Artykuły

Zaduch na scenie narodowej

W finale przedstawienia Reżyser (Jan Frycz) otwiera okno znajdujące się po prawej stronie widowni. Słynne okno Starego Teatru, które grało w niejednym przedstawieniu i przez które swego czasu wyskakiwał młody Rollinson w wybitnej inscenizacji "Dziadów" Konrada Swinarskiego. Dziś właśnie przez nie aktor wpuszcza do teatru łyk świeżego powietrza. Tylko że po trzech godzinach dusznego, bełkotliwego spektaklu już nikt nie uwierzy, że Mikołaj Grabowstó jest w stanie przewietrzyć scenę, i to nie tylko scenę przy Jagiellońskiej, ale i scenę narodową, o którą przecież chodziło Wyspiańskiemu w "Wyzwoleniu".

Reżyser słusznie wyszedł z założenia, że dzisiejsza rzeczywistość Polski nie dostarcza powodu do pokazania walki o wyzwolenie się z okowów niewoli. Dlatego Konrad nie jest już Konradem z "Dziadów", który pojawia się w kajdanach i którego uwalniają z nich dopiero pracownicy sceny. Nie, on pojawia się znikąd, z ulicy - jak podkreślał Grabowski w udzielanych przed premierą wywiadach.

I rzeczywiście, grający go Oskar Hamerski jest człowiekiem, który nie kojarzy się w Krakowie z istotnymi rolami, może więc od początku być anonimowy. W szarym, wyciągniętym swetrze jest współczesnym chłopakiem, który zjawił się w teatrze, wśród aktorów próbujących przedstawienie. Może

właśnie spacerował po Plantach i usłyszał Kaznodzieję śpiewającego bogoojczyźniane sacrosongi i to spowodowało, że postanowił powalczyć z naszymi narodowymi świętościa-mi? A może Konrad to jeden z tych nieszczęśników, którzy, trawestując Wyspiańskiego, zjawiają się co jakiś czas, bo nie mogą znieść tego, co jest?

To wszystko byłoby dość logiczne, gdyby nie fakt, iż Oskar Hamerski w żaden sposób tego nie pokazuje, nie ma w trzewiach tego bólu, który kazałby mu walczyć, zmieniać rzeczywistość i rozbijać narodowe symbole. Nawet nie ma w nim ironii, która kazałaby mu zakpić z Wawelu, królewskich grobów, naszej religijności i posłannictwa. Jest on zupełnie bezwolny, kiedy tak siedzi

sobie na ławce i dyskutuje z Maskami - zwykłymi ludźmi, których spotyka na ulicy. Nie jest w stanie się im przeciwstawić, tak jak aktorom, którzy siedzą w garderobie, wybudowanej na scenie przez Barbarę Hanicka. Siedzą i patrzą w oświetlone żarówkami lustra, by za chwilę przystroić się w szaty Karmazyna, Hołysza czy Prymasa. Muza jest już gotowa, wygląda jakby zaraz miała wziąć udział w przedstawieniu "młodych brutalistów". Każdy z nich jest z innej bajki, każdy tworzy swój własny teatr. Trudno więc, żeby Konrad buntował się przeciwko czemuś, czego tak naprawdę nie ma. I nie robi tego, bo ten człowiek znikąd nie jest żadnym partnerem do rozmów z aktorami.

A oni, grając swoją prywatność, tak naprawdę bardzo szczelnie ją skrywają pod maską wydumanej sztuczności. I tylko Jerzy Trela jako Stary Aktor mówi bolesną prawdę o tym zawodzie i jako jedyny robi to z pełnym przekonaniem. Wie, po co zjawił się na scenie i co chce przekazać, tak jak wiedział, kim jest i o co chodziło jego Konradowi przed trzydziestu laty.

On jeden wciąż ma w sobie świeżość powietrza, którą chciał dostarczyć Grabowstó teatrowi. Ale bez "wyzwolenia" prawdziwych emocji w aktorach i przeprowadzenia logicznego wywodu myślowego, to się nie może udać. Na scenie Narodowego Starego Teatru wciąż panuje niemiłosierny zaduch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji