Artykuły

"Mały Książę" to o wiele więcej

- Wydaje mi się, że strasznie krzywdzimy tę książkę, gdy mówimy, że jest to pozycja dla dzieci. Redukujemy tę filozoficzną opowieść do pewnych utartych schematów. Nasza interpretacja nie jest dla dzieci. Nie jest też spektaklem muzycznym. Nie jest kolorowa - mówi reżyser Adam Nalepa przed premierą spektaklu "Mały książę. Końcówka" w Teatrze Muzycznym w Gdyni.

Z Adamem Nalepą, reżyserem spektaklu "Mały książę. Końcówka", którego premiera odbędzie się 9 maja na Scenie Kameralnej Teatru Muzycznego, rozmawia Mateusz Gigiewicz.

Pamięta Pan pierwsze spotkanie z "Małym Księciem"?

- Było to chyba tak jak u każdego. Wszyscy kiedyś, jako dzieci, czytaliśmy ten tekst. I jak każde dziecko, ja także wtedy odczytałem go jako baśń, czyli bardzo dosłownie. Pewnie wówczas uciekły mi wszystkie jego sensy, został mały chłopiec, który spadł na ziemię z gwiazd. Potem wielokrotnie zaglądałem do książki, odkrywałem jego filozoficzną głębię i w końcu doszedłem do wniosku, że to tekst stworzony na deski teatralne. W pewnym momencie poczułem, że chcę się podjąć tego wyzwania.

Co Pana zainteresowało w "Małym Księciu"? O czym opowie "Mały książę. Końcówka"?

- Idąc rano na próbę pomyślałem sobie, że powinniśmy zacząć tę rozmowę od słów: Porozmawiajmy o umieraniu. Z pełną świadomością faktu, że ciężko się o tym rozmawia. W życiu każdego człowieka, niezależnie od wieku, przychodzi moment na zrobienie rachunku sumienia, bo problem umierania czy przemijania dotyczy przecież każdego z nas. A nasz spektakl będzie właśnie o tym. O pewnym biegu życia, począwszy od dzieciństwa poprzez dorastanie i śmierć. Jak u Exupery'ego, gdzie w oryginale mamy pilota - dorosłego mężczyznę, który rozbija się na pustyni, i żeby w swojej strasznej sytuacji, wobec ogromu pustyni nie oszaleć z samotności, stwarza w swojej wyobraźni postać małego chłopca i razem z nim wędruje poprzez kolejne etapy życia człowieka, swojego własnego życia: beztroskie dzieciństwo na planecie B612, potem są podróże, czyli etap dorastania, etap zbierania doświadczeń, poznawania innych ludzi i siebie samego, a trzecia część to pustynia, starość i próba zastanowienia się nad tym, co mi to wszystko dało? Na scenie trzymamy się dość wiernie tekstu Exupery'ego i jednocześnie próbujemy nadać temu tekstowi nowe sensy i znaczenia i przede wszystkim odejść od teorii, od filozofii. I żeby to osiągnąć, musieliśmy dla naszych potrzeb bardzo dokładnie rozszyfrować wszystkie te symbole, którymi posługuje się autor. Czym jest pustynia, baranek, baobaby, nieczynny wulkan, lisek? W momencie, kiedy na przykład ustaliliśmy dla nas, że planeta B612 jest numerem domu, w którym nasz protagonista kiedyś mieszkał z różą, miłością swojego życia, z filozoficznej abstrakcji zrobił się nagle konkret, który dopiero wtedy uruchomił naszą fantazję. Oczywiście nie mamy zamiaru narzucać publiczności naszych własnych kluczy do zrozumienia historii, wierząc w inteligencję widzów pozostawiamy im pole do własnej interpretacji.

Co jest najtrudniejsze w pracy nad spektaklem?

- Od początku jesteśmy bardzo wyczuleni na wszystkie otaczające nas krzywdy i niesprawiedliwości. Naszą suchą roślinkę, chłopaki codziennie wystawiają na słońce, bo mówią, że może jeszcze wypuści listki, wczoraj dokarmialiśmy jakiegoś bezdomnego psa. Nasza "gruba skóra", którą sobie wytworzyliśmy przez te wszystkie lata, jest w pracy nad tym spektaklem non stop "zdzierana". Tutaj się otwieramy i mówimy o rzeczach, o których często boimy się mówić. Na przykład właśnie o umieraniu. Bo gdzieś tam, w momentach trudnych do przejścia, gdzie zaczyna już bardzo boleć i nas emocjonalnie "rozwalać", zawsze możemy dla własnego "bezpieczeństwa" udać, że to przecież teatr i że są to historie naszych protagonistów, a nie nasze własne. To taka nasza linka aserkuracyjna. W każdym razie jest to na pewno najtrudniejszy spektakl jaki w życiu robiłem i mówię to bez żadnej kokieterii. Trudny także dlatego, że mam pięciu aktorów w różnych etapach swojego życia (nasz senior Aleksander Skowroński ma 80, a nasz najmłodszy, Artur Blanik 9 lat!), ale jednocześnie wspaniałe jest to, że z każdym muszę pracować zupełnie inaczej.

Czy w Pańskiej opowieści o umieraniu jest miejsce na obecność Boga?

- Opowiadam jedynie o wymiarze ludzkim, czysto egzystencjalnym. Żeby można było przejść na drugą stronę musimy się rozliczyć ze swoich spraw, musimy poukładać swoje życie, być pogodzonym ze sobą. Myślę, że kultura europejska zepchnęła tematykę umierania na margines. Śmierć staje się coraz bardziej sterylna i odległa. Ktoś przyjeżdża, zabiera ciało, a instytut pogrzebowy może nam zorganizować całą resztę. To jest temat, z którym nie możemy sobie poradzić i bardzo szybko go od siebie odsuwamy, nie chcemy o nim myśleć, bo musielibyśmy uznać, że kiedyś przyjdzie także kolej na nas. Kiedy przyjdzie moja kolej chciałbym z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że zrobiłem wszystko co mogłem, aby z godnością odejść z tego świata. A jeśli rozwiążę swoje niezałatwione sprawy to wtedy już będzie mi obojętne czy dostąpię nirwany, trafię do nieba, czy do krainy wielkich łowów.

Po analizie biografii i spektakli, które Pan zrealizował mam wrażenie, że najbardziej interesują Pana mroczne zakamarki ludzkiej duszy.

- Jestem życiowym optymistą i podchodzę do ludzi otwarcie. Może dlatego na scenie muszę wypowiedzieć te wszystkie swoje lęki, rozczarowania, pokazać te brzydkie ludzkie cechy. Teatr jest katharsis, jest pewną formą terapii gdy mówimy o rzeczach, które nas interesują. A ja zawsze staram się o tym mówić. Kiedy przez klika miesięcy pracuje się nad jednym tekstem, to nie ma możliwości ucieczki. Noc w noc śni mi się "Mały Książę", nachodzi mnie, kiedy oglądam, czy czytam coś innego, dobija się do mnie non stop. I z jednej strony jest to niesamowicie męczące, ale z drugiej wolę, żeby w mojej głowie kotłowały się przemyślenia dotyczące mnie samego, niż żeby wirowała festynowa karuzela jakiejś komedii o niczym. Dlatego przy wyborze sztuk zawsze najpierw wychodzę od moich osobistych zmagań, a zapraszając do twórczej współpracy aktorów, jestem za każdym razem usatysfakcjonowany, kiedy każdy z nich znajduje w tej pracy coś osobistego dla siebie. I wtedy wiem, że także publiczność nie wyjdzie ze spektaklu obojętnie.

Skąd bierze się tak ogromna popularność "Małego Księcia"?

- Myślę, że każdy w niej znajdzie coś dla siebie. To jedna z tych książek, które nazywam "Książkami w 3D", bo na każdym etapie swojego życia można w nich znaleźć coś innego. Wydaje mi się, że strasznie krzywdzimy tę książkę, gdy mówimy, że jest to pozycja dla dzieci. Redukujemy tę filozoficzną opowieść do pewnych utartych schematów. Nasza interpretacja w Teatrze Muzycznym nie jest dla dzieci. Nie jest też spektaklem muzycznym. Nie jest kolorowa. Jesteśmy bardzo daleko od standardowych i najpopularniejszych realizacji. I na szczęście także bardzo daleko od magnesów na lodówkę i t-shirtów z mądrymi cytatami z "Małego Księcia". Bo w końcu "Mały Książę" to o wiele więcej. O nieskończenie wiele więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji