Artykuły

Imiela: Eberhard Mock był psychopatą. Musiałem go zrozumieć, żeby zagrać

Usłyszałem od znajomych: "O, będziesz grał naszego ukochanego Mocka!". A przecież to jest obleśny alkoholik i psychopata! - opowiada Konrad Imiela, który wcielił się w postać Eberharda Mocka w spektaklu "Koniec świata w Breslau" wg powieści Marka Krajewskiego.

Dorota Oczak: Polubił pan Mocka?

Konrad Imiela: Nie muszę go lubić, żeby go rozumieć. Muszę znać jego motywację. Eberhard Mock to nie jest dobry człowiek. To egoista, tyran, alkoholik, a nawet "damski bokser" - sam tak o sobie mówi. Jednocześnie to bardzo dobrze napisana postać.

Nie jestem fanem kryminałów. Nie czytałem wcześniej książek Marka Krajewskiego, choć oczywiście znałem je z opowieści. Cieszę się, że wystawiamy właśnie "Koniec świata...". Tam Eberhard jest znakomicie pokazany przez pryzmat obsesji związanej ze spłodzeniem syna i urażonej męskiej dumy po ucieczce żony. Prowadzone przez niego śledztwo toczy się obok, jakby przy okazji. Nie ono jest najważniejsze.

Coś was łączy?

- Mock był celebrytą swoich czasów. Miał eksponowaną pozycję radcy kryminalnego, mam wrażenie, że cieszył się autorytetem. Proszę przypomnieć sobie sytuację, gdy kelner w restauracji dowiedział się od przełożonego, kim jest obsługiwany przez niego gość. Był podekscytowany i zafascynowany słynnym policjantem.

Czuje się pan celebrytą?

- Siłą rzeczy, choć wolę określenie "osoba publiczna". Celebryta - dziś kojarzy się raczej pejoratywnie. Jestem aktorem, prowadzę duży teatr. Więc podobnie jak Mock jestem też szefem. On nie lubił, gdy ktokolwiek mówił mu, co ma robić. Silny indywidualista. Mamy wiele wspólnych cech. Krajewski stworzył Mockowi skomplikowany wizerunek. Pogrzebałem w nim trochę.

I co pan odkrył?

- To na wskroś samotny bohater. Ciekawią mnie momenty, gdy chodząc po ulicach nocą, zagląda obcym do domów przez okna. Podgląda normalne życie, z zazdrością obserwuje szczęśliwe rodziny. Niezwykła jest ta jego obsesja spłodzenia syna. Jakby miał jakiś kompleks na tym tle. Raz, że w ogóle nie ma dziecka, dwa, że pragnie męskiego potomka. Wpada do domu, by oddać się perwersjom. Bo jego igraszki z żoną to nie był grzeczny mieszczański seks. Marzy o tym potomku, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że nigdy nie osiągnie celu. Nigdy nie siądzie do tej cholernej zupy z własnym synem przy jednym stole. To musi być frustrujące uczucie.

Trudną relację między Mockiem a jego młodą żoną Sophie buduje pan na scenie z własną studentką.

- Pola Błasik studiuje na III roku wrocławskiej PWST. Kiedyś na prowadzone przeze mnie zajęcia przyniosła zdjęcie, które jeszcze jako dziewczynka zrobiła sobie z aktorem z "Przygód Tomka Sawyera" wystawianych niegdyś w Teatrze Polskim. I stoimy z kubkami z jakąś colą w ręku, ja młody, zadowolony z siebie aktor, ona jeszcze dziecko (śmiech).

Pola jest młodsza ode mnie o 19 lat i dobrze, że jest między nami taka różnica wieku. Mock był starszy od Sophie o ćwierć wieku, to dużo mówi o ich skomplikowanej relacji. Na próbach zastanawialiśmy się, skąd wzięło się to małżeństwo. Ona - piękna młoda dziewczyna lecąca jak ćma do ognia tego wszystkiego, co zakazane, i on - egoistyczny, piekielnie inteligentny i władczy radca kryminalny, najsprawniejszy oficer śledczy w mieście.

Imponowali sobie nawzajem i irracjonalnie przyciągały się ich osobowości. Trzymam kciuki za debiut Poli, to świetna aktorka.

A co jest pociągającego we Wrocławiu z początku XX wieku?

- Marek Krajewski świetnie sportretował to miasto. Poświęcił dużo czasu na analizę historyczną. Intrygujący jest ówczesny Breslau w oparach dymu i alkoholu. Artyści, ekscentrycy, kokainiści i policjanci, którzy też nie byli święci, choć, tak jak Mock, preferowali inne używki - tytoń i alkohol. Breslau Krajewskiego pachnie golonką, wódą, uryną i dymem dobrego cygara. Podczas lektury często zaglądałem do słowniczka z tyłu książki, by sprawdzić, gdzie był Rehdiger Platz albo Taschenstraße. Dowiedziałem się na przykład, że obecnie mieszkam na dawnej ulicy Palmowej.

A my siedzimy w tej chwili na Gartenstrasse.

- Właśnie, zainteresowanie przedwojennym Wrocławiem wzięło się też u mnie z chęci przywrócenia Capitolowi dawnego blasku. W "Notatniku Teatralnym" sprzed jakiś 20 lat znalazłem bardzo ciekawy tekst o przedwojennych teatrach we Wrocławiu. To miasto tętniło życiem! Kulturalnym, artystycznym, teatralnym. Oprócz wielu scen teatralnych mnóstwo restauracji i kawiarni prowadziło małe teatry, kabarety, rewie. Breslau było miejscem niezwykłym. Wiele czytałem o Gartenstrasse, czyli dzisiejszej ulicy Piłsudskiego, która miała bardzo ważną rangę w mieście.

Słyszę nostalgię w pańskim głosie.

- Leży mi na sercu przywrócenie witalności tej ulicy. Przyjechałem do Wrocławia 25 lat temu i mam wrażenie, że ulica Świerczewskiego z tamtych lat mocniej tętniła życiem niż dzisiejsza Piłsudskiego. Świdnicka zdominowała tę okolicę. Kiedyś słyszałem o pomyśle zamienienia odcinka od Świdnickiej do Kołłątaja w deptak z jeżdżącymi tramwajami, skierowanie samochodów na Kościuszki i Swobodną. Odważne, ale możliwe!

Spaceruje pan po Wrocławiu i zastanawia się, jak wyglądał, gdy po ulicach chodził Mock?

- Przyjemnie się czyta kryminały Krajewskiego, znając miejsca, o których pisze. Pisarz prowadzi swojego bohatera, a ja wiem, że za chwilę dotrze on do starej Biblioteki Uniwersyteckiej albo nad Odrę. Słyszałem o pomyśle stworzenia mieszkania Mocka jako atrakcji turystycznej. Hmm. Czy on przywiązywał wagę do wyglądu mieszkania? Raczej do stanu swojej biblioteki, barku i faktu, czy Sophie Mock jest w domu, czy jej nie ma

Postać Mocka weszła już do świata popkultury. Nie boi się pan, że musi się zmierzyć z wyobrażeniami o nim?

- Funkcjonuje taki, w pewien sposób nawet sympatyczny, wizerunek Eberharda; niektórzy widzą go jako Marka Krajewskiego z cygarem. Usłyszałem od znajomych: "O, będziesz grał naszego ukochanego Mocka!". Ale przecież to jest obleśny alkoholik!

Reżyserka "Końca Świata" Agnieszka Olsten podrzuciła mi niedawno film "Brud" na podstawie powieści Irvine'a Welsha. Opowieść o współczesnym oficerze śledczym z Edynburga, uzależnionym od wszelkich używek, zasiadającym w loży masońskiej, samotnie spędzającym Wigilię - to była mocna inspiracja do roli Mocka. Po odejściu żony chce unieszczęśliwić wszystkich wokół w odwecie za swoją samotność.

Znów ta samotność?

- W całym swoim egoizmie Mock jest bardzo samotny i nieszczęśliwy. Nie umie sobie z tym poradzić, przyznać się do wad.

To jak się pan przygotowywał do roli? Przytył, więcej pił?

- Gdyby to był film, pewnie bym przytył. Ale w teatrze role gra się nawet latami. I w tym samym czasie odgrywa się też inne postacie. Wiele osób zarzucało mi, że jestem za młody do roli Mocka, ale jesteśmy niemalże rówieśnikami - w powieści Mock ma 44 lata, o rok więcej ode mnie. Fizyczność nie jest tak istotna. Papierosów nie palę, fajkę czasami pykam, palę cygaro. Lubię dobre trunki, więc tu się z Mockiem rozumiemy. Z tą różnicą, że ja nie piję w pracy, a on śledztwo prowadzi albo na potwornym kacu, albo pijany. Ten facet po pijanemu zgwałcił własną żonę. To psychopata.

Który w końcu próbuje targnąć się na własne życie.

- Samobójstwa nie ma w scenariuszu spektaklu, choć zastanawiamy się, czy go jednak nie wprowadzić. Myślałem: on to zrobił na pokaz. Może chciał, aby wieść o jego próbie samobójczej dotarła do Sophie? Chciał ją w ten sposób ściągnąć do siebie, odzyskać. Z drugiej strony, wielu z nas jest dziś zakleszczonych w jakimś szaleńczym pędzie, kołowrotku, z którego nie sposób się wyrwać. Prowadzenie teatru, spektakle, koncerty, rodzina, dzieci, odpowiedzialność... Za nic w świecie człowiek nie jest w stanie się zatrzymać. I zdarza się taki moment, że ktoś cię napada, bije i trafiasz do szpitala. I zamiast żałować, myślisz sobie: "jak dobrze! Kilka tygodni wolnego!" (śmiech). Możesz złapać oddech, odpocząć, nabrać dystansu. Może Mock chciał na chwilę wyskoczyć z tego pędzącego pociągu. Gdyby naprawdę chciał się zabić, zrobiłby to skutecznie.

* Konrad Imiela - aktor, reżyser, dyrektor Teatru Muzycznego "Capitol", odtwórca roli Eberharda Mocka w scenicznej adaptacji powieści kryminalnej Marka Krajewskiego "Koniec świata w Breslau" w reżyserii Agnieszki Olsten. Prapremiera w sobotę 16 maja we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji