykę... A również,w tym znaczeniu,że w teatrze zawsze jest dana całość,że widz ma możliwość wyboru: jeśli nie podoba mu się gra postaci pierwszoplanowej,może obserwować drugi plan, wkomponowanie aktora w dekorację,plastykę ruchu scenicznego, lub kompozycję całości obrazu. Tu nie dzieje się tak jak w filmie lub w telewizji,gdzie kamera wybiera za widza. Myślę, że teatr naszego wieku zostanie w końcu uwolniony przez film,telewizję,upowszechnienie książki,od służby upowszechniania literatury i dostarczania rozrywki. Mam nadzieję,że w końcu wykształci się nowy typ widza teatralnego,który będzie chodził do teatru nie dla literatury,ale dla obejrzenia całościowej konstrukcji teatralnego widowiska. Wszystko to jednak są postulaty,a nie istniejąca realnie sytuacja teatralna w Polsce.
N.K.: A jeżeli chodzi o aktualnie istniejące zespoły teatralne,gdzie Pan widzi zaczątki nowego?
B.K.: Przede wszystkim teatr Dejmka. Zastanawia w tym zespole ciągłość poszukiwań: od demonstracyjnego realizmu przez ekspresjonizm,teatr monumentalny,aż do własnych propozycji ostatnich lat. Zadziwia skala tych poszukiwań,ich elastyczność i kierunek. Poza tym wymienić trzeba koniecznie teatr Skuszanki i Krasowskiego. To są bardzo różne indywidualności artystyczne: precyzja Krasowskiego("Myszy i ludzie"),i fantazje Skuszanki("Burza"). Łączy ich Szajna swoją plastyką. Teatr ten w przeciwieństwie do Dejmka znalazł już coś w rodzaju własnej formuły stylistycznej. I jeszcze warszawski Teatr Dramatyczny - też wciąż poszukujący,chociaż zakres tych poszukiwań jest mniej rozległy niż u Dejmka. W teatrze tym znaleziono już własne kryteria wyboru,przynajmniej w zakresie repertuaru.
N.K.: A teatr Axera?
B.K.: To doskonały teatr akademicki.Teatr dziewiętnastowieczny,przystosowany do zmienionych gustów mieszczaństwa. Zresztą teatr niezwykle sprawny artystycznie, prowadzony z wielką kulturą i smakiem...Uważam za bardzo słuszną akcję "Nowej Kultury" sugerującą teatrom określenie własnej osobowości artystycznej. Największą bolączką naszego teatru jest brak zespołów. Powinny powstawać zespoły o zróżnicowanym profilu artystycznym. Powinny nawet deklarować i ogłaszać swoje programy. Najgorsza jest "nijakość" i egzystowanie na zasadzie bezwładu...
N.K.: Myślę,że w teatrze pojętym jako nowoczesna "konstrukcja całości" aktor pozostaje postacią zasadniczą...
B.K.: Tak. Nie ma teatru bez aktora. Ale u nas prawie nie ma zespołów,z którymi mógłby pracować współczesny inscenizator. Mamy garść aktorów znakomitych,ale ci,wzorem gwiazd dziewiętnastowiecznych,wolą poświęcać dla siebie całe przedstawienia,żeby błyszczeć,nie rozumiejąc,że we współczesnym teatrze dopiero podporządkowanie się koncepcji reżysera stanowi o wielkości aktora. Mamy wielu dobrych aktorów,ale oni umieją na sposób dziewiętnastowieczny tylko przekazywać tekst i naśladować - nic więcej. I nie bardzo rozumieją,czego inscenizator jeszcze od nich chce. Krzewi się rutyniarstwo i manieryzm. Proszę mi wierzyć - mam skalę porównawczą i mogę autorytatywnie stwierdzić,że współczesny teatr polski jest jednym z najciekawszych teatrów na świecie. Pomysły inscenizatorów bywają nowatorskie,plastyka często doskonała,muzyka wspaniała,brak nam - aktorów. Najlepsze pomysły rozbijają się o nieporadność aktorską. Częste zjawisko: awangardowy tekst grany jest w taszystowskich dekoracjach,a aktorzy..."przeżywają" lub "naśladują". To klęska inscenizatora i wreszcie - samego aktora.
N.K.:- Czy nie sądzi Pan,że w naszym teatrze istnieje niebezpieczeństwo maniery "na nowoczesność". W swojej pracy teatrologicznej "Drama w Teatrze Narodowym" ukazał Pan jak w początkach XIX wieku cały polski teatr był spętany manierą tragedii klasycznej. Czy obecnie nie grozi nam maniera tzw.dramatu intelektualnego? Przecież wystawia się u nas w podobnej konwencji Sartre'a i Szekspira,Moliera i Millera...
B.K.: Nie widzę takiego niebezpieczeństwa. Pan myśli po prostu o złych przedstawieniach. Nie ma dzisiaj niebezpieczeństwa jednostronności dlatego,że wskutek wydoskonalonych metod informacji znamy wszystkie dotychczasowe konwencje teatralne,literackie,plastyczne i muzyczne. Dziedziczymy całość tradycji kultury światowej,całość rozumianą zarówno w sensie czasowym (np.dobrze już dziś znamy teatr starogrecki) jak i przestrzennym (np.teatr chiński,prymitywny teatr ludów Afryki itd.). W tym olbrzymim bogactwie można wybierać,jest do czego nawiązywać,jest również czemu się przeciwstawiać... Poza tym - mimo że teoretycznie próbujemy już określić,na czym polega teatr XX wieku,to praktycznie konwencja dwudziestowieczna jeszcze nie powstała. Są tylko pewne propozycje w dziedzinie inscenizacji,scenografii,aktorstwa (u nas np.ciekawa propozycja Holoubka),ale ja nie podjąłbym się wskazać,jak wygląda dwudziestowieczna konwencja teatralna. Jest ona dopiero w stanie tworzenia się. Za wcześnie więc mówić o manierze czy "sztampie".
N.K.: A jak Pan widzi rolę krytyka teatralnego?
B.K.: Krytyka musi być niezależna,bezkompromisowa i fachowa. Według mnie krytyk jest współtwórcą teatru. Powinien być niesprawiedliwy wobec teatru. Powinien walczyć o własną wizję teatru,wbrew teatrowi istniejącemu. Ale z tym zastrzeżeniem,że musi mieć sprecyzowany własny program,w imię którego walczy z teatrem i powinien w sposób konkretny i kompetentny wskazać,w czym się z teatrem nie zgadza. Krytyk musi znać specyfikę teatru jako odrębnego rodzaju sztuki. Myślę,że kontakt z teatrologią byłby tu pożyteczny. Sam byłem recenzentem,przeciwstawiałem się ówczesnemu teatrowi. Często sam byłem niesprawiedliwy i nie obrażam się jeśli krytycy wobec mnie są niesprawiedliwi. Ale trzeba mieć kryteria oceny.
N.K.: Jest Pan przecież również autorem szeregu prac teatrologicznych. Przed wojną zajmował się Pan przede wszystkim teatrologią.
B. K.: Przed wojną udało mi się stworzyć przy Bibliotece Narodowej pierwszy w dziejach nauki polskiej warsztat teatrologiczny. Wspaniałe te zbiory całkowicie spalili Niemcy w czasie powstania. Spaliły się również 2 tomy przygotowanej przeze mnie pracy o młodym Bogusławskim. Kryzys,który przeżyłem w związku z tym,był jednym z motywów mego przejścia do reżyserii. Otóż wbrew moim załamaniom - okazało się,że teatrologia polska po wojnie zaczęła się rozwijać. W tej chwili już naprawdę istnieje. Zespół młodych ludzi skupionych,wokół "Pamiętnika Teatralnego" ma już duże osiągnięcia.
N.K.: Wiem,że jest Pan wielkim zwolennikiem polskiego teatru romantycznego. Jak Pan ocenia projekt stworzenia narodowego teatru klasyki polskiej? W jaki sposób nadać walor uniwersalny polskiemu dramatowi romantycznemu?
B.K.: Projekt ten ze wszech miar zasługuje na realizację. Nasz teatr romantyczny jest zjawiskiem na miarę światową. Mówię to z pełną świadomością i z chłodną rozwagą. Mało jest zjawisk tak oryginalnych w literaturze świata jak "Dziady", "Nieboska" i późny Słowacki. Są to utwory w pełni polskie i jednocześnie - awangardowe. Chociażby dlatego,że nie miały okazji obrosnąć konwenansami. Połączenie poezji z polityką i filozofią jest swoiste w tym rodzaju. Dzieła te powinny być już dawno w wielkim repertuarze światowym. Ale my sami robimy wszystko,żeby przykryć je pyłem zapomnienia. Nie wystawiamy wcale,lub wystawiamy "rocznicowo". Cudzoziemcy, którym uda się coś zobaczyć w dobrym wykonaniu - są olśnieni. Szczególnie smutna jest sprawa "Dziadów". Ten najpotężniejszy w literaturze świata dramat o walce z tyranią winien służyć nowym narodom Azji i Afryki. Tam w pełni zrozumiano by mickiewiczowskich aniołów,głoszących wolność i diabłów - obrońców ucisku. Ale przecież my sami nie znamy "Dziadów". Powinny powstawać wciąż nowe inscenizacje tego arcy dramatu wolności,inscenizacje wciąż dyskutujące z sobą... Sam również marzę o "Dziadach". Mam przygotowaną inscenizację. W istniejących w naszym teatrze warunkach - bez żadnych szans...
N.K.: Już ostatnie pytanie: nad czym Pan obecnie pracuje!
B.K.: Reżyseruję w Łodzi trylogię Suchowo-Kobylina. "Śmierć Tarełkina" na scenie "7.15","Sprawę" u Dejmka,a całość(wraz z "Małżeństwem Kreczyńskiego") jako osobny spektakl - w telewizji. "Śmierć Tarełkina" opracowuję już po raz drugi. O ile w poprzedniej inscenizacji kładłem nacisk na pokazanie systemu ucisku policyjnego,o tyle w obecnej - przesuwam akcenty w kierunku groteski,zabawy intelektualnej. Zadziwiające jak bardzo daleko pisarz ten tkwiący przecież w literaturze XIX wieku,wychodził poza konwencje mieszczańskiego realizmu!