Artykuły

Mężczyzna? Hmm, kłopot

Pamiętacie "Sąsiadów" - czeską bajkę o dwóch panach z małym rozumkiem, rujnujących wszystko wokół? Premiera w Dramatycznym też jest taką bajką. O nieporadno­ści. Ale wdzięku "Sąsiadów" nieste­ty jej zabrakło.

Teatr Dramatyczny kończy sezon far­są w reżyserii Piotra Kowalewskiego - sztuką Irlandczyka Seana O'Caseya pt. "Koniec początku" (w przekładzie Michała Ronikiera). Mamy tu pomysł stary jak świat, znany już Arystofanesowi - zamianę tradycyjnych ról.

Oto na irlandzkiej farmie wstaje dzionek. Lizzy: różowiutka i krąglutka kobietka (Danuta Bach), zabiera się do pracy w kuchni: tańczy wokół gar­nków, balii z praniem, żelazka. Z wszystkim radzi sobie znakomicie. Ale wstaje On. Niezgrabny, wiecznie narzekający i wątpiący w umiejętno­ści żony - Darry (Robert Ninkiewicz). Drobna małżeńska sprzeczka wystar­cza, że Darry, chcąc udowodnić wyż­szość rodzaju męskiego, łapie za far­tuch, staje przy garach, a żonę wysyła na pole. Jeśli dodamy, że do domu za­gląda przyjaciel Barry (Sławomir Po­pławski), który na domiar złego jest krótkowidzem - to właściwie już wia­domo, że za chwilę ruszy lawina kło­potów.

I rusza. Ale na początku jakoś tak nie­mrawo, mało wiarygodnie, ciężko. Ga­gi w tym przedstawieniu oparte są głów­nie na złośliwości przedmiotów mar­twych. Dzbanki spadają w najmniej spo­dziewanym momencie, żarówka się przepala, nafta wylewa, kij od szczotki trafia w nos... Efektem tego wszystkie­go są zaś, rzecz jasna, gigantyczne znisz­czenia. Ale w rękach aktorów tylko nie­które z owych złośliwych przedmiotów stają się instrumentami do wywoływa­nia huraganów śmiechu. Większość za­biegów, które czynią miotające się po scenie postaci, początkowo wywołuje niestety tylko blady uśmiech. Mam wra­żenie, że aktorzy bywali zdecydowanie bardziej zabawni w spektaklach, które farsą nie były, niż w tym przedstawie­niu - farsie wszak najczystszego gatun­ku. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, zważywszy, że vis comica całej trójki do tego akurat spektaklu wydaje się być wręcz wymarzone. Czyżby ciężar ga­tunkowy sztuki był za wielki?

Ale parę zabawnych scen w tym spektaklu na szczęście jest. Śmieszne są scenki prezentujące szczyt męskiej głupoty (chyba jednak napiszę - ludz­kiej - w obawie przed doklejeniem mi etykietki nieszczęsnej feministki, a do tej akurat mi daleko). Przykład owej ludzkiej głupoty? Darry wiesza ubra­nia na sznurze, który tylko jednym końcem przyczepiony jest do ściany, drugim natomiast... owija swoją szyję. Albo: dwaj panowie wpadają na po­mysł, by krowę przyczepić do fotela. Szkopuł jednak w tym, że krowa jest na podwórku, fotel w domu, okno zam­knięte, sznur więc wędruje przez... ko­min.

Takie właśnie scenki oraz sugestyw­na gestykulacja Popławskiego powodu­ją, że spektakl nabiera z wolna tempa, lekkości i staje się wreszcie śmieszny. Właśnie taki, jaki ma być. Jak znalazł jest więc wtedy ciekawa, cukierkowa scenografia Magdaleny Gajewskiej, utrzymana w energetyzujących zielono-żółto-pomarańczowych barwach, eksponująca atmosferę beztroski i ab­surdu.

Aha. Zapomniałabym o morale tej opo­wieści z życia irlandzkiej prowincji. Po­dano go tu jak na tacy i niestety, mimo mojego antyfeminizmu, jest wyjątkowo niekorzystny dla męskiej części popula­cji. Brzmi zaś tak: mężczyzna w kuchni to niewłaściwy człowiek w niewłaści­wym miejscu. Koniec, kropka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji