Artykuły

Ireneusz Krosny: Zwierzenia gadatliwego... milczka

Poprosić mima, aby przemówił, to jak prosić radiowca o dłuższe chwilę ciszy na antenie. Nam się to udało. I okazało się, że Ireneusz Krosny ma dużo do powiedzenia. O życiu, miłości, odpowiedzialności. A rozmowa z nim to czysta przyjemność.

Do perfekcji opanował sztukę świadomego milczenia. Ireneusz Krosny (47) udowodnił nam, że świat ciszy jest piękny.

Szalenie mnie pan intryguje, panie Krosny. Tajemniczy z pana mężczyzna.

- Raczej... małomówny! (śmiech)

Mam nadzieję, że ze mną będzie pan bardziej rozmowny...

- W gronie znajomych jestem gadatliwy. Na oficjalnych spotkaniach zdecydowanie mniej się udzielam.

A szkoda, wydaje mi się, że ma pan wiele do powiedzenia. I zamierzam to udowodnić.

- No to spróbujmy!

Zacznijmy od początku, kiedy to 14-letni Irek trafił do Teatru Pantomimy. Jak przekonał pan rodziców, że to dobry wybór?

- W tamtym okresie rodzice traktowali mój pomysł jak zwykłą fanaberię, więc podeszli do tematu na spokojnie. Byli przekonani, że i tak mi przejdzie. Dopiero kiedy założyłem rodzinę i nadal twierdziłem, że będę żył z pantomimy, zaczęli się martwić. Wszyscy zaczęli dawać mi dobre rady typu: załóż sklep, zrób coś sensownego, weź się za jakiś biznes.

Myślał pan o alternatywie?

- Były momenty, w których chciałem mieć coś w zanadrzu. Ale nim coś sensownego wymyśliłem, wygrałem festiwal ogólnopolski i rozważania o planie B się skończyły.

Początki w zawodzie nie należały do najłatwiejszych?

- Przez 3 lata usiłowałem dostać się na jakikolwiek festiwal. Dzwoniłem do organizatorów festiwali i wyglądało to mniej więcej tak: Co chciałby pan nam zaprezentować? Ale nic pan nie mówi? A ile to trwa? Godzinę? O Boże! To w razie czego my do pana oddzwonimy. I jak się pani domyśla... nie oddzwaniali.

Zatem co takiego stało się po tych trzech latach?

- Na Festiwalu Biesiady Humoru i Satyry jeden z występujących kabareciarzy nie dojechał. I pozwolono mi go zastąpić. Wystąpiłem i... wygrałem festiwal. Później zaproszono mnie na PAKĘ, którą też wygrałem, potem następny festiwal, w końcu pojawiła się telewizja i wszystko się rozkręciło.

- Dla żony i dzieci zrezygnowałem z kariery w Ameryce. Mam ustalone priorytety.

Liczył pan ile występów ma już za sobą?

- Jestem gdzieś w środku trzech tysięcy. Przez 23 lata miałem mniej więcej sto występów rocznie.

Jest pan po premierze "Mowy ciała". To prawda, że widzowie

- Kocha pantomimę. "Mowa ciała" to jogo najnowszy spektakl po raz pierwszy mają możliwość usłyszenia pańskiego głosu?

- Tak, spektakl składa się z dwóch części. Pierwsza część jest tradycyjna, czyli zbiór scen komicznych, pantomimicznych. Natomiast druga połowa jest całkowicie mówiona. Opowiadam w niej o tym, czym się zajmuję całe moje zawodowe życie, czyli o mowie ludzkiego ciała. Po 23 latach pracy postanowiłem podzielić się doświadczeniami, ale oczywiście nie rezygnując z formy komicznej.

Z perspektywy czasu uważa pan, że to wszystko ma sens?

- Myślę, że tak. Ta praca ma wiele zalet. Nie ma się dyrektorów, prezesów ani szefów nad sobą. A dodatkowo - jest to zawód międzynarodowy. Gram od Chin po Amerykę i daje to mnóstwo ciekawych doświadczeń, spotkań z ludźmi.

Jak żona znosi te wyjazdy?

- Od wielu lat mam założone tzw. limity miesięczne. Umówiłem się z nią, że 14 dni w miesiącu mogę wyjeżdżać na spektakle. Resztę czasu zostawiam na życie rodzinne.

Skąd takie założenia?

- Był taki czas, w którym wystąpił boom na moje spektakle. Grałem dużo, aż przyszedł taki miesiąc, że miałem 26 przedstawień, czyli byłem tylko 4 dni w domu. Zapaliła mi się czerwona lampka i zaczęliśmy się zastanawiać z żoną, czy aby na pewno o to nam chodziło. Zdecydowaliśmy, że założymy limit miesięczny wyjazdów. I od kilkunastu lat gram maksymalnie 14 dni w miesiącu.

