Artykuły

Dziewczyna z Zachodu interesująca premiera w Teatrze Wielkim

Interesująca choćby z tego względu, że jedno z późnych dzieł Giacomo Pucciniego - "DZIEWCZYNA Z ZACHODU" jest u nas niemal niezna­na. Opera ta nie pojawiła się na scenach polskich teatrów przez rów­nych sześćdziesiąt lat. Przynajmniej nigdzie nie zachowały się o tym wzmianki, poza premierą w Warszawie w roku 1911, w dwanaście miesięcy po prapremierze światowej w Metropolitan Opera House w Nowym Jorku.

Drugim interesującym momentem jest westernowa tematyka dzieła. Akcja "Dziewczyny" rozgry­wa się w połowie ubiegłego wieku na amerykańskim Zachodzie w środowisku poszukiwaczy złota. To niewątpliwie pierwsza próba wprowadze­nia tak charakterystycznej tematyki amerykańskiej na deski teatru muzy­cznego, w okresie, kiedy tematyka ta nie była jeszcze spopularyzowana przez film. Filmowy western dopiero powstawał. Puccini, ujrzawszy w jednym z teatrów na Broadwayu sztukę Davida Belasco "Dziewczę ze Złotego Zachodu", zapalił się do nowej tematyki. Z Belasco Puccini już współpracował, bo­wiem według sztuki tego autora po­wstało libretto "Madame Butterfly". Praca nad nowym dziełem trwała z przerwami trzy i pół roku.

Nowojorska premiera, a wkrótce pó­źniej premiery europejskie, stały się wielkim triumfem kompozytora. W Me­tropolitan dyrygował ARTURO TOSCANINI. Wśród wykonawców znaleźli się EMMY DESTINN (Minnie), ENRICO CARUSO (Johnson) i PASQUALE D'AMATO (Szeryf). Warto odnotować, że w roli Ashby`ego wystąpił słynny polski bas - ADAM DIDUR. W trak­cie przedstawienia Pucciniego udeko­rowano srebrnym wieńcem.

Materię muzyczną swej nowej opery potraktował Puccini ina­czej niż dotychczas. Zafascyno­wany osiągnięciami techniki kompozytorskiej C. Debussy'ego i Ry­szarda Straussa nadał operze wspania­łą szatę instrumentalną, traktując dzieło niemal symfonicznie. Jeden z biografów kompozytora - W. Sandelewski - pisze wręcz: "Puccini po mi­strzowsku operuje tu orkiestrą o ol­brzymich rozmiarach, z poczwórną ob­sadą instrumentów drewnianych, dwo­ma harfami i nadzwyczaj rozudowaną perkusją. Można powiedzieć bez prze­sady, że obok Minnie, Johnsona i Rance'a - czwartym bohaterem ope­ry jest orkiestra".

Wracając do łódzkiej inscenizacji "Dziewczyny z Zachodu", złóż­my na wstępie gratulacje głów­nemu bohaterowi wieczoru, kie­rownikowi muzycznemu przedstawienia i dyrygentowi - PROF. DR ZYGMUN­TOWI LATOSZEWSKIEMU, który od­ważył się przełamać złą tradycję i mimo wielu trudności, wprowadził to mało znane dzieto Pucciniego na des­ki łódzkiej sceny.

Oczywiście w ślad za tym idą gratu­lacje pod adresem orkiestry, która znakomicie wywiązała się z postawio­nego jej zadania. Była prawdziwym współtwórcą spektaklu, precyzyjnie budując nastrój, oscylujący stale mię­dzy liryzmem a melodramatem.

Przechodząc do solistów, ograniczę się do trójki głównych bohaterów. Brak miejsca nie pozwala wymienić po nazwisku każdego z osiemnastoosobowej obsady opery, choć nawet w rolach marginesowych wystąpili tu znani śpiewacy. Nic dziwnego, że sce­ny zbiorowe, zajmujące wiele miejsca w partyturze, wypadły dobrze wokal­nie i aktorsko. Kierownictwo chóru spoczęło w rękach WŁODZIMIERZA POŚPIECHA.

W przedstawieniu premierowym w trzech głównych partiach wystąpili: HALINA ROMANOWSKA (Minnie), JERZY JADCZAK (szeryf Rance) i JERZY ORŁOWSKI (Johnson). W dru­gim dniu partie te śpiewali: ALICJA DANKOWSKA, EUGENIUSZ NIZIOŁ i ponownie JERZY ORŁOWSKI.

Pierwsza obsada zdecydowanie góro­wata nad drugą i aktorsko i wokal­nie. Odnosi się to i do Jerzego Orłow­skiego, który występując z H. Roma­nowską i J. Jadczakiem (zapewne na­leży to położyć i na karb zmęczenia), bardziej interesująco wypadł w pierw­szym dniu.

Ciekawie zaprezentowała się HALI­NA ROMANOWSKA. Świetna w syl­wetce, o dobrej aparycji, pokazała dyskretne aktorstwo, nie przerysowa­ne. Podkreślmy, że postać Minnie jest najbardziej papierowa ze wszystkich postaci opery i niezwykle trudna do ustawienia na scenie. Jeśli więc mieli­byśmy zastrzeżenia do aktorki, to są one dyskusyjne. W każdym razie w trudnych i melodramatyeznych mo­mentach drugiego aktu (np. gdy mówi o "pierwszym pocałunku") była praw­dopodobna. Wokalnie, Halina Roma­nowska dała sobie radę z karkołomnościami partytury, choć nie była to przecież partia w pełni odpowiadająca jej gatunkowi głosu.

JERZY ORŁOWSKI grał i śpiewał dobrze, a miał momenty błyskotliwe.

Ciekawą kreację aktorską i wokalną stworzył JERZY JADCZAK, który z trójki głównych wykonawców był chy­ba najtrafniej obsadzony i rola mu nadzwyczaj leżała. Był szeryfem pra­wdziwym, a nie przebranym śpiewa­kiem.

W tym miejscu należą się słowa uznania reżyserowi spektaklu - MAR­KOWI OKOPIŃSKIEMU. Podczas kon­ferencji prasowej powiedział on, że respektując w pełni prawa nadrzędne muzyki w operze, reżyserując stara się ustawiać ludzi w sytuacjach scenicz­nych tak, by czuli się sobą. Aktorzy na ogół dowiedli słuszności jego kon­cepcji.

Ciekawą, celną oprawę scenograficz­ną stworzył MARIAN KOŁODZIEJ.

Jako całość, przedstawienie "Dziew­czyny z Zachodu" robi silne wraże­nie. Jest ciekawą pozycją, choć na tym przykładzie szczególnie jaskrawo rzucają się w oczy trudności obsadowe Teatru Wielkiego i istotne braki w wyborze odpowiednich głosów i posta­ci przy szerszym sięganiu do reper­tuaru światowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji