Makbet po polsku
W programie do spektaklu w Teatrze Dramatycznym wymieniono, ile to razy Makbet grany był w Warszawie. Niewiele. "Dwa razy po kilkanaście przedstawień (...) na Sto pięćdziesiąt lat narodowej sceny". W recenzjach Lorentowicza z "Dwudziestu lat teatru" nie ma żadnego Makbeta ani Ryszarda III,utworów w jakimś sensie najbliżej spokrewnionych. Najwięcej grano w tym czasie szekspirowskich komedii i Hamletów;zdarzył się też Otello Henryk IV,Kupiec wenecki i Król Lir. A po wojnie było podobnie: komedia i Hamlet i tylko od czasu do czasu jakiś Romeo i Julia,pojedynczy Otello,Henryk IV i bodaj dwa razy - Makbet. Proporcje się zresztą zmieniają; w ostatnich latach wzrósł niezmiernie urodzaj na Hamletów. Tylko w bieżącym roku było ich trzech - i to na prowincji. Zagranie Hamleta przestało się wielu wydawać problemem; Hamleta grają już u nas debiutanci i nawet zbierają pochwały w prasie. O wiele trudniej natomiast znaleźć kandydatów na Ryszarda III,Makbeta i Lady Makbet.
Nie wiem,jak to było z tymi postaciami w historii naszego teatru. "Książęta polskiej sztuki aktorskiej(...)giętcy we francuskiej komedii(...)nieporadnie szamotali się w gąszczu szekspirowskiej grozy" - można przeczytać w programie do najnowszego Makbeta. To brzmi jak usprawiedliwienie dla książąt współczesnego aktorstwa,którzy także inne dziedziny dramatu opanowali lepiej niż szekspirowską tragedię. O Bolesławie Leszczyńskim w roli Makbeta piszą tamże,że w scenie zbrodni "podobny był więcej do złoczyńcy uzbrojonego w wytrych,aniżeli do ambitnego marzyciela torującego sobie we krwi drogę do tronu" i "dopiero na czwartym spektaklu i tylko w scenie bankietu pokazał,na co go stać". Syn Bolesława,Jerzy,zachwycał się jego Otellem,o Otellu pisali hymny przyjaciele i wielbiciele (Modrzejewska,Grzymała),o Makbecie pisali tylko recenzenci i w dodatku niedobrze.
Grzymała w swojej książce o Świecie aktorskim poświęcił cały pean wrażeniu,jakie wywarł na nim kiedyś Hamlet Ładnowskiego;zaś w innych rolach,"gdzie od krwistości wyrazu zależał ich sukces" - zarzucał artyście "brak temperamentu" i "anemię ekspresji",przez co byle gorący "samouczek" więcej brał słuchacza niż mający być ogniem Ładnowski". Także Modrzejewskiej,jako Lady Makbet,zabrakło - wedle świadectwa Grzymały - "personalnych sił do wypełnienia sobą ponadludzkiego zła". Nie mogąc zagrać postaci,jaką napisał Szekspir,"genialnie przesuwała rolę w granice swoich możliwości: adwokatowała na rzecz Lady Makbet". Cała jej gra była jakby przygotowaniem do sceny obłąkania,która miała stanowić moralną rehabilitacją żony Makbeta. "U Szekspira - konkluduje Grzymała - wielka była zbrodniczość tej infernalnej kobiety - u Modrzejewskiej wielkim było w obłęd przetworzone sumienie".
Nie znaczy to, że nie było u nas aktorów zdolnych do zagrania wielkich szekspirowskich zbrodniarzy;znaczy tylko, że naszym aktorom bliższy był zawsze Hamlet od Makbeta, Ofelia niż Lady Makbet. Nic w tym zresztą dziwnego. W naszej historii i literaturze pełno było Hamletów,Kordianów i Konradów,ale żaden głośny pretendent do tronu nie zabił swego rywala,by zdobyć należną tamtemu koronę. Nieprawości popełniane przez Piastów utonęły w pomroce dziejów,zaś w oficjalnej historii dynastie polskich królów następowały po sobie zgodnie z ustalonym ludzkim i boskim porządkiem. Jeden tylko śmiał się przeciwstawić utrwalonym przez kościół i prawo zwyczajom,żeby poślubić zwykłą szlachciankę. Historia Zygmunta i Barbary stała się najbardziej atrakcyjnym tematem polskiej narodowej tragedii,tragedii,wynikłej z konfliktu i niesubordynacji na szczeblu monarszym. Pisarze i - poeci, spragnieni bardziej drapieżnych tematów,sięgali zwykle do obcych źródeł; w naszych dziejach nie było Nerona ani Kaliguli,Ryszarda,Iwana Groźnego ani Marii Stuart;zaś nieprawości i zbrodnie mniejszego kalibru,których i u nas nie brakło - zbyt słabo oddziałały na ich wyobraźnię. Tragedie historycznych jednostek wynikały zazwyczaj z tragedii narodu; były patriotyczne i koturnowe,nadawały się do płócien Matejki,jak Skarga i Rejtan; dla dramaturga byłby to materiał zbyt "pozytywny" i gładki. Historia narodu skłaniała do refleksji i bohaterstwa: można było przemyśliwać nad nieszczęściami kraju i bić się o jego wyzwolenie. Ale władza na przestrzeni co najmniej dwóch stuleci nie zależała i nie należała do Polaków. O władzę bito się w krajach,gdzie dawała ona więcej korzyści i wszechmocy niż w Polsce, gdzie zdawien dawna król miał nad sobą możniejszych od niego samego.
Wspominam o tym,bo w Makbecie,którego w Teatrze Dramatycznym wyreżyserował Bohdan Korzeniewski,wszystko się zgadza z polską tradycją: nie ma tu zbrodni,nie ma też Makbeta ani Lady Makbet. Jest polska prawie dzieweczka,z wyglądu podobna do Aliny,ale - jak się za chwilę pokaże - serce i temperament wzięła od Balladyny. Mąż dzieweczki jest dzielny jak Kirkor,ambitny jak Kostryn,wierzy w czary jak Konrad,i wciąż siebie i innych udręcza samoanalizą,jak nie przymierzając Kordian. Ale ów Kordian postąpił wbrew własnej naturze i podjudzony przez czarownice zabił króla,żeby samemu zająć jego miejsce. Kiedy zaś obydwoje z żoną zasiedli na tronie,rychło się przekonali,że władza nie jest rzeczą słodką i mści się także na tych,którzy jej nazbyt pragnęli. Nie nadawali się zresztą na władców,charaktery mieli niewyraźne i słabe,i żadnego programu rządzenia. Więc ona w rezultacie zwariowała i umarła,on zaś zaczął robić rzeczy złe i okrutne - jak wynika z tego co o nim mówią i co on sam opowiada o sobie,choć wcale na takiego nie wygląda. Bo w czasie,kiedy robi rzekomo rzeczy najgorsze,wygląda tylko jak współczesny polski inteligent,zajęty roztrząsaniem problemów władzy. Zabili go jednak w końcu,a władzę po nim objął dobry syn zamordowanego króla. Warszawski Makbet miał być "rozmową z publicznością". Tego sobie życzył reżyser,jak informuje publiczność we wstępie do programu. Rozmowa to żywy udział publiczności w spektaklu,to jej gorące zaangażowanie w losy i myśli osób,występujących na scenie. Rozmowę w teatrze trzeba sprowokować; może to zrobić reżyser lub aktorzy,prawie nigdy sam utwór bez reżysera i aktorów. W tym samym teatrze odbywały się wielokrotnie fascynujące "rozmowy z publicznością": prowadził je Rene na" Wizycie starszej pani" i na "Procesie w Salem", Świderski na Romulusie,Holoubek na sztuce Sartre'a. Rozmowę o Makbecie mogła sprowokować propozycja nowego zrozumienia starego dzieła,jak rozmowę o Ryszardzie III sprowokowała zaskakująca interpretacja Ryszarda.
Nie wiem,czy Korzeniewski miał taką propozycję. W spektaklu nie wyszła ona na jaw. Początek świadczy o tym,że pragnął przede wszystkim inaczej popatrzeć na parę głównych postaci. Wróżbę o tym,że zostanie królem,przyjmuje Makbet w sposób, który nie zostawia wątpliwości co do jego dalszych kolei. Makbet - jak go zapewne w myśl intencji reżysera gra Świderski - wie od początku wszystko,co będzie i być musi. Wie,że żle i niebezpiecznie jest zabić króla,ale wie też na pewno,że go zabije,choćby miał za to zapłacić cenę droższą niż królewska korona. Wykrzywiona grymasem wszechwiedzy twarz Świderskiego mówi o tym,że Makbet-Świderski wie o wiele więcej,niż wiedzieć mógł Makbet Szekspirowski: wie o zbrodniach na szczeblu monarszym tyle,co polski inteligent połowy dwudziestego wieku. Dlatego interwencja Lady Makbet jest tu tylko barwnym epizodem bez większego znaczenia. Taka babska namowa czy "mowa" mogłaby wpłynąć na kogoś bardziej naiwnego,zaś Makbet przerasta świadomością spraw,które się w dramacie dzieją i dziać będą,o kilkaset lat swoją żonę. Udaje więc tylko,że na jej życzenie zdecydował się zabić króla; zwłaszcza,że prosiła go o to w sposób niezmiernie kobiecy,a on właśnie wrócił z frontu i jest,jak widać,także stęskniony. Bo Lady Makbet,ta z pierwszego aktu(bo tylko z pierwszego aktu wynika jakiś zarys świadomego rysunku postaci)jest tu też potraktowana w sposób anty tradycyjny i całkowicie dowolny wobec realiów tekstu. W przeciwieństwie do męża,którego postarza jego umysłowa dojrzałość i znajomość spraw tego świata,ma być dziewczęca,lekkomyślna i swawolna,pomimo kilkunastu lat małżeństwa z tak poważnym partnerem. Wiadomość o przepowiedni wróżek przyjęła jak dobrą zapowiedź losu,któremu należy pomóc. Swoją nieświadomość rzeczy,do której pragnie namówić Makbeta, nadzieję i radość z tego,że on może zostać królem,a ona królową, Mikołajska zagrała w sposób baletowo-operowy; nie wiem - może przez kontrast między koszmarem jej zamierzeń a niefrasobliwością gry - ta scena gonitwy z listem Makbeta wyglądała jak zapowiedź przyszłego szaleństwa: coś z obłąkanej Ofelii zakradło się od początku do roli dziewczęcej i niewinnej Lady Makbet.
Jest jeszcze w pierwszym akcie scena kuszenia Makbeta,w której Lady Makbet z szalonego dziewczęcia przeobraża się w świadomą swych środków i wcale perfidną samicę. Kiedyś już Modrzejewska zaznaczyła bardzo dyskretnie seksualny stosunek Makbetowej do Makbeta. Korzeniewski rozbudował tę możliwość do granic perwersji. Makbet i jego żona obgadują plan zamordowania króla zwarci w namiętnym uścisku: między jednym a drugim pocałunkiem padają słowa,od których grozy zastygłby nawet chorobliwy erotoman. A Makbetowi - który ujawnił już publiczności swoje uczulenie na sprawy moralne - nawet nie zadrga ręka złożona na piersi żony,ta sama,którą za parę chwil pokaże jej umazaną we krwi zabitego we śnie,niewinnego i dobrego Duncana. Ale zaznaczony tu,mimo niekonsekwencji, charakter obydwu głównych postaci zamazuje się w dalszej części spektaklu. On pozostaje taki sam,cierpiący na nadmiar świadomości,tylko bardziej nerwowy,skłócony z sobą,z żoną i ze światem; zamiast zajmować się swoimi sprawami,które wyglądają coraz gorzej,będzie z uporem maniaka odwoływał się do publiczności,zaś nie znajdując i tu zrozumienia ani posłuchu - zacznie się denerwować i głos podnosić w miejscach,gdzie się to nie wydaje konieczne. Ona się zjawia na scenie jak pani domu,niewiele w tym domu znacząca; jest konwencjonalna i poprawna,jako bardziej od męża przytomna gospodyni w czasie uczty,i łagodnie - jak Ofelia - obłąkana w scenie obłędu. Nigdy jeszcze Mikołajska nie była tak niewidoczna na scenie,jak w tej,jednej z najpotężniejszych ról kobiecych. Nigdy jeszcze Świderski nie wydał mi się tak bezradny,jak w skórze tragicznego Makbeta. Obydwoje nie byli z Szekspira,a jeżeli to raczej z rodziny duńskiego księcia niż tana Kawdoru. Ale bardziei przypominali polską literaturę,dawniejszą i nową. Męczyli publiczność i siebie rozważaniami na temat zbrodni i władzy,choć ich "teorie" dźwięczały nieodkrywczo i blado. Zaplątali się w sprawy nieodpowiednie dla ich charakteru i kwalifikacji. Nikt na sali nie wierzył,że byli naprawdę źli i naprawdę potrafili mordować. Naprawdę byli neurasteniczni,zdezorientowani i słabi. Rzadki to wypadek,by para znakomitych aktorów zabłądziła tak bezradnie w utworze tak jednoznacznym.
Na uwidocznieniu stosunku do króla i królowej polega,jak się zdaje,zadanie większości zespołu. Wszyscy prawie wydają się tu cierpieć,podobnie jak Makbet,na przerost świadomości. Banko(Bolesław Płotnicki) wie od samego początku,że Makbet zabije króla,a kiedy rozeszła się wieść o zabójstwie nikt z obecnych przy tym nie ma wątpliwości,że to Makbet.Sztyletują go wzrokiem,ale zamiast go zdemaskować obrali go królem. I o królu także są od początku najgorszego zdania i chętnie by go sprzątnęli o wiele wcześniej niż mu to Szekspir wyznaczył. Niewiele poza tym mieli okazji do grania. Wchodzili bocznym wejściem zza sceny,ustawiali się w żywe obrazy,wypowiadali swoje kwestie w pozach nazbyt "teatralnych" i sztywnych - i wychodzili z tej samej albo z przeciwnej strony. W takiej konwencji spektaklu stał się nie mal wydarzeniem niewielki epizod w roli Makdufa(Henryk Bąk) - przejmująco i naturalnie zagrana scenka,w której Makduf dowiedział się o smutnym losie swej rodziny. Najczyściej przeprowadzona,bardzo prosto,szczerze i z wdziękiem zagrana była w tym spektaklu rola Malkolma(Ignacy Gogolewski).
Makbet Korzeniewskiego nie jest pierwszym w naszym teatrze dziełem,którego reżyser zbagatelizował akcję i w cień usunął zdarzenia,żeby przybliżyć widzowi relację o myślach zawartych w utworze. Od kilku lat,od pobytu w Polsce teatru Vilara,wystawia się u nas w podobny sposób Szekspira i Moliera,Wyspiańskiego i Słowackiego,Camusa i Brechta. Rezultaty bywają różne,bo różne organizmy reagują różnie na takie same zabiegi. Widziałam w ubiegłym roku na festiwalu w Awinionie trzy spektakle Vilara - Szekspira,Brechta i Elliota - zrobione bardzo do siebie podobnie. Elliot był znakomity,natomiast Szekspir i Brecht ucierpieli okrutnie,a wraz z nimi cierpiała publiczność. Nawet szekspirowski Puk był tu śmiertelnie poważny,bo tak zapewne wypadało sprawozdawcy własnego tekstu. Baśń szekspirowska zastygła jak galareta,w której nic żywego nie mogło się już po ruszać.
Szekspir nie był pisarzem teatru rapsodycznego. Był "genialnym barbarzyńcą",który z barbarzyńskich wyczynów ludzkości wysnuwał genialne myśli. Tak go chyba zrozumiał wybitny "szekspirolog" Peter Brook,kiedy wybrał najokrutniejszy z jego utworów i nie oszczędził publiczności widoku żadnego z jego okrucieństw. W Tytusie Andronicusie Brooka ilość popełnionych na scenie mordów i okropieństw przerasta nawet wyobraźnię współczesnego widza na temat możliwości ludzkiej natury. W Makbecie Korzeniewskiego - opowieści o najkrwawszym władcy Szkocji - widać tylko koronę Makbeta zatkniętą na mieczu,zamiast głowy. Mówi się o krwi, której nie ma,o mordach,popełnionych za sceną,nawet wtedy kiedy Szekspir każe je na scenie "uskuteczniać". Tytus Brooka jest zapewne zgodny z tradycjami szekspirowskiego teatru,Makbet Korzeniewskiego miał być jak najbardziej współczesny. Ale spektakl Brooka wstrząsał wyobraźnią współczesnej widowni,zaś przedstawienie Makbeta sprowadza na salę falę drętwej obojętności. Słowa i problemy Makbeta oderwane od krwistej akcji więdły jak ciało oddarte od kości. Myśli osób tragedii,odcięte od warsztatu ich działania,straciły żywość "rozmowy",a nabrały cech sprawozdania z utworu. Nigdy jeszcze inteligencja i myśl reżyserska Korzeniewskiego nie wystąpiły w postaci tak zakamuflowanej przed widzem,jak w tym zastanawiającym spektaklu.
Dekoracje Andrzeja Sadowskiego,złożone z ruchomych prętów metalowych,które wyprostowane stanowią kolumnadę pałacu,zaś pogięte stają się lasem,gotyckim zamczyskiem,salą tronową itp. - dawały spektaklowi wiele swobody działania. Przeszkadzała dobra skądinąd muzyka Bacewiczówny,której powolne dźwięki wyznaczały tempo rytmowi spektaklu; tempo zabójcze i nazbyt widoczne,skoro nie tylko aktorzy,ale i widzowie czekali niecierpliwie aż się zza kulis rozlegnie nowy dźwięk,po którym aktor będzie miał prawo powiedzieć następną kwestię.
W tydzień po premierze,już po napisaniu powyższych uwag, byłam po raz drugi na spektaklu,w którym - jak głosiła fama - dokonano poważnych skrótów i zmian. Istotnie - przedstawienie było prawie o godzinę krótsze(trwałe tylko dwie i pół godziny),miało teraz jedną przerwę,lepsze tempo i - jak mi się zdawało - niektóre sytuacje bardziej wyraziste. Może dlatego właśnie dotarła do mnie pewna myśl,dziwnie natarczywa: że Makbet jako dramat polityczny - bo tak go niewątpliwie potraktował reżyser - nie potrafi już w chwili obecnej wywołać "rozmowy z publicznością". Bo jest to naprawdę najbardziej płaskie z dzieł szekspirowskich o władzy; nie ma tu trudnych do rozplątania spraw,jakie zawierają Juliusz Cezar,Hamlet,czy Koriolan,ani fascynującej osobowości Ryszarda III. Niezależnie od tego,jak kto zechce historię Makbeta i jego żony objaśnić,czy wybije w niej sprawę ambicji władzy czy klimat morderstwa,jak sobie życzy Kott,rzecz pozostanie jednoznaczna,bo taka jest fabuła Makbeta. Najbardziej zaciekawiająca pozostała psychologia pary ambitnych zbrodniarzy,którzy z tego samego miejsca startują,przechodzą tak odmienne procesy psychiczne i dochodzą do tak różnych rezultatów! Słabszy - zdawało się - od żony Makbet hartuje się i krzepnie w zbrodni,zaś ona,do której żadne ludzkie skrupuły nie miały na początku dostępu, dochodzi do obłędu na tle wyrzutów i lęku. Makbet jako dramat psychologiczny miałby - jak się zdaje - szanse,by zainteresować publiczność także problemami,które pokazane poza psychologią postaci wydają się zbyt spowszedniałe.
Korzeniewskiego zainteresowała - jakby wynikało ze spektaklu - naprawdę psychologia jednej tylko postaci: Lady Makbet. Ona też,uczłowieczona,prawie liryczna i kameralna,a w biegu zdarzeń niewiele znacząca - najostrzej wypada ze stylu i konwencji spektaklu. W jego operowo usztywnionej i wyziębionej strukturze wydaje się być obca,skądinąd przybyła. Może dlatego tak się zgubiła w tym świecie zimnych refleksji i formuł,wybijanych raz po raz twarzą do widowni.