Artykuły

Teatralne graffiti

Pierwszym spektaklem Krzysztofa Warlikowskiego, jaki zobaczyłem, był {#re#4816}"Roberto Zucco"{/#} w poznańskim Teatrze Nowym, sztuka jednego z najwybitniejszych francuskich dramaturgów Bernarda-Marie {#au#1334}Koltesa{/#}. Reżyserując ten trudny tekst o seryjnym mordercy bez motywu, Warlikowski połączył talent do realizmu z wyczuciem metafory, co upoważniło mnie do obwieszczania narodzin nowego zjawiska w polskim teatrze. Po trzech latach znów oglądam sztukę Koltesa w reżyserii Warlikowskiego, ale tym razem mam wrażenie, że reżyserował inny człowiek.

"Zachodnie wybrzeże", wystawione w 1986 roku, na trzy lata przed śmiercią chorego na AIDS autora, jest sztuką do bólu konkretną. Trudno o bardziej konkretne miejsce niż opuszczony hangar koło portowego nabrzeża w Nowym Jorku, w którym gnieżdżą się emigranci, i o bardziej konkretną sytuację niż samobójstwo bogatego człowieka, który dla lokatorów tego zakazanego miejsca jest jak wygrana na loterii. Zanim zginie, jego portfel, zegarek, samochód zostaną rozszarpane tak, jak zwierzyna dopadnięta przez sforę psów. Oczywiście konkret jest dla Koltesa punktem wyjścia do szerszego spojrzenia na świat, a cała historia urasta do wymiaru metafory. W tej sztuce cywilizacja Zachodu spotyka się z Trzecim czy nawet Czwartym Światem; takie wartości, jak kariera, pozycja społeczna, pieniądze, rozpadają się w pył, liczy się tylko walka na śmierć i życie. Ludzkie losy, jak w greckich tragediach, splatają się ze sobą śmiertelnym węzłem, a wszystko dąży do unicestwienia i śmierci.

Jak ten konkretny świat wygląda w spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego? Na scenie teatru Studio jest on jedną wielką stylizacją. Począwszy od muzyki Pawła Mykietyna, która jest stylizacją motywów hindusko-arabskich, przez scenografię Małgorzaty Szczęśniak, która jest stylizacją na temat krajobrazu przemysłowego, z torami, które przecinają scenę we wszystkie strony, i ścianami pomalowanymi niedbale, jak w jakimś modnym pubie, aż po stylizowane egzotycznie aktorstwo.

Omar Sangare wykonuje mantry i porusza się ruchem mistrzów zen, Aleksander Bednarz w indiańskim pióropuszu na głowie hipnotyzuje widownię swoim tajemniczym spojrzeniem, Stanisława Celińska, ubrana w afrykańsko-indiańsko-hindusko-arabskie szaty, odprawia rytuały z użyciem kadzideł i obrazka z Jezusem, Krzysztof Kolberger idzie popełnić samobójstwo z szerokim uśmiechem na ustach, natomiast Jacek Poniedziałek mówi sam do siebie, leżąc pod ścianą. Ogólnie rzecz biorąc, mamy do czynienia z narkotyczną wizją i religijnym transem. A wizje, podobnie jak transy, mają to do siebie, że miewają je tylko wybrani. Ja do nich najwidoczniej nie należę w przeciwieństwie do premierowej widowni, która ten rozciągnięty na trzy godziny trans przyjęła owacyjnie. Czuje się w ludziach potrzebę "odjazdu", na którą Warlikowski odpowiada swoim spektaklem.

W "Zachodnim wybrzeżu" jest wiele momentów świadczących o reżyserskiej klasie Warlikowskiego: wszystkie sceny między Klarą (Edyta Jungowska) i Fakiem (Redbad Klynstra) - walka między dziecięcą niewinnością a pożądaniem, rola Cecylii (Stanisława ), matrony, która siedzi przykryta kapą jak indiańskie kobiety i rządzi rodziną za pomocą okrzyków, jak zwykle u Celińskiej głośnych i chrapliwych. Ciekawą postać kobiety zakochanej w niedoszłym samobójcy Kochu stworzyła Ewa {#os#1109}Błaszczyk. Monika w jej wykonaniu ze słodkiej idiotki zmienia się w głodną miłości sukę, którą wszyscy pomiatają. W całości spektakl jest jednak nie do odczytania. Przywodzi na myśl graffiti: kolorowe, stylizowane i ekstrawagancko powyginane litery na murach, które nic nie znaczą, są tylko podpisem autora. Tymczasem nie chodzi o to, żeby się fascynująco podpisać, ale żeby chwycić widza za gardło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji