Polskie premiery jesienne. (fragm.)
ZAPADŁA,odcięta od świata dziura prowincjonalna. W knajpie siedzi trzech chlopków-roztropków. Wlewają w siebie ogromne ilości piwska,zasypiają,budząc się mówią o tym,że trzeba by coś tak zaorać,zasiać,piją dalej i znowu zapadają w drętwy sen. Obok poeta,który przestał wykonywać swój "zawód", dyskutuje z jakimś niewydarzonym oficerem. Poecie nie chce się pisać,oficer nie ma ochoty na przeprowadzanie poboru do wojska. I byłaby tak cała kompania siedziała w knajpie bez żadnych pragnień i tęsknot,gdyby nie zjawienie się nimfy Laury wraz z nieodłącznym Filonem. Zalotna nimfa budzi z letargu i poetę i oficera,a naflirtowawszy się do syta,znika z przygodnym nieznajomym. Tak mniej więcej wygląda z grubsza sztuka Sławomira Mrożka "Indyk",którą po Krakowie i Wybrzeżu wystawił na swej scenie kameralnej Teatr Dramatyczny. Treść, fabuła,są tu pretekstem. Podobnie jak w swych utworach Durrenmatt,Mrożek wypowiada melancholijne,zgryźliwe uwagi związane z rolą jednostki w dzisiejszym świecie. Najlepsze są ironiczne partie sztuki,wykpiwające operowy romantyzm i górnolotną filozofię. Kapitalnie zarysowane zostało przez Mrożka poszukiwanie przez władze państwowe idealnego typu kochanków,którzy służyliby jako ,wzór godny naśladowania.
Reżyser i inscenizator "Indyka", Bogdański,potraktował sztukę jako cyrkową buffonadę i błazenadę. Wszystkie postacie,to w jego ujęciu manekiny,utrzymane w tonie i atmosferze parodii. To błaznowanie z początku może i zabawne dla tych,którzy lubią ekwilibrystykę i cyrkowe kawały, zaczyna w miarę rozwoju akcji nużyć również i dlatego, ponieważ wszyscy uderzają w ten sam groteskowo-parodystyczny ton. W rezultacie sztuka Mrożka,będąca właściwie szkicem teatralnym,została spłycona i zbrutalizowana. Zamiast intelektualnego skeczu z warstewką poetycko-melancholijną, naszpikowanego aktualnymi aluzjami,mamy do czynienia z płaską,tanią farsą...