Artykuły

Mieszane uczucia

Oglądanie opery "Turandot" Pucciniego, najnowszego spektaklu Mariusza Trelińskiego w Operze Narodowej, jest jak przyjemne déja vu. Niby wszystko gra, ale skądś już to znamy. Scenografia, pomysły na kostiumy, budowanie ruchu scenicznego są jakby żywcem wyjęte z pokazywanych wcześniej przez Trelińskiego "La Bohéme" czy "Traviaty". Reżyser znów odwołuje się do skojarzeń kinowych, a widz może nawet odnieść wrażenie, że dekoracje wraz z aktorami przesuwają się przed jego oczami jak klatki na taśmie filmowej. Dlatego pierwszy akt ogląda się z mieszanymi uczuciami - między przyjemnością i znudzeniem. Drugi to już zupełnie inna bajka. Jednak nie dzięki Trelińskiemu, tylko po raz pierwszy występującej na deskach Opery Narodowej sopranistce Lilly Lee w roli Turandot. Jej wokal czasem niemal wbija w fotel. Kamen Chanev w roli zakochanego w niej Kalafa wypada słabiej, lecz także trudno mu cokolwiek zarzucić. Orkiestra pod batutą Carla Montanara grała na premierze brawurowo, jednak momentami zbyt hałaśliwie. Niestety, reżyserowi zabrakło pomysłu na finał. Miało być minimalistycznie, a wyszło nijako. Mimo to końcowy bilans premiery "Turandot" pozostaje pozytywny. Bardziej jednak dla widzów (bo drugi akt warto zobaczyć) niż Mariusza Trelińskiego, który dla swoich inscenizacji powinien zacząć szukać nowego języka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji