Artykuły

Król Roger

Premiera "KROLA ROGERA" przywołała natychmiast odwieczne pytanie: czy wypada w sztuce mierzyć się z dziełem, którego tech­nicznych wymogów realizator nie jest w sta­nie pokonać? Pianista podejmujący się zagrać "Hammerklavier" Beethovena musi być moc­ny psychicznie i kondycyjnie. Dlatego nielicz­ni posiadają to dzieło w repertuarze. Nie każ­dy gra też Brahmsa. Nie wszyscy przystępują do zmierzenia się z kryształem Mozartowskiej muzyki.

Jak jednak ma być w tak potężnym kombinacie, jakim jest placówka operowa? Bywa, że dysponuje paroma pięknymi głosami, nie­złą orkiestrą i sporymi ambicjami. Cóż pozo­staje jej czynić? Powtarzać "Halki", "Carme­ny", "Barony cygańskie''? Czy też zachęcać do zapoznawania się z nowościami repertuarowy­mi, choćby nawet próby te wymagały przymk­nięcia oka na szczegóły?

Nie umiem odpowiedzieć na te pytania. Specjalista operowy Józef Kański napisał przy okazji recenzji z "Salome" w Operze Śląskiej: "Czasami postawienie przed zespołem, bardzo trudnego (ale i wdzięcznego) zadania może przynieść sukces, rozbudzając przygasły na co dzień zapał i wyzwalając możliwości, jakich zwłaszcza przybysz z zewnątrz nie mógłby oczekiwać". ("Ruch Muzyczny", nr 9 z 25. 04. 1976).

"Król Roger" - przygotowany z okazji ju­bileuszu 35-lecia bytomskiej opery - rozbu­dzał zapał z kilku powodów. Trzeba oto było zmierzyć się z dziełem, które - jak dotąd - nie weszło do tzw. żelaznego repertuaru scen polskich, a nieliczne próby jego insceni­zacji w naszym kraju kwitowano sympatycz­nie raczej ze względu na znakomitą oprawę scenograficzną (co prawda, wielka to sprawa, co do której specjalne życzenia pozostawił sam kompozytor), aniżeli na efekt muzyczny.

Po wtóre, jak zawsze w Operze Śląskiej trzeba było zmierzyć się - i to nie tylko sce­nografowi - ze sceną, jakże nieprzychylnie odnoszącą się do hojnych akcentów dekora­cyjnych i tłumów wykonawców.

Gdyby rzecz potraktować jeszcze bardziej ortodoksyjnie, należałoby upierać się przy tym, iż takie dzieło jak "Król Roger", które w zamyśle kompozytora sprawiać ma wpraw­dzie wrażenie przytłaczającej wręcz potęgi barw i dźwięków, zniewalającej siły brzmie­nia, nie powinno jednak rozsadzać murów ste­ranego wiekiem gmachu operowego w Byto­miu, bo przecież nie o gwałt na słuchaczach i ścianach tu chodzi. Tam, gdzie decybele siłą wkraczają do akcji, kończy się wyrazistość, o którą tak - mimo kaskad dźwięków, wysokich rejestrów, blasku blachy - chodziło twórcy ( o premierze praskiej Szymanowski, napisał: "Przedstawienie było doskonałe, może pierwsze) po Warszawie i Duisburgu (prawdziwie wyraziste... Już samo brzmienie chórów i orkiestry jest miejscami zupełnie niesamowite i wprost wstrząsające w swym napięciu").\

No i wreszcie nie ma Bytom - ale także żaden inny, teatr operowy w Polsce - pełnej kadry wokalnej, zdolnej zachwycająco poko­nać trudności głównych partii: Rogera, Paste­rza, Roksany.

A jednak warto przypominać w naszym kra­ju "Rogera", nie tylko po to, aby uzmysłowić niektórym spikerom PR, iż bohater Szyma­nowskiego to Roger, a nie Rodżer. Przedsię­wzięcie to w przypadku Opery bytomskiej za­sługuje na tym większe uznanie, iż jest jed­nym z całego szeregu wartościowych dokonań repertuarowych tego teatru w minionym dzie­sięcioleciu.

Nie trzeba jubileuszowych okazji, aby oce­nić działalność tej sceny jako atrakcyjną dla widzów, pobudzającą do efektywnego wysiłku artystów, autentycznie pomnażającą dorobek teatrów operowych w naszym kraju.

"Król Roger" wystawiony został z przepychem bizantyjskim, w czym przede wszystkim zasługa wspaniałej scenografii Jana Bernasia. Dzieło to cieszy się opinią opery-misterium, w której na scenie dzieje się niewiele. Monu­mentalizm i pewna statyka rządzą tu więc rów­nież poczynaniami Ludwika Rene, który spek­takl ten potraktował prawdopodobnie raczej jako seans psychologiczny aniżeli moralitet fi­lozoficzny. Aktorzy mieli więc trudne zadanie. Nie całkiem udało im się przekonać o swoich racjach, czy choćby tylko wielkich rozterkach. Jerzy Kubit poszukiwał bardziej swej żony Roksany niż nowej idei, jaka miała nim - zgodnie z librettem - zawładnąć po pojawie­niu się Pasterza. Pasterz w wykonaniu Józefa Hornika nie czarował urokami wizji piękna i dobra tak, żeby całkowicie się mu poddać. Psychiczna metamorfoza na dworze Rogera też słuchacza w pełni nie przekonuje.

A jednak pozostaje się - mimo tych czy in­nych niedopowiedzeń - pod wrażeniem tego spektaklu: siły muzyki, efektów scenograficz­nych, dobrej gry orkiestry i brzmienia głosu Józefa Homika. Warto to przedstawienie zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji