Artykuły

Nie zagram w żadnej telenoweli

- Nigdy nie przyjmuję propozycji, nawet bardzo intratnych, z którymi w jakiś sposób nie mógłbym się pogodzić ambicjonalnie, czy też takich, z którymi mój gust się nie zgadza - mówi JAN PESZEK.

Kiedy mówi pan o Bogusławie Shaefferze, używa Pan niezwykle bardzo wzniosłych słów: że on pana ukształtował, dzięki niemu pan dojrzał jako aktor...

- Po raz pierwszy spotkałem się Bogusławem Shaefferem na studiach, jako bardzo młody człowiek podatny na wpływy: wpływy oryginalne, zupełnie inne niż te, które mnie otaczały. A ja reagowałem na to bardzo spontanicznie, otwarcie. Po latach okazało się, że już wtedy Shaeffer pisał dla mnie utwór - "Scenariusz dla nieistniejącego, ale możliwego aktora instrumentalnego", właśnie ten, który zaprezentowałem białostockiej publiczności.

Shaeffer wskazał mi taki rodzaj analizowania muzyki, teatru, oglądu świata, którego nie spotykałem nigdzie indziej. On działał na dziewiczych wówczas w Polsce terenach awangardy teatralnej i muzycznej, wprowadzając w latach 60. teatr instrumentalny, a wraz z nim wszystkie zjawiska, które tworzyły aktora instrumentalnego. To były rzeczy absolutnie odkrywcze! Teraz, po latach, mogę to w pełni docenić. Dlatego nie ma przesady w tym, że nazywam Bogusława Shaeffera mistrzem, kimś kto, absolutnie, bezwzględnie i dogłębnie mnie ukształtował.

Gra pan "Scenariusz..." od prawie 30 lat, zagrał go pan ponad 1200 razy albo i więcej. Czy w związku z tym pracuje pan w ogóle jeszcze nad tym przedstawieniem?

- Pracuję grając go. To, co było do zrobienia, czyli uformowanie tej materii, skonstruowanie jej, znalezienie języka - to zostało ustalone w latach 70., podczas półtorarocznej pracy z Bogusławem Shaefferem. Oczywiście, pewne drobiazgi ulegają zmianom, ale generalna konstrukcja pozostała przez wszystkie lata

A zrobił pan w życiu coś tylko i wyłącznie dla pieniędzy?

- Taki przypadek chyba nie miał miejsca. Sztuka robiona tylko i wyłącznie dla pieniędzy wymaga uników, stosowania taryfy ulgowej, co jest mi dość obce. Nigdy nie przyjmuję propozycji, nawet bardzo intratnych, z którymi w jakiś sposób nie mógłbym się pogodzić ambicjonalnie, czy też takich, z którymi mój gust się nie zgadza.

Dlatego nie widzimy pana żadnym serialu, tasiemcu?

- Tak. Miałem liczne propozycje, ale wszystkie odrzuciłem. Proponowano mi zagranie praktycznie we wszystkich dużych i popularnych telenowelach.

W "Klanie" też?

- Też (śmiech). Rozumiem, że tasiemce mają swoją wierną, zawziętą publiczność, że są wielu ludziom potrzebne. Ale oni żyją swoim życiem, a ja swoim.

Niedawno mogliśmy obejrzeć w Teatrze TV premierę "Żywotu Józefa" Mikołaja Reja. Spektakl wyreżyserował Piotr Tomaszuk, pan w nim zagrał. Gzy to przedsięwzięcie - choć telewizyjne - należy do takich, które zaspokajają pana oczekiwania?

- Wydaje ml się, że Piotr Tomaszuk miał fantastyczny pomysł na ten spektakl, powstała do niego bardzo ciekawa scenografia, zaproszono do realizacji świetnych aktorów. Tomaszuk zabrał się za kanoniczny temat, reżyserowany kiedyś przez Kazimierza Dejmka. To spotkanie było arcyciekawe, ale o efekcie nie mogę mówić..

To nie było Pana pierwsze spotkanie z Piotrem Tomaszukiem...

- Tak, ale zawsze jestem podekscytowany możliwością pracy z Tomaszukiem, bo jest to reżyser, artysta, który zawsze jest dobrze przygotowany, wie czego chce i nigdy nie odstawia lipy.

A jak wyglądają Pana zawodowe, artystyczne spotkania z córką - aktorką, piosenkarką?

- My jesteśmy przyjaciółmi. W sytuacjach trudnych pomagamy sobie. Maria wydała właśnie swoją debiutancką płytę, zetknęła się z drugą, mniej przyjemną stroną popularności, akceptacji, kariery... Kiedy mnie zatem dziecko pyta, jak rozeznać się w tym, co robić, gdy powstają jakieś problemy, to ja jej podpowiadam.

Czy pana nazwisko pomaga córce w karierze?

- Nie sądzę - jest za krótkie (śmiech).

A jak panu podoba się to, co robi córka?

- W moim odczuciu jest to muzyka, która wypełnia lukę na rynku muzycznym. Wydaje mi się, że jest ważna - z gatunku rozrywkowa, ale jak najdalsza od bylejakości.

Którą piosenkę z jej płyty, "Miasto mani", lubi pan najbardziej?

- Razem pracowaliśmy nad spektaklem, który miał tę płytę promować, więc znam ją na wylot, ale są takie szczególne utwory... Czasami mi się wydaje, że najbardziej trafiają do mnie piosenki "SMS" albo "Nie mam czasu na seks", a któregoś dnia nagle "Mam kota na gorącym dachu mojej głowy" - to się bardzo zmienia, co zresztą zauważyło wiele osób... Jestem natomiast wielkim fanem piosenki "Pieprzę cię miasto" - to piosenka nadzwyczajna!

Jako aktor i reżyser związany jest pan z wieloma instytucjami, nie szczędzi im pan jednak ostrych słów krytyki. Gdyby zatem mógł pan stworzyć własny zespół, jaki on by był?

- Jest tak dużo wspaniałej dramaturgii, że jego artystyczne zainteresowania byłyby bardzo rozległe - od antyku po współczesność. Kto by pracował w tej grupie? Jacy reżyserzy? Jacy twórcy?...

- Ńa pewno byłaby to instytucja w ciągłym ruchu, ciągle zmieniająca rodzaje działalności, osoby - to jest, moim zdaniem, w sztuce niezbędne. Ja działam na tej samej zasadzie: szukam wciąż nowych bodźców, bo boję się oswojenia. Jak się człowiek oswaja, to usypia, przyzwyczaja do miejsca, do ludzi, do nawyków, traci ostrość widzenia, a u aktora to jest niewybaczalne - aktor musi być strasznie czujny.

Kogo zatem zaprosiłby pan do współpracy?

- O, tego naprawdę nie mogę powiedzieć!... Po pierwsze, byłaby to grupa bardzo różnorodna - od mistrzów po młodych twórców. Dobrze kontaktuję się z młodymi ludźmi, dużo gram u młodych reżyserów, w realizacjach młodej dramaturgii.

Ale praktycznie za każdym razem gra pan role ekstremalne, skrajne, wykańczające...

- Takie propozycje wynikają być może z tego, że reżyserzy wiedzą, że ja nie odmówię, gdy to jest coś wartościowego - że się nie boję zmierzyć z problemami na scenie: ponieważ uwielbiam badać człowieka, przyglądać się człowiekowi, a wszystko, co ludzkie, aktorowi nie powinno być obce. Takie role szalenie mnie interesują, ponieważ pozwalają dotknąć takich zjawisk, wejść na takie tereny, na które w życiu nigdy bym się nie odważył wstąpić. A jeszcze na dodatek nikt mnie za te wyczyny nie pociąga do odpowiedzialności karnej (uśmiech). I jeszcze mi za to płacą! To jest sytuacja komfortowa, a na dodatek jeszcze terapeutyczna.

.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji