Artystyczne credo Eduardo de Filippo
Niemal każdy szanujący się pisarz sceniczny uważa za swój obowiązek przynajmniej raz wyłożyć na scenie swoje artystyczne credo, wystąpić w obronie pogardzanych dawniej aktorów. W ten sposób powstają sztuki odbiegające od dorobku danego autora, oparte na innych nieco zasadach niż jego widowiska przeznaczone dla sceny. Tak się dzieje, poczynając od Moliera, którego "Improwizacja w Wersalu" dała początek scenicznym rozważaniom na temat kondycji aktora, aż po... No właśnie, współcześnie rzecz stała się bardziej może manierą niż rzeczywistą potrzebą, czasem jednak taki programowy tekst również potrafi zainteresować widza. Żeby wspomnieć tylko u nas "Dwa teatry" Jerzego Szaniawskiego, a w świecie - chociażby wystawioną właśnie przez Teatr TV "Sztukę gry aktorskiej" Eduardo de Filippo. Znakomity włoski dramaturg, czerpiący na ogół swoje siły żywotne z realiów neapolitańskiej prowincji, postanowił przeprowadzić w tej sztuce jeszcze jedną obronę statusu komedianta. Włącza się więc w odwieczną polemikę ze stanowiskiem, które każe traktować aktorów jako dostarczycieli rozrywki i sposobu bezkonfliktowego spędzania czasu w pełnym sprzeczności społeczeństwie. "Sztuka gry aktorskiej" Eduardo de Filippo składa się z dwóch części. Pierwsza to właśnie owa tyrada w obronie sztuki scenicznej, widząca w teatrze zwierciadło prawdziwych wydarzeń, podnosząca go do rangi instytucji, której zadaniem jest moralna ocena ludzkich charakterów. Tyrada dyrektora teatru, rozbita została dramaturgicznie przez wystąpienia pana prefekta, reprezentującego koncepcję teatru rozrywkowego i bezmyślnego, oraz sekretarza, dla którego teatr w ogóle istnieć nie powinien. Ciekawe, jak bardzo poprzez słowa włoskiego ludowego autora zdajemy się wkraczać w krainę myśli teatralnej Wyspiańskiego, z niewielką rangą, jaką przypisuje on przestrzeni scenicznej i zaludniającym ją postaciom. Marian Kociniak w roli dyrektora prowincjonalnego teatru włoskiego, przybrany w czarny szal z epoki dekadentów, miał zresztą czasami w sposobie podawania słowa i w geście coś z Konrada. Przeciwnie Zdzisław Wardejn, realistyczny bohater biurokratycznej farsy, żywe wcielenie administracyjnych godności. Zderzenie tych dwóch postaci stało się zarazem zderzeniem dwóch koncepcji nie tylko teatru, ale i życia, jego dwóch, zupełnie nie przystających do siebie, hierarchii wartości. Tak ustawiona pierwsza część sztuki była pasjonującą rozprawą na temat życia i kondycji artysty w społeczeństwie, które w osobach swoich najgodniejszych przedstawicieli najchętniej położyłoby uszy po sobie i schowało głowę w piasek, czerpiąc profity i z życia, i ze sztuki.
Druga część owej "Sztuki gry aktorskiej" to już zupełnie inna historia - rozpisane na głosy miniatury dramatyczne, prawdziwie włoskie scenki, zabawnie absurdalne w pomyśle i dające pole do popisu aktorskim temperamentom. W pokazanym w telewizji spektaklu może jednak zbyt przesadzone, grane zbyt długo na jednej nucie rozszalałej histerii. Znakomita skądinąd Anna Seniuk nie bardzo potrafiła się znaleźć pod tym prefektowym stołem, pod który wprowadziła ją pani reżyser i przeszarżowała rolę nauczycielki. Obronną ręką wyszedł w roli proboszcza Gustaw Lutkiewicz. Skoro już o aktorach mowa, nie można nie wymienić Jerzego Bończaka, który w niewielkiej rólce sekretarza pana prefekta potrafił okazać maksimum urzędowej godności niższego pracownika prefektury.
Eduardo de Filippo nie byłby sobą, gdyby ograniczył się tylko do dydaktycznych tyrad, rezygnując całkowicie z organizowania włoskiego życia na scenie. Tym razem jednak - o dziwo - część obyczajowa, trochę rodem z Goldoniego a trochę z Pirandella, była o wiele mniej interesująca niż początkowy dialog autora z prawdziwym czy może wyimaginowanym przeciwnikiem.