Fredro Łapickiego
Podobno Bardini, pytany w tej kwestii o radę, sugerował raczej Dyndalskiego... Wolne żarty - Łapicki Dyndalskim? Za następne pół wieku - proszę bardzo. Ale teraz? Toż nawet łzy Klary, która nie chce pójść za niego wydają się cokolwiek przesadzone...
Rolą Radosta w wyreżyserowanych przez siebie "Ślubach panieńskich" uczcił Andrzej Łapicki jubileusz 50-lecia swej pracy scenicznej. Bardzo dobre przedstawienie! Jakże ten Łapicki czuje Fredrę! Wiersz płynie gładko, tempo fantastyczne, średniówka na swoim miejscu, pointy wybrzmiewają, a aranżowane dowcipy sytuacyjne dodają słowom nowych sensów. Oglądajcie sami, prowadźcie dzieci i wnuki. Mało kto już tak Fredrę wodzi - ze znawstwem, szacunkiem, finezją, a zarazem tym cudownym poczuciem dystansu wobec umowności i teatralnej konwencji. Łapicki, ruszając wąsem, puszcza oko do widowni ponad głową Fredry, delektując się całą tą zabawą z mistrzem i swoją w niej rolą. Jego Radost jest młodzieńczy, żwawy, czarujący, toż to amant prawie. Owszem, tu w wiejskim dworku przypadła mu rola stryjaszka, ale niechże tylko te swaty dobiegną końca, to ho, ho - niejednej białogłowie potrafi jeszcze zawrócić w głowie.
Wszyscy w tym przedstawieniu spisują się jak należy, od pełnej godności pani Dobrójskiej Mirosławy Dubrawskiej, po szaławiłę Gustawa Rafała Królikiewicza. Królikiewicz wczuł się w rolę idealnie. Amant całą gębą, wykapany stryjaszek sprzed pół wieku - ten sam wdzięk, lekka ironia wobec siebie samego. Albin Krzysztofa Kozłowskiego wygrał wszystko i więcej w roli zakochanego pantoflarza. Panowie zdecydowanie wiedli prym w pierwszym akcie. Beata Ścibakówna jako Klara, zbyt ostro parła do przodu, za to Anieli Justyny Sieńczyłło nie było widać. W drugim akcie poszło lepiej: Aniela w scenie pisania listu okazała się wyborna, a Klara - gdy nieco spuściła z tonu - przywróciła roli właściwe proporcje. Brawa dla wszystkich, a dla Łucji Kossakowskiej specjalnie za cudowny koloryt kostiumów.