Artykuły

Teatr sklecony przez dziennikarza

W Bydgoszczy i powiecie mieszka blisko pół miliona ludzi. Na premiery do Teatru Polskiego przychodzi jakieś 150 osób. Więcej zresztą nie zmieściłoby się w prowizorycznej salce na zapleczu głównej sceny, do której najczęściej uciekają reżyserzy. O dokonaniach teatru krótko po premierze odpowiedzialnie może więc wypowiadać się jeden na trzy tysiące tubylców. Reszta przyjmuje na wiarę opinie klecone przez dziennikarzy - pisze Jarosław Reszka w Expressie Bydgoskim.

Albert Camus powiedział kiedyś, że od chwili, kiedy prasa w wielkich nakładach może o pisarzu wydrukować efektowny artykuł, ma on wszelkie szanse, by stać się znanym pokaźnej liczbie osób. Większość z tych osób nigdy nie przeczyta ni stroniczki jego dzieła, wystarczy im czytanie, co o autorze piszą inni. Odtąd pisarz będzie znany nie jako ten, kim jest w istocie, ale jako ten, "którego wizerunek pospiesznie sklecił jakiś dziennikarz".

Spostrzeżenie autora "Dżumy" przenieść można do innych zakamarków, w których chowa się dziś sztuka niekomercyjna. Co wie o bydgoskim teatrze przeciętny bydgoszczanin?

Nadzieja, że wie dużo, szybko i z czystego źródła, czyli bezpośredniego obcowania, jest mała. W Bydgoszczy i powiecie mieszka blisko pół miliona ludzi. Na premiery do Teatru Polskiego przychodzi jakieś 150 osób. Więcej zresztą nie zmieściłoby się w prowizorycznej salce na zapleczu głównej sceny, do której najczęściej uciekają reżyserzy. O dokonaniach teatru krótko po premierze odpowiedzialnie może więc wypowiadać się jeden na trzy tysiące tubylców. Reszta przyjmuje na wiarę opinie klecone przez dziennikarzy.

Kto korzysta z tradycyjnych mediów, jest więc od lat utrzymywany w przekonaniu, że mamy na prowincji teatr niezwykły, poszukujący i pragnący zmierzyć się z autentycznymi problemami współczesnego świata. Internauci zaglądający do miejskich portali wiedzą także, że Teatr Polski bywa krytykowany nie tylko za uleganie kulturowym modom, kosmopolityzm, ale nawet za "lewacki" repertuar. Niby że za publiczne pieniądze sączy się do głów widzów trujące wyziewy. Mając w pamięci półtorej setki widzów na premierze, nie byłaby to na szczęście broń masowego rażenia. Skromna frekwencja podpowiada zarazem, że widz bydgoskiego teatru jest wyselekcjonowany i w tym wytrawnym gronie trudno byłoby znaleźć wielu prostaczków, którym można zaszkodzić lewackimi miazmatami.

Gorzej z czytelnikami i radiowymi słuchaczami dziennikarskich recenzji. Sądząc po nakładach bydgoskich gazet i słuchalności radia PiK, recenzje te mają szanse dotrzeć do circa 250 tysięcy ludzi, a więc to one, używając metafory Camusa, klecą świadomość bydgoskiego teatru wśród jego, niestety tylko potencjalnych, widzów.

A jakie recenzje zbiera poszukujący i wojujący Teatr Polski? Recenzje banalne, grzeczne, wykrochmalone jak stary szkolny kołnierzyk. Jakby recenzenci bali się, że zaangażowani twórcy po paru mocniejszych słowach rozpadną się niczym porcelanowy bibelot. Zdaję sobie sprawę, że - jak przestrzegał profesor Szulczewski - "w krytyce obowiązywać muszą szczególne prawa humanizmu, piszącemu zależeć musi na tym, aby w gruncie rzeczy raczej pomóc skrytykowanemu, a nie pognębić go". Między gnębieniem a smarowaniem wazeliną jest jednak cała gama czynności mniej skrajnych, za to bardziej pożytecznych.

Nie ukrywam, że do klawiatury zapędziła mnie lektura recenzji z ostatniej premiery - "Romville" [na zdjęciu]. Byłem, widziałem i teatr opuściłem z przeświadczeniem, że spektakl bardziej niż do profesjonalnej sceny pasuje do amatorskiej salki w klubie studenckim. Przedstawienie, owszem, wpisuje się w pożyteczną akcję pomocy Romom i walkę z rasizmem. Niestety, dobre intencje i szczere chęci nie są przepustką do artystycznego sukcesu. Przeciwnie - szlachetna tendencyjność, pragnienie, by sztuka stała się użyteczna, często pozbawiają utwór artystycznej wartości. Wychodziłem z teatru przekonany, że tak się właśnie stało z "Romville". Na domiar złego spektakl nie powiedział mi nic nowego ani o Romach, ani o życiu w ogóle. Miłość stygnie nie tylko w polsko-romskich związkach, złych słów nie szczędzą sobie także ludzie złączeni więzami krwi. Udział w spektaklu romskiego małżeństwa z Okola przyjąłem zaś jako obyczajową ciekawostkę, a nie znak, że twórcy zbliżyli się do rozwiązania problemu wykluczenia tej nacji.

Jakież było moje zdumienie, gdy w poniedziałek w jednej z bydgoskich gazet przeczytałem tłustym drukiem: "Romwille zachwycił publiczność" i "Najnowsza premiera Teatru Polskiego rozpoczyna nowy rozdział tej sceny". Z recenzji w innej gazecie dowiedziałem się natomiast, że "Świadomość, że wszystko, co widzimy na scenie, to autentyczne doświadczenia realnych ludzi, uderza widza najbardziej i zmusza, by zrewidował swoje przekonania".

Mnie bardziej uderza, jak z poczuciem odpowiedzialności za słowo można pisać podobne farmazony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji