Artykuły

Aktorka międzymiastowa

- Cieszę się, że gram, że mam pracę. W Teatrze im. Jaracza dobrze się pracuje. Jest twórcza atmosfera, a nie chora konkurencja - mówi Małgorzata Buczkowska, aktorka bardzo zajęta, choć bez etatu. Rozmowa Krzysztofa Kowalewicza.

- Mieszkasz w stolicy, a grasz w Łodzi i Wrocławiu. Te ciągłe podróże muszą być uciążliwe?

- Lubię, jak się coś w moim życiu dzieje. Nie znoszę monotonii. Taki mam rytm. Cieszę się, że gram, że mam pracę. W Teatrze Jaracza dobrze się pracuje. Jest twórcza atmosfera, a nie chora konkurencja.

- A co robisz w stolicy?

- Współpracuję z Laboratorium działającym przy Teatrze Narodowym. Przygotowujemy sztukę "Tiramisu" Joasi Owsianko, która opowiada historię siedmiu kobiet. Wszystkie żyją na topie, ale - jak się okazuje - ten luksus nie daje im szczęścia. Tekst dramatu zmienia się na bieżąco podczas prób, w których uczestniczy autorka. W Niemczech podobne laboratoria funkcjonują od lat.

- Chodzisz na castingi, by dostać rolę?

- Oczywiście. Na tym między innymi polega moja praca, choć przekonywałam się do castingów przez rok po skończeniu szkoły. Na studiach gra się Ofelię, Desdemonę, Marię Stewart. Siedzi się w szkole całe dnie w atmosferze wielkiej sztuki i uduchowienia, ale okazuje się, że tracisz kontakt z rzeczywistością. Kończysz uczelnię. Masz dyplom w ręku. Tylko nikt nie potrzebuje twojej wrażliwości i uduchowienia, bo po prostu nie ma pracy dla wszystkich pięknych, młodych, zdolnych. Nie wolno się na to obrażać i załamywać. W języku angielskim "act" znaczy działać, a aktorstwo to nie tylko granie w teatrze. Oczywiście zdarzają się trudne momenty, czasem mam dość tych castingów. No bo pomyśl - jakbyś musiał codziennie wstawać i iść na kolejną rozmowę kwalifikacyjną o pracę.

- Roli w "norway.today" nie musiałaś wywalczyć w castingu. Jak zareagowałaś na tę propozycję?

- Ucieszyłam się, że znowu będę miała pracę, ale po pierwszym czytaniu tekst mi się nie spodobał. Te rwane dialogi bardziej przypominały scenariusz filmowy. Wyobrażałam sobie, jak przejmująco mogłaby wyglądać ta historia na ekranie, ale, jak ją przenieść do teatru? Drażnił mnie zbyt potoczny język. Nie byłam przyzwyczajona do tego typu literatury. Wychowałam się na Czechowie, Dostojewskim, Szekspirze. Z tym kojarzył mi się teatr. Zastanawiałam się, czy na scenie powinnam mówić: "kurwa". Ciągle pytałam: "Po co?", "Jak?", "Dlaczego?". Denerwowała mnie postać Julii. Czułam, że ten rodzaj buntu na pokaz mam już za sobą. Nie pasowała mi jej opryskliwość i nienawiść do świata. Nie wierzyłam, że można mieć takie problemy. Myliłam się. Utwierdziło mnie w tym spotkanie po premierze z kobietą w średnim wieku. Jak opowiadała, na początku spektakl działał na nią odpychająco: zimna sceneria, bezduszna muzyka. Ale nie wyszła z teatru. Obejrzała sztukę do końca. Podziękowała mi, bo za sprawą "norway.today" zrozumiała swoją córkę. Żyjemy w czasach totalnej sieczki, braku autorytetów, pustki duchowej. Żeby poczuć coś prawdziwego, ludzie tworzą sobie sztucznie sytuacje zagrożenia. To jest potworne, ale prawdziwe. Przed popełnieniem samobójstwa Julia mówi bardzo mądrą rzecz: "W życiu, żeby mieć wszystko, nie można niczego żądać. Wszystko musimy znaleźć w sobie: szczęście, wiarę. Tego nikt nam nie da".

- Po takim spektaklu łatwo jest Ci wrócić do rzeczywistości?

- Jestem zmęczona fizycznie. Mam poprzepalane łącza w mózgu (śmiech). To bardzo wymagający spektakl. Czuję się, jakbym wracała z ringu bokserskiego. Kiedyś trenowałam sztuki walki i wiem, jakie to odczucie, gdy na dany moment należy uruchomić wszystkie swoje moce. W "norway.today" potrzeba ogromnego skupienia i dyscypliny, którą należy utrzymać przez półtorej godziny, chodząc po bardzo pochyłej scenie. W tej roli odkryłam, jak dużo siły mogę w sobie znaleźć. W codziennym życiu nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przezwyciężyć trudności pomógł mi bardzo dobry kontakt z resztą realizatorów. Polubiliśmy się w pracy i prywatnie. To wspaniałe pracować z ludźmi, którzy się rozumieją i wspólnie dążą do jak najlepszego efektu.

- Po zagraniu po raz 50. "norway.today" nie wpadniesz w depresję?

- Nie, bo staram się utrzymywać dystans do ról. Nie utożsamiam się z nimi. To raczej niezdrowe. Postać tworzę obok siebie, użyczam mojego ciała, głosu, emocjonalności. Proces szykowania roli bywa bolesny. Dlatego w teatrze aktor ma dwa miesiące na oswojenie z bohaterem i złapanie dystansu. Dzięki temu może grać spektakl nawet kilka lat. Przecież, gdybym na scenie stała się naprawdę Julią, to popełniłabym samobójstwo już na premierze.

- W "Sprawcach" jesteś nastolatką wykorzystywaną seksualnie przez ojca i też chcesz skończyć ze sobą.

- Jakoś ciągnie mnie do trudnych bohaterów. Mam poukładane życie prywatne i nie przenoszę pracy do domu. Może dlatego szukam kłopotów na scenie. Poza tym lubię drążyć ludzkie problemy. Schodzić głęboko w dusze i sumienia. Temat "Sprawców" bardzo mnie przytłoczył. Wykorzystywanie seksualne dzieci to żywy problem, obecny blisko nas. Moja rola jest rodzajem hołdu dla pokrzywdzonych dzieci. Przygotowując się do niej dużo czytałam, rozmawiałam z lekarzami. Chciałam, by pomogli mi ogarnąć ogrom cierpienia, w jakim żyją ofiary molestowania seksualnego. Okazało się jednak, że człowiek ma ograniczoną wytrzymałość. Zaczęłam sama mieć problemy. Nachodziły mnie dziwne myśli. Popłakiwałam. To było ostrzeżenie, by nie angażować się aż tak osobiście. Długo mocowałam się z rolą Petry.

- Recenzenci i widzowie bardzo Cię komplementują za obie role.

- Bardzo się cieszę. W tym zawodzie rzadko słyszy się pochwały. Ludziom wydaje się, że aktorzy, to rozpieszczone gwiazdki, które co krok zbierają komplementy. Przecież dostają oklaski na koniec spektaklu, rozdają autografy, ale rzadko słyszy się: "Świetnie zagrałaś. Bardzo mi się podobało". W pracy na pochwały nie ma czasu. Po próbach zbiera się uwagi dotyczące tego, co było złe, by móc się udoskonalić. Ten zawód jest ciężki i wymagający. Dlatego takie "dziękuję" od widza jest czymś wielkim.

- Masz talent.

- Nie cierpię tego słowa! Wszyscy, którzy kończą szkołę aktorską, mają talent i nadają się do tego zawodu. Los aktora zależy od szczęścia i ludzi, których napotka na swojej drodze. Co ci po talencie, jeśli nie masz pracy i nie możesz go rozwijać. Wtedy pozostaje spakować talent i zacząć sprzedawać na bazarze.

- Liczysz na etat w Teatrze Jaracza?

- W życiu liczę tylko na siebie. Jeśli nadejdzie coś miłego, to bardzo dobrze. Staram się robić swoje. Iść do przodu. Nie zatrzymywać się.

Małgorzata Buczkowska

ur. 1976) ukończyła Krakowską Szkołę Teatralną w 2002 r. Od ponad roku gra w "Chlebie powszednim" Gesine Danckwart (reż. Paweł Miśkiewicz) w Teatrze Polskim we Wrocławiu. W tym sezonie kreuje już dwie główne role w Jaraczu: Julię w "norway.today" Igora Bauersima (reż. Marcin Grota) i Petrę w "Sprawcach" Thomasa Jonigka (reż. Piotr Chołodziński).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji