Dzieci wierzą w świat
Mały chłopiec płakał po premierze "Malej świnki" w Teatrze Animacji, bo chciał dać jednej z aktorek kwiaty, a obok niej stał kierowca furgonu. I chłopiec bał się. "Małą świnkę" Akumala Ramachandera pokazała mi przed rokiem ośmioletnia dziewczynka. Powiedziała, że to jej ulubiona książka. Ja lubię tę książkę i boję się.
Dorosłemu wystarczy kilka minut, żeby tę książkę przeczytać. Przeważnie szeroko otwiera oczy ze zdziwienia. A w gardle coś go dławi. Ta historia jest prosta, okrutna i piękna. Wydaje się, że nie pada w niej żadne zbędne słowo. Jak w przypowieści. Jak w haiku.
Na farmie rodzi się świnka. Marynia kocha świnkę: sprawia jej łóżeczko, miseczkę na płatki śniadaniowe, kupuje jej ubranka. Świnka reaguje na melodię, którą nuci opiekunka. Ta melodia zaprowadzi ją później do furgonu, który zabiera duże świnie. Marynia zdradziła. Świnka wydostaje się na wolność. Marynia zamienia się w świnię. I zabiera ją kierowca furgonu.
Wszystko zostało powiedziane. Nie ma okoliczności łagodzących. Nie ma: "ale". Prawda nie może być kłamstwem. Zdrada nie jest wiernością. Więzienie nie jest wolnością. Grzech nie zamienia się w dobry uczynek.
Pytałam autora: gdzie miejsce na przebaczenie? Na miłość? Dlaczego musi być "oko za oko"? A on odpowiadał, że przeczytałam nieuważnie. - To nie świnka ukarała Marynię ani nie kierowca, przecież on zabrał do furgonu świnię - tłumaczył. Rzeczywiście.
Hindusi wierzą w reinkarnację. Chrześcijanie w miłosiernego Boga. Dzieci wierzą w świat. W prawdę i kłamstwo. Wierność i zdradę. Grzechy i dobre uczynki.
Niewierzący w nic podobnego nie wierzą, choć często mają niezłomne zasady moralne. Nie jest im w życiu łatwo. Nie jest łatwo żyć z nimi innym ludziom.
Ta książka jest przepięknie wydana, ilustrowana rysunkami Stasysa Eidrigeviciusa. Złote puzderko z dynamitem w środku.
To ważna książka. Dotyka istoty życia. Nawet jeśli po jej przeczytaniu nie przechodzi się od razu na wegetarianizm, to przypomina się prawdy podstawowe, to myśli się o podstawowych wartościach. Przeczytać ją, to jak wypowiedzieć dziesięć przykazań. I przeważnie jest tak, że po przeczytaniu człowiek się czerwieni. Bo zdradza. Bo kłamie. A do tego zjada świnki.
Dorosły czyta tę książkę w ciągu kilku minut. I chciałby do niej wracać. Ale powroty do dzieciństwa zdarzają się rzadko.
Ta książka jest trudnym wyzwaniem dla teatru. Ale wcale się nie dziwię, że ludzie chcą ją przenosić na scenę. Myślę, że tajemnica tkwi w opowieści: w jej konstrukcji, lapidarności, w prostocie. Za słowami kryją się jednak tony znaczeń. Idealne byłoby pewnie znalezienie kilku równie metaforycznych obrazów. Ale rzadko gra się kilkuminutowe spektakle.
"Mała świnka" w Teatrze Animacji trwa prawie godzinę. Ze sceny pada bardzo mało słów. Mała dziewczynka czyta fragmenty książki, jak libretto w przedstawieniu baletowym. Dorośli aktorzy za przezroczystą, parcianą zasłoną budują świat farmy, chlewików, w których toczy się życie Maryni i świń.
To teatr ruchu - prawie balet. To teatr plastyczny. To teatr muzyki Grzegorza Turnaua.
Kiedy na scenie rozgrywa się spektakl ważny, nie umiem wystawiać cenzurek aktorom, scenografowi, choreografowi, reżyserowi. A "Mała świnka" jest ważnym spektaklem.
Jeśli toczyć z nim spór, to nie o poziom artystyczny, bo to spójne, konsekwentne przedstawienie.
Mam tylko jedną wątpliwość. Po raz kolejny, będąc w Teatrze Animacji, zastanawiam się, czy przedstawienie na pewno jest dla dzieci. Ze sceny wieje grozą, kiedy kierowca klaszcze w dłonie, jakby uderzał w zad świni i zapędzał ją do furgonu, kiedy opuszcza się platforma, po której wchodzą świnie, kiedy towarzyszy temu dynamiczna, mroczna muzyka. Dzieci się boją. A spektakl nie kończy się na tyle optymistycznie, żeby mogły ten strach w sobie pokonać.
Zastanawiam się też, czy książka Ramachandera jest dla dzieci. Na pewno jest książką tej dziewczynki, która mija pokazała rok temu. I dzieci jej podobnych.
Zastanawiam się, czy życie jest dla dzieci. Ale przecież jest. Mogłoby być jeszcze bardziej, gdyby dorośli uważniej czytali "Małą świnkę" i dwa przykazania miłości.