Zgodne małżeństwo. Jak to się robi panie Ireneuszu?

- Bardzo prosto - trzeba mieć dla siebie czas. Zdarzają się w życiu takie momenty, kiedy dla dobra rodziny trzeba z czegoś zrezygnować, nawet jeżeli jest to ze szkodą dla naszej pracy. Trzeba mieć ustalone priorytety w życiu: najpierw rodzina, potem praca. Najtrudniejsza była dla mnie rezygnacja z półrocznego tournee po USA. Była to szansa na karierę w Ameryce.

Żona postawiła ultimatum?

- Żona miała wtedy rodzić drugie dziecko. I powstało pytanie: lecieć czy zostać razem z nią. Nie mogłem zdecydować inaczej. Są sprawy ważne i ważniejsze. Dlatego zostałem w Polsce. Amerykanie próbowali jeszcze zmienić moją decyzję...

W jaki sposób?

- Namawiali, aby żona rodziła na Florydzie. Przegadaliśmy z ukochaną wiele godzin, ale ostatecznie zdecydowaliśmy, że rezygnujemy. Dzieci znają mnie z domu, nie tylko z telewizji. Rodzina jest dla mnie najważniejsza.

Wyczuwam rozczarowanie?

- Im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej mnie to cieszy. Kariera jest tylko karierą. A rodzina jest najpiękniejszą i najważniejszą sprawą w naszym życiu. Dzięki decyzji, którą wtedy podjąłem dzieci znają mnie z domu, a nie tylko z telewizji. A pracy przecież mi nie brakuje.

Dobry z pana ojciec...

- Staram się. Ale dzieci przede wszystkim uczą się przez obserwację rodziców. Najwięcej rzeczy przekazujemy im, nawet o tym nie myśląc. One w sposób naturalny nasiąkają życiem rodzinnym i relacjami, które panują w domu. Druga ważna sprawa - dla dzieci trzeba mieć czas i to zwłaszcza na rozmowy.

I nie są to tylko rozmowy w stylu: jak było w szkole?

- W taki sposób nigdy nie zbuduje się relacji z dziećmi. W naszym domu mamy taki zwyczaj, że wieczorami siadamy z najstarszym synem i czytamy Biblię. Okazuje się, że jest to tylko początek do dalszych rozmów o życiu. A dzięki temu wiem, co się u syna dzieje, a nawet jak mu się układa z dziewczyną, co zwykle od nastolatka trudno wyciągnąć...

Ile lat ma syn?

- Michał ma szesnaście lat. Mam jeszcze dwudziestoletnią córkę Asię i dwunastoletniego Mateusza.

Opowie mi pan o nich?

- Michał to zacięty sportowiec. I na tym etapie wychowania widzę, że ojcowska ręka jest mu potrzebna.

Co ma pan na myśli?

- Ojciec zawsze go zachęci do działania i powie: Ależ oczywiście, że wyjdzie ci podwójne salto. Podczas gdy matka powie: Nie rób tego, bo się połamiesz! (śmiech).

A pozostała dwójka?

- Asia studiuje chiński z angielskim. A najmłodszy syn to dopiero szkoła podstawowa, tak że jak na razie jest... małym Ronaldo. W przyszłości chce zostać piłkarzem. Ale który chłopiec w jego wieku nie chciał nim zostać?

Są patriotami, jak tata?

- Tak. Taka panuje atmosfera w naszym w domu. Brakuje wychowania patriotycznego w Polsce. Podam przykład z życia wzięty. Byłem w Korei Południowej na festiwalu pantomimy. Będąc tam przez tydzień widziałem tylko jedno niekoreańskie auto. I zapytałem tamtejszych studentów, czy nie wolno sprzedawać u nich samochodów z innych krajów. Odpowiedzieli, że wolno. Zaciekawiony drążyłem temat dalej i próbowałem dowiedzieć się, czemu w takim razie kupują tylko koreańskie auta. Powiedzieli: Bo my wspieramy nasz przemysł. Pytam: Dlaczego? Odpowiedź: Bo kochamy nasz kraj.

I co pan im na to powiedział?

- Powiedziałem, że my bierzemy z nich przykład i też kupujemy... koreańskie samochody (śmiech).

Ma pan 47 lat. Jaki to moment w życiu mężczyzny?

- Zaczynam poznawać wszystkie dziedziny medycyny. W tym wieku zaczynają się kontuzje z niewyjaśnionych przyczyn. Ale nie narzekam. Jest to też czas dzielenia się. Chcę teraz coś światu przekazać. Mam sporo zajęć edukacyjnych, prowadzę szkolenia, warsztaty i zajęcia dla studentów. I jestem też szalenie ciekawy, co jeszcze przyniesie mi życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji