Dubeltowe weselisko
Podwójne "Wesele" - Czechowa i Brechta - to teatralne "Wash and Go", czyli dwa w jednym na początek dyrekcji Piotra Cieślaka w Dramatycznym. Nieodparcie spektakl kojarzy się z niegdysiejszym warsztatem w Szkole Teatralnej. Nie jest to jednak wcale zarzut, bo skoro w rezultacie otrzymaliśmy zachęcający pokaz możliwości zespołu Teatru Dramatycznego, nie ma powodu do narzekań.
Sam pomysł zestawienia Czechowowskiej i Brechtowskiej wersji "Wesela" zasługuje na uwagę. To nie tylko teatralna zabawa dla koneserów, w której metodzie Stanisławskiego przeciwstawia się metodę Brechta, efekt owi utożsamienia z postacią - efekt obcości. Spektakl zachęca do snucia porównań różnych stylistyk. Prowokuje do rozmyślań nad dziejami współczesnego dramatu i teatru nad którymi długim cieniem kładą się nazwiska obu artystów. Dowodzi, że teatr nadal z powodzeniem może się poruszać po wielu torach, a o jego sukcesie decyduje umiejętność scenicznego opowiadania.
Pozornie to banał, wart jednak dowodu artystycznego. Przedstawienie Cieślaka takim dowodem jest bez wątpienia. I jest chyba także deklaracją programową nowej dyrekcji. Sięgając do korzeni współczesnego teatru, do jego "dwóch na słońcach swych przeciwnych - bogów", zapowiada nieortodoksyjne czerpanie z tradycji, otwarcie w wielu kierunkach na to, co w teatrze nadal żywe. Z zamysłem reżysera idealnie współgra wysmakowana scenografia i muzyka - zwłaszcza efektowne, wystylizowane otwarcie obu części spektaklu.
Sporo tu aktorskich osiągnięć. W znakomitej formie przypomina się publiczności Sławomir Orzechowski jako kluchowaty Żygałow w jednoaktówce Czechowa i jako zamęczający otoczenie niestosownymi anegdotami ojciec panny młodej z jednoaktówki Brechta. Talent komiczny odsłania Aleksandra Konieczna, znana do tej pory ze swych dramatycznych wcieleń - tu w przerysowanej celowo roli zawiedzionej i mściwej Żony (Brecht) ostro kąsa i łaje. Uroczy jest Omar Sangare w roli cudzoziemca Dymby (Czechow) w przyciasnych butach i jak zwykle pełna wewnętrznej energii Janina Traczykówna. Można by tak do końca komplementować całą obsadę, bo w rzeczy samej nie ma tu ról puszczonych. Dodam tylko, że gościnnie występujący w roli komandora Stanisław Brudny święci swój mały benefis, pokazując wzruszającą postać zacnego wiarusa.
Nie wiem kto był bardziej rasowym pesymistą: pełen nadziei Czechow, który obserwując swych bohaterów pozbawiał ich nadziei, czy też zimny, pozbawiony złudzeń Brecht, który miał nadzieję, że w ten sposób poprawi świat? Teatr ujawnia ten dylemat, którego na szczęście nie próbuje rozstrzygnąć na niczyją korzyść.