Artykuły

Zagrać wilka to jest wielkie zadanie

"Zawsze coś cię w życiu interesuje, coś chciałbyś w życiu zmienić, chciałbyś w jakiejś sprawie się odezwać do ludzi, no i zaczynasz reżyserować. (...) Człowiek tak musi kombinować, żeby coś z tego życia po nim pozostawało" - te słowa wypowiedziane w filmie Alka Pietrzaka usłyszeli goście uroczystości nadania Scenie Kameralnej Teatru im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku imienia Jana Skotnickiego. Nowy patron był pierwszym dyrektorem płockiej sceny, która wznowiła swoją powojenną działalność 40 lat temu.

- Warto ocalać od zapomnienia osoby związane z tym teatrem w sposób bezpośredni, bo przecież te 40 lat to ponad 200 różnego rodzaju premier, to olbrzymi dorobek kulturalny. Utrzymanie tej ważnej instytucji kultury jest nie do przecenienia. To miejsce ważne dla każdego płocczanina i również dla każdego Mazowszanina - powiedział podczas uroczystości marszałek Adam Struzik. Wraz z siostrą Jana Skotnickiego - Elżbietą Skotnicką-Illasiewicz oraz prezydentem Płocka w latach 70. - Henrykiem Rybkiem odsłonili poświęconą patronowi tablicę, która zawisła przed wejściem na scenę.

Na samej scenie goście wspominali profesora Skotnickiego i spotkania z nim. Aktorzy z płockiego zespołu zagrali dwa fragmenty realizacji Skotnickiego: autorską sztukę "Nie było nas, był las" oraz ostatni wyreżyserowany przez niego w 2010 roku spektakl "Lato w Nohant".

- Profesor położył podwaliny tego teatru, założył go od podstaw i tak los zdarzył, że ostatnią sztuką, którą wyreżyserował w swoim bogatym artystycznym życiu było właśnie tutaj "Lato w Nohant" - podkreślił dyrektor Marek Mokrowiecki.

Teatr - głos w sprawach ważnych i najważniejszych

- Zawsze żałowałam, ze Janek zbyt mało swojej wiedzy i kultury muzycznej używał w zawodzie reżysera. Miałam nadzieję, że skieruje się w stronę opery, szczególnie opery kameralnej, kiedy wystawił takie piękne barokowe pastorałki u Sutkowskiego. Żałuję, że tego nie robił więcej, że zbyt mało wykorzystał tej muzyki w swojej działalności reżyserskiej, ale szczęśliwie zakończył tą sztuką, która jest przepełniona muzyką, bo jest przepełniona Chopinem. Trudno lepiej - mówiła Elżbieta Skotnicka-Illasiewicz.

Profesor Lech Śliwonik wspominał, że spotkał Skotnickiego w 1966 roku, na Festiwalu Teatrów Studenckich w Teatrze Pstrąg, którego Skotnicki - student filologii polskiej na Uniwersytecie Łódzkim, był współzałożycielem. Umiał rozmawiać z tymi ludźmi, którzy tworzą teatr społeczny, teatr amatorski, teatr z własnej woli, teatr nieprzymuszony, teatr spontaniczny - mówił Lech Śliwonik. - I kiedyś w 1986 roku powiedziałem: "Janku, robimy od kilku lat taki przegląd wiejskich teatrów. Nazywa się to sejmik wiejskich teatrów. Może byś pojechał?". I pojechał po raz pierwszy w 1987 roku i został 20 lat. Z tego dwudziestolecia zostało coś, co jest warte odnotowania. To jest pewien obraz twórcy, który się nie zamyka w instytucji, który nie uważa, że teatr jest wyłącznie sztuką, ale też, że e on czemuś służy - opowiadał.

Przytoczył także anegdotę, którą opisał sam Skotnicki, po jednym z pobytów na odbywającym się w Tarnogrodzie sejmiku: "Naszła mnie jakaś mania kaznodziejska i postanowiłem naprawiać świat. Powołując się przedtem na mój podeszły wiek, wygłosiłem kazanie, na temat alkoholu. Moi drodzy, nie gniewajcie się, że powiem, to co powiem, ale zrezygnujcie trochę z tego picia.(...) Coś takiego powiedziałem i sam się zawstydziłem, bom grzeszny i sam pełen winy w sprawie tego alkoholu. Dyskusja się skończyła, wychodziłem z sali, a przede mną trzy gospodynie, potężne kobiety: - Panie profesorze - zaczęła jedna z nich. Pan to jest bardzo mądry człowiek. - Dlaczego, pytam. - W sprawie tej wódki na scenie. Pan ma świętą rację. Więc my tu przyszłyśmy powiedzieć, że w naszych przedstawieniach wódki będzie o wiele mniej. Tylko po małym kieliszku, kieliszeczku, no może dwa. Tyle, co obyczaj kazał. Znów się zarumieniłem, tym razem z dumy, żem taki skuteczny kaznodzieja i poszedłem spać z czystym sumieniem. Rano po zakończeniu sejmiku szykowaliśmy się do podróży, kiedy moje gospodynie znów stanęły przede mną: panie profesorze, przyszłyśmy się pożegnać. Jeszcze raz powtórzę, że to co powiedziałyśmy wczoraj tak się stanie, a to od nas w prezencie. I wręczyły mi dwie pokaźne torby plastikowe. Podziękowałem elegancko i zarumieniłem się po raz trzeci. Obok wspaniałego placka znalazły się dwie potężne butelki samogonu.

Zdaniem Śliwonika Skotnicki do końca życia pozostał w teatrze studenckim. - Zawsze pełen animuszu, życia, skłonności do żartów, posiedzenia, długiego gadania. To się tak przełamywało: ogromna powaga z ogromną radością życia. I zawsze przedmiotem tej powagi i radości był teatr - podsumował Lech Śliwonik.

Prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska spotkała Skotnickiego jeszcze w Łodzi. Potem widywali się i rozmawiali na uczelni jako wykładowcy. - W roku 250-rocznicy urodzin Wojciecha Bogusławskiego zaprosiłam pana Jana, aby zechciał dla tych uroczystości jubileuszowych, które odbywały się w Teatrze Narodowym i w Glinnie, gdzie się urodził Bogusławski, ze studentami wydziału aktorskiego, przygotować fragmenty "Krakowiaków i Górali". Zrobił to z wielkim wdziękiem i z wielką czułością. Tam, w Glinnie, wspólnie śpiewaliśmy z naszymi młodymi aktorami finałowy ansamble, który chcę zadedykować wszystkim. Zaczynał się: "Żyjmy w zgodzie i pokoju" etc. To było bardzo poruszające. Stałam obok profesora i zauważyłam, że mu lecą łzy i mi także te łzy poleciały - opowiadała.

Na rowerze w gabinecie

Jan Skotnicki zanim został reżyserem - absolwentem warszawskiej PWST, potem rektorem i wykładowcą tej uczelni, swoją przygodę z teatrem zaczynał w Łodzi. Jego pierwszy zespół teatralny reprezentowały podczas uroczystości panie: Barbara Machejko i Barbara Bielawska-Dębowska ze Studenckiego Teatru Satyry "Pstrąg" z Łodzi. Dyrektorowi płockiej sceny, Markowi Mokrowieckiemu, wcześniej przekazały jeden z napisanych przez Skotnickiego tekstów. Była to piosenka pochodząca z drugiego programu "Pstrąga" pt. "Nie mamy czasu". Mokrowiecki przedstawił ją zebranym w formie rapu, dowcipnie interpretując zalecenie Skotnickiego, aby piosenka była wykonywana na melodię "amerykańskiego standardu". Sam Skotnicki, znany z poczucia humoru, miał najpierw zostać dziennikarzem radiowym.

Życzliwy, pogodny, uśmiechnięty, swoją pracę w Płocku rozpoczął od wystawienia "Cudu mniemanego, czyli Krakowiaków i Górali" 12 stycznia 1975 roku, przyjętych bardzo dobrze. Tę pierwszą realizację wspominali: Krzysztof Szuster, który wtedy wystąpił w roli Pawła oraz profesor Henryk Izydor Rogacki - pierwszy kierownik literacki naszej sceny, rozpoczynający pracę razem ze Skotnickim. - Zbliżał się fajerwerkowy finał przedstawienia. Odśpiewano kuplety Wojciecha Bogusławskiego. Potem Jadwiga Bryniarska zaśpiewała kuplet napisany przez Jana Skotnickiego: "Było w płockim grodzie cicho, spokojnie i miło/ i uśpione w starej wierzbie złe drzemało licho/ Aż tu nagle myśl szalona do głowy powstać/Zróbmy teatr jakby nieszczęść jeszcze było mało". Gdy ucichły brawa, raźno podskakując, na lewej stronie sceny w kostiumie krakowskim pojawił się Aleksander Gierczak, który zaśpiewał: "A więc licho ze swej wierzby wyskoczyło/ i aktorów Z całej Polski tutaj sprowadziło/. Hasa teraz, psoty czyni, historyja cała/, o tej babie, co to kiedyś kłopotu nie miała. - mówił Rogacki.

Odczytał również list gratulacyjny od rektora Andrzeja Strzeleckiego. Prorektor Akademii Teatralnej, Tomasz Grochoczyński przekazał list od prezesa ZASP-u, Olgierda Łukaszewicza i podzielił się swoim wspomnieniem o nowym patronie Sceny Kameralnej. - Przyjechałem wezwany przez profesora, do pomocy przy "Słudze dwóch panów " Goldoniego. Przyjechałem, czekam w sekretariacie, bo profesor jest zajęty. Po pewnym czasie wchodzę do gabinetu i natychmiast uciekam pod ścianę, albowiem byłbym rozjechany przez profesora jadącego w tym gabinecie na rowerze. Moje spotkanie z nim polegało na tym, że on jeździł na tym rowerze i mówił do mnie, a ja siedziałem na jego miejscu, bo mi tak kazał. Potem się tak porobiło, że siedziałem na tym miejscu przez pięć lat - żartował.

Teatr dla dzieci to wielki teatr

Wspomnienia o Janie Skotnickim zakończył film płocczanina Alka Pietrzaka pt. "Pierwszy Dyrektor", w którym Skotnicki podsumował swoją twórczość teatralną, mówił o sukcesach i porażkach oraz pracy w płockim teatrze. - Objechałem prawie cały świat. To duża rzecz zobaczyć świat. Założyłem teatr w Płocku, wychowałem paru dobrych aktorów, to fakt. Sukcesem było inauguracyjne przedstawienie czyli "Krakowiacy i Górale". Zrobiliśmy parę dobrych przedstawień. m.in. "Kordiana" i taką baśń amerykańską "Czarodziej z Krainy Oz". Staraliśmy się ten repertuar różnicować. Gdy pierwszy entuzjazm już się wyczerpał, to stanęliśmy przed problemem przeżycia tutaj. Jakoś się przeżyło - powiedział Jan Skotnicki. - Największa porażka to, że jak myśmy przyjęli tutaj młodych ludzi z różnych teatrów i szkół przede wszystkim, to oni liczyli, że tutaj zawojują świat, a tu się nie dało zawojować świata. I do dzisiaj tak jest - stwierdził.

Skotnicki mówił w filmie również o pomyśle zrobienia w Płocku teatru dla dzieci. Ten rodzaj sztuki teatralnej uważał za najtrudniejszą.

- Zagrać kaczuszkę to jest proszę pana wielka sztuka, zagrać wilka to jest wielkie zadanie. Zrobić uczciwie przedstawienie dla dzieci jest naprawdę trudno. Przedstawienie dla dzieci tanie nie może być. "Trzy siostry" Czechowa można zrobić mając tylko dobrych aktorów, ale nie to - stwierdził. Podzielił się również refleksją, która pozostała aktualna do dzisiaj: - Teatr to jest miejsce, do którego ludzie chodzą, a jak nie chodzą, to ten teatr jest do dupy. Muszą chodzić.

Uroczystościom towarzyszyła wystawa na teatralnym foyer składająca się ze zdjęć Jana Skotnickiego i plakatów ze sztuk, które realizował w Płocku. Za najbardziej wdzięczne eksponaty goście uznali rower i charakterystyczny sweter. Profesor Skotnicki znany był z tego, że nie przywiązywał specjalnej wagi do stroju. Charakteryzował się też świetnym słuchem. - Były takie momenty, że mnie opiórkował i to zdrowo np. kiedy się nie w tym momencie weszło z muzyką. Profesor słyszał wszystko, nic mu nie umknęło - wspominał Krzysztof Wierzbicki, autor opracowań muzycznych do sztuk i akustyk płockiego teatru.

- Bardzo fajnie nam się współpracowało. Był trochę szalony, ale przede wszystkim miał ogromną wiedzę i podejście do roboty teatralnej. Nigdy nie miał na nic czasu, wszędzie się spieszył. Pamiętam takie zabawne zdarzenie. Kiedyś mieliśmy portierkę, która zatrzymywała ludzi przychodzących do teatru. Raz przyszedł jakiś pan: A pan do kogo? - zapytała. - Do Skotnickiego. - Skotnicki, Skotnicki? Nie, taki u nas nie pracuje. - Gość mówi: No jak to? Przepraszam, ale do pana dyrektora Skotnickiego. - A, do dyrektora Skotnickiego, proszę bardzo. Zapamiętałem profesora bardzo dobrze. On mnie nauczył podstaw teatru - mówił Wierzbicki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji