Artykuły

Niedźwiedź

Ilu jest takich fanatyków? Ilu jest takich ludzi, którzy może nawet o tym nie wiedząc, nie zdając sobie z tego sprawy, wpływali na życie innych i tak czy inaczej popychali ich ku teatrowi? Bardzo wielu - pisze Dariusz Kosiński.

Minęło właśnie trzydziestolecie mojej matury. Nie pomyślałbym o tym, bo do szkolnej nostalgii mam stosunek mocno ambiwalentny, a jubileuszowe spotkania z dawnymi koleżankami i kolegami nie widzianymi od lat nie są moja ulubioną formą życia towarzyskiego. Tak się jednak złożyło, że z zupełnie innej okazji znalazłem się w rodzinnym Zawierciu, gdzie na publicznym spotkaniu próbowałem wyjaśniać, czym się zajmuje. I w pewnym momencie jedna z obecnych zapytała: a kto pana zaraził miłością do teatru? Żachnąłem się podwójnie, bo po pierwsze swojego stosunku do teatru chyba nie nazwałbym słowem zarezerwowanym u mnie dla najbliższych osób, a po drugie w pierwszym odruchu, hardo odpowiedziałem: nikt. Bo przecież nikt mnie teatru nie uczył, nikt mnie nie przekonywał, jako dziecię nieumne nikt nie prowadził i żadnej magii sceny nie odsłaniał.

Powiedziałem "nikt" i zaraz pożałowałem. Bo przecież to nieprawda! Był ktoś taki, kto wprawdzie nie uczył, nie przekonywał i magii nie odsłaniał, ale drzwi otwierał, bilety załatwiał i jeszcze autobusy rezerwował, żebyśmy mogli zajechać i wrócić do swojego miejsca na mapie z tych dalekich miast, gdzie istnieją teatry. Tym kimś był Niedźwiedź. Mam nadzieję, że dyrektor mojego liceum, Józef Niedźwiedzki, wybaczy mi użycie tego przezwiska, które na pewno świetnie znał, bo choć zawsze trzymał fason szkolnej władzy i bywał w tym nawet nieprzyjemny, to potrafił też się zdobyć na nadspodziewanie autoironiczny stosunek do siebie.

W zasadzie był wzorcowym produktem tego, co w opowieściach wmówionych pokoleniom wychowanym w wolnej RP, jawi się jako najciemniejsza ciemność PRL. Przekonany i wykształcony marksista, kierował za czasów stanu wojennego liceum im. Włodzimierza Majakowskiego, które stało przy ulicy Feliksa Dzierżyńskiego. Szczyt komunistycznych znamion i piętn! Ale jeśli myślicie dzisiejsi uczniowie liceum im Hanny Malczewskiej przy ulicy Ignacego Daszyńskiego, że otaczała nas ciemność i groza, to niestety się mylicie. Bo Niedźwiedź był i jest człowiekiem światłym, praktycznie realizującym takie proste, a dziś egzotyczne i ekscentryczne przekonanie, że kultura równie silnie kształtuje człowieka jak edukacja szkolna, nie mówiąc już o edukacji ekonomicznej i wszelakich treningach przed korporacyjnym survivalem. Mam nawet podejrzenie, że koniec końców uważał, że kontakt z kulturą jest nawet ważniejszy niż realizacja programu szkolnego i przygotowanie do matury. To dlatego bywaliśmy - w ramach lekcji! - średnio co dwa tygodnie w kinie i co miesiąc w teatrze lub w operze. Zamiast siedzieć na lekcjach spędzaliśmy godziny w kinie oglądając "Popioły", "Ziemię obiecaną", albo... "Tańczącego jastrzębia" Grzegorza Królikiewicza, o którego potem całkiem serio się spieraliśmy. Do dziś pamiętam obrazy z tego filmu, a rolę, jaką tam zagrała Beata Tyszkiewicz uważam za szczyt jej aktorskiej kariery. Oglądaliśmy też kino radzieckie, które jakoś tak zawsze nam dobierano, że zupełnie nie potwierdzały stereotypów o "ruskich filmach"...

Ale kino to była codzienność. Prawdziwe święto nadciągało, gdy wyjeżdżaliśmy do do teatru, co pod rządami Niedźwiedzia było specjalnością, znakiem rozpoznawczym naszej szkoły. Moja nieco starsza siostra do dziś dnia wspomina, jak dyrektor pomagał skołowanym licealistkom połapać się, o co chodzi w "Iwonie, księżniczce Burgunda" w reżyserii Lupy. Ja zaś nie przestaję mu być wdzięczny choćby za to, że wysłał nas na "Noc listopadową" Wajdy. Wyjazdy do Krakowa były świętem specjalnym, bo bliżej i łatwiej było dotrzeć do Katowic, gdzie zresztą też widywaliśmy przedstawienia, które robiły na nas wielkie wrażenie (na mnie na przykład zrobili je "Szewcy" w reżyserii Jana Maciejowskiego). Ale nawet nie to czy inne przedstawienie decydowało o znaczeniu tego, co zawdzięczamy "Niedźwiedziowi". Najważniejsze było wprowadzenie kultury w nasze prowincjonalne i pozbawione "inteligenckich kodów" życie jako czegoś, co stanowi jego oczywistą część, czegoś, czego się nie celebruje (choć odczuwa jego szczególność), ale co po prostu jest. Kiedy urywałem się do kina, moja zapracowana mama, która wcale nie była zadowolona, że znów umykam przed jakimiś domowymi obowiązkami mówiła w złości i zmęczeniu: "bez kina można żyć!". Dziś dobrze rozumiem jej zmęczenie, ale tego zdania nie rozumiałem wtedy i nie rozumiem dziś. Józef Niedźwiedzki był jednym z tych, którzy to skądś zrodzone odruchowe przekonanie, że nie można podtrzymywali i rozdmuchiwali. Drugim był nieoceniony Bogdan Dworak, ale o Bogdanie może opowiem kiedy indziej, bo należy mu się osobna i to niejedna opowieść...

Praca, którą wykonywał z nami dyrektor Niedźwiedzki była najprościej pojętą i zarazem najkonsekwentniej realizowaną pracą u podstaw. W mieście, które od 1945 roku, po wymordowaniu jego żydowskich i wygnaniu niemieckich mieszkańców, nie jest już miastem a tylko zbiorem osiedli, stacją kolejową. Z dziewczynami i chłopakami, którzy ledwo wychynęli z robotniczych i chłoporobotniczych domów nie tylko w Zawierciu, ale i w Ciągowicach, Gieble, Żelazku i innych miejscach, o których nigdy nie słyszeliście. Bez wielkich programów i grup wsparcia, ale za to z siłą, którą "Niedźwiedziowi" dawało to, że sam żył tak, jak do tego chciał nas przekonać. Sam był i jest prawdziwym człowiekiem teatru. Od kilkudziesięciu lat prowadzi amatorskie grupy teatralne: kiedyś młodzieżowe i szkolne, teraz głównie seniorskie, w ramach nieocenionego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Nigdy z nim nie pracowałem jako aktor na scenie (z moją dykcją?!), ale wiem od zaprzyjaźnionej aktorki, że był prawdziwym reżyserskim despotą, równie ambitnym w wyborze repertuaru i doborze stawianych zadań, co bezwzględnie wymagającym. Wydaje mi się nawet, że jeśli czegoś był i jest fanatykiem, to nie żadnego tam marksizmu, ale właśnie teatru.

Ilu jest takich fanatyków? Ilu jest takich ludzi, którzy może nawet o tym nie wiedząc, nie zdając sobie z tego sprawy, wpływali na życie innych i tak czy inaczej popychali ich ku teatrowi? Bardzo wielu. I tak naprawdę możemy im oddać sprawiedliwość tylko my - ci, których w często niejawny sposób kształtowali. Do tego właśnie chcę Was wszystkich zachęcić, tak jak zachęciła mnie Justyna Sobczyk, kierująca w Instytucie Teatralnym działem pedagogiki teatru. Gdy biedziłem się nad tym, o czym napisać kolejny eteatrowy felieton, przysłała mi entuzjastycznego maila z pomysłem, na który właśnie wpadła, by zaprosić nas wszystkich: wychowanków tych pasjonatów i fanatyków, o nagrywanie krótkich filmików, pisanie tekstów, rysowanie komiksów lub robienie co tam tylko chcecie, by opowiedzieć i pokazać naszych teatralnych nauczycielach. Odpowiedziałem natychmiast. A Wy? Zróbcie to! Zróbcie - dla swoich Niedźwiedzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji