Artykuły

Człowiek sukcesu

- Mam przy sobie żonę i przyjaciół, którzy pilnują, żeby mi nie odbiło. Sam wiem, że w aktorstwie i podobnych specjalizacjach artystycznych najważniejsza jest pokora, bez której daleko się nie zajedzie - mówi aktor PAWEŁ DOMAGAŁA.

Mówi się o nim człowiek orkiestra, bo gra w filmach (najnowszy to "Wkręceni 2"), serialach (ostatnio w "O mnie się nie martw"), w teatrze (obecnie "Nosorożec" - główna rola - w warszawskim Teatrze Dramatycznym). Śpiewa piosenki, których jest autorem, i przygotowuje właśnie płytę. Nazywany jest największym odkryciem aktorskim 2014 roku, a przede wszystkim odkryciem polskiego kina komediowego. Krytycy zdumieni są skalą jego talentu. Aktor z impetem wkroczył na ekrany polskiego kina. W 2007 roku ukończył studia aktorskie w Akademii Teatralnej w Warszawie, ale gra od 2002 roku. Jakub w serialu "Samo życie" to jego pierwsza rola.

Zapowiada się dla pana bardzo dobry rok. Wszyscy pana chwalą i chwalą, nikt nie krytykuje. Tylko co będzie, jak od tych zachwytów zakręci się panu w głowie?

- To na pewno mi nie grozi. Jest wielu zdolnych aktorów, wśród których się obracam, i zdaję sobie sprawę z potencjału, jakim dysponuje polskie kino.

Dzisiaj widziałem pana chyba ze dwadzieścia razy w reklamie filmu "Wkręceni 2". Niewątpliwie odniósł pan w nim sukces. Jest pan odporny na taką popularność i wszystko, co z nią związane?

- Mam przy sobie żonę i przyjaciół, którzy pilnują, żeby mi nie odbiło. Sam wiem, że w aktorstwie i podobnych specjalizacjach artystycznych najważniejsza jest pokora, bez której daleko się nie zajedzie. Nie zapominam o tym. Mam ogromne szczęście w tym, co robię, bo bez szczęścia nic by się nie udało.

W czym należy upatrywać pana sukcesu?

- Dla mnie sukcesem jest to, że mogę się utrzymać z zawodu, i że praca sprawia mi przyjemność. Spotykam mnóstwo fajnych i ciekawych ludzi i to też jest dla mnie sukcesem. Cała reszta to tylko efekt uboczny.

Myślałem, że odpowie pan, że sukcesem jest rekordowa liczba ról, chociaż nie są to główne role, sporo epizodów...

- Moja droga aktorska zaczęła się w teatrze w Radomiu, z którego pochodzę. Miłością do aktorstwa zaraził mnie Ireneusz Janiszewski, który reżyserował tam spektakl z moim udziałem. Byłem wtedy uczniem liceum. Kiedy zagrałem Szyję we "Wkręconych" część pierwsza i teraz we "Wkręconych 2", moja kariera nabrała innego tempa. Z reżyserem Piotrem Wereśniakiem i producentem Tadeuszem Lampką poznałem się wcześniej, podczas pracy nad serialem "Wszystko przed nami", w którym zagrałem Waldka.

Chyba niełatwo jest grać równocześnie dwie role, jak ma to miejsce w komedii "Wkręceni 2"?

- Niełatwo, bo trudno jest odejść od samego siebie. Technicznie było to ciężkie, bo trzeba być bardzo precyzyjnym. Dużo się przy okazji nauczyłem. Mnóstwo amerykańskich filmów obejrzałem, w których słynni komicy grali podwójne role.

Miki Mazur i Szyja - trudne zadanie aktorskie...

- Bałem się przerysować te postaci i dlatego starałem się, żeby między nimi była równowaga. Reżyser mówił, żeby różnicować, ale nie przesadzić, nie wywalać widzowi wszystkiego w myśl zasady "kawa na ławę". Obydwu różni podejście do świata, priorytety i okoliczności, w jakich żyją. Obaj są samotni, niezrozumiani, marzą o czymś innym.

Mają różne pasje i ideały, które zweryfikowało życie.

W której postaci czuł się pan lepiej?

- Zdecydowanie w roli Szyi. Zaprzyjaźniłem się z nim już w pierwszej części filmu. Widzę w nim więcej swoich prywatnych cech niż w Mikim.

Zdaje się pan czuć doskonale w komediach...

- Komedia jest moim ulubionym gatunkiem filmowym. Uwielbiam, jak widzowie się śmieją, i choć na chwilę, dzięki mnie, mogą zapomnieć o swoich problemach. Moim celem jest dostarczanie rozrywki i przyjemności. Marzy mi się komercyjne kino na wysokim poziomie. Amerykanie potrafią robić takie kino środka, w którym są wyważone: humor, wzruszenie, niedopowiedzenie, ale bez dydaktycznego nadęcia.

Podobno planuje pan zmienić polskie kino?

- Marzy mi się, aby wprowadzić silny nurt komercji na poziomie, gatunek kina familijnego, który umarł. W przyszłości chciałbym robić swoje filmy.

Jest pan na to przygotowany?

- Jeszcze nie, ale ciężko pracuję, żeby być do tego przygotowanym. Chcę brać sto procent odpowiedzialności za to, co pokażę. Czekam na odpowiedni moment i mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dziesięciu lat uda mi się zrobić taki film, pod którym mógłbym się podpisać w stu procentach.

Będzie pan grał w swoich filmach?

- Tego jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Chciałbym pisać scenariusze i reżyserować, a jeżeli znalazłaby się jakaś rólka dla mnie, to z pewnością ją zagram.

Myślałem o głównej roli...

- Jeżeli amerykańscy aktorzy dają radę, to wszystko jest w zasięgu. Robienie filmów nie jest jednoosobową zabawą, na sukces pracuje cały zespół.

Jako twórcę interesuje pana wyłącznie komediowe kino?

- Nie, nie tylko. Jestem zmęczony epatowaniem zła w polskim kinie, bo życie ma nie tylko ciemne strony; musi być przeciwwaga. W moich filmach życie musi być pogodne i związane z nadzieją.

Musi pan mieć ogromne poczucie humoru. Zawsze tak było, od dziecka?

- Wydaje mi się, że tak, w przeciwnym razie nie czułbym się tak dobrze w komedii. Ale nadal uczę się poczucia humoru od różnych ludzi, którzy mnie otaczają. Moje poczucie humoru rozwijało się, teraz przechodzi metamorfozy. To, co śmieszyło mnie dziesięć lat temu, dzisiaj już mnie nie śmieszy.

A co z dystansem do samego siebie?

- Zatracenie dystansu i przekonanie o własnej nieomylności oznaczają śmierć aktora. Trzeba słuchać innych ludzi i przyjmować krytykę. Dystans w aktorstwie jest konieczny, bo inaczej aktor staje się bufonem, który prędzej czy później się sfrustruje. Nie każda rola musi być udana, nie ma takiej możliwości. Trzeba więc umieć zauważać także swoje pomyłki.

Co jeszcze powinien mieć w sobie profesjonalny aktor?

- Przede wszystkim pracowitość, poważne podejście do tego, co się robi. Zawsze powtarzam, że swój talent buduję na talencie innych ludzi. To od nich uczę się poczucia humoru, wrażliwości, obserwuję, jak pracują. Przy sztuce "Nosorożec" pracowałem z aktorami, którzy mają zupełnie inną wrażliwość. Zaciekawiła mnie, brałem z niej coś dla siebie. Bardzo ważna jest radykalna pokora z radykalną pewnością siebie, lecz jest to trudne do połączenia. Czyli trzeba być na tyle pewnym siebie i swoich racji, że jest się w stanie przyznać do błędów i przyjąć uwagi, nie upierać się, jeśli ma się swój pomysł. Dodam jeszcze, że wykluczam imprezy w czasie planu zdjęciowego, bo potem aktorstwo opiera się na tzw. dobrym samopoczuciu, czego nie znoszę.

Ciekawy pogląd na aktorstwo...

- Staram się tak grać, żeby ludzie byli zaskoczeni, bo nie spodziewali się tego w mojej roli. Uczę się, oglądając mnóstwo filmów, i analizuję, dlaczego mi się podobają.

A gdy coś się panu nie podoba?

- Wtedy rozmyślam, dlaczego mi się to nie podoba, co jest tego przyczyną. Oglądam też filmy i seriale z moim udziałem i patrzę, co źle zrobiłem. Gdzie mogłem zagrać inaczej, czemu to wtedy nie zadziałało.

Nigdy nie zagrał pan roli tragicznej, dramatycznej?

- Grałem w teatrze. Do niedawna byłem na etacie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, ale musiałem zrezygnować. Dyrektor Tadeusz Słobodzianek przyjął to ze zrozumieniem i będziemy dalej współpracować.

Zatrzymajmy się przy pana rolach teatralnych, zwłaszcza że mało kto o nich wie. Ludzie myślą, że gra pan wyłącznie w filmach i serialach. Jaką rolą pan debiutował?

- Był to epizod w sztuce "Pippi Pończoszanka" w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Ja grałem ucznia, kolegę z klasy Pippi. Fajna przygoda, piękny spektakl dla dzieci. Potem zagrałem Cyryla w "Iwonie, księżniczce Burgunda" i byłem asystentem reżysera Piotra Cieślaka. Po zawirowaniach personalnych, których nie lubię, wyszedłem z Dramatycznego i znalazłem się w Teatrze na Woli. Zagrałem Mundka w "Amazonii"; spektakl opowiadał o młodych aktorach bez pracy. Potem byłem Koziołkiem Matołkiem w spektaklu dla dzieci. Zagrałem kilka postaci w sztuce "Madame", który był zabawą teatrem. W "Eksterminatorze" miałem dużo śpiewania. Teraz gram w "Nosorożcu" tragiczną postać, która jako jedyna nie godzi się na zastany świat.

Widzę, że lubi pan teatr...

- Lubię grać wszędzie. Przyjmuję te propozycje, do których jestem przekonany, że zrobię je najlepiej i sprawią mi najwięcej przyjemności. Był okres, że przez trzy lata nie wychodziłem z teatru, odmawiając innych propozycji, na które nie miałem czasu. Teatr jest codziennością aktora, a serial świętem.

Dlaczego o pana pracy w teatrze tak niewiele się pisze?

- Może dlatego, że nigdy nie zagrałem w sztukach głośnych i staram się wybierać role w sztukach nieefektownych, a mnie bliskich.

Zagrałem już trzydzieści ról.

W teatrze nie grozi panu zaszufladkowanie, gorzej jest na małym i dużym ekranie...

- Nie boję się zaszufladkowania i nie przeszkadza mi szufladka, gdyż znam swoje możliwości. Ponadto, gdy ktoś jest zaszufladkowany, oznacza, że jest dobry w tym, co robi. Aktorzy na Zachodzie nie boją się zaszufladkowania. Teraz będę robił rzeczy, które pokażą mnie z różnych stron.

Popularność dały panu seriale. Czy grał pan w nich tylko role komediowe?

- Nie, na przykład w "Barwach szczęścia" zagrałem Arka, porywacza, czarny charakter, i w "Samym życiu" kolejny czarny charakter. Ale to serial "Wszystko przed nami" wszystko zapoczątkował. Został niespodziewanie przerwany, lecz pozostały przyjaźnie z aktorami Aleksym Komorowskim i Michałem Malinowskim. Bardzo lubię grać Krzysztofa w "O mnie się nie martw". Jest tam duża wolność, można próbować, uczyć się.

Jakie jest pana życie prywatnie?

- Mam piękną, zdolną żonę, która też jest aktorką.

Jak się nazywa?

- Zuza Grabowska.

Czy jest to córka Andrzeja Grabowskiego?

-Tak.

Jaka jest Zuza?

- Mogę o niej wypowiadać się w samych superlatywach. Jest fantastyczna. Dobrze się rozumiemy. Poznaliśmy się na studiach. Wszyscy mogą mi jej zazdrościć.

W którym teatrze gra?

- W Teatrze Dramatycznym.

Co panu przeszkadza w codziennym życiu?

- Pogoda. Chciałbym, żeby było więcej słońca i żeby była zdecydowana zima.

Jak pan najlepiej odpoczywa?

- Z gitarą, komponując i pisząc teksty piosenek. Są to moje intymne zwierzenia. Zawsze w ten sposób wypełniam wolny wieczór. W tym roku ukaże się moja płyta. Chciałbym, żeby była to płyta z ważnymi dla mnie tekstami.

Ludzie nie znają pana z tej strony...

- Są duże grupy ludzi, które znają mnie muzycznie, a dopiero z okazji filmu "Wkręceni" poznali mnie jako aktora. Byli zdziwieni, że jestem aktorem, i to jeszcze komediowym.

Jako wokalista zdaje się pan melancholijny.

- Mam takie chwile i lubię je.

Jest pan człowiekiem dobrze zorganizowanym?

- Teraz już muszę takim być, ale wcześniej nie byłem. Działam intuicyjnie. Niczego nie kalkuluję, nie planuję.

Czuje się pan człowiekiem sukcesu?

- Już dziesięć lat temu czułem się człowiekiem sukcesu. Jednak dobrze wiem, że wszystko jest ulotne. Teraz gram w filmach i serialach i jestem znany, ale za pięć lat nikt może o mnie nie pamiętać. Na razie cieszę się, że mogę dawać ludziom radość, że oni mnie akceptują.

A co pan zrobi, gdy powodzenie zacznie pana opuszczać?

- Wtedy będę realizował filmy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji