Gershwin w Operze
W 1954 r. odwiedził Polskę zespół Everyman Opera ze Stanów Zjednoczonych, by zaprezentować publiczności Warszawy i Katowic dzieło Georga Gershwina "Porgy and Bess". Mimo ogromnej atrakcyjności opery Gershwina nikt w Polsce nie pokusił się o jej wystawienie. Dopiero teraz we Wrocławiu dyrektor Jankowski zdobył się na odwagę - zapraszając w charakterze konsultanta amerykańskiego śpiewaka ALBERTA CLIPPERA, który w tym spektaklu kreuje gościnnie rolę Sporting Life`a.
- Zapewne nie będzie to Pana pierwszy występ w tej operze?
- Oczywiście nie. W "Porgy i Bess" śpiewałem już ponad 400 razy, w różnych inscenizacjach, także europejskich.
- Nie było ich jednak zbyt wiele. Dlaczego?
- Bo jest to opera niezwykle trudna muzycznie ze względu na specyficzne, obce dla artystów europejskich rytmy. Dlatego też nawet w renomowanych teatrach o światowej sławie nie wystawia się jej własnymi siłami, a angażuje na odtwórców czołowych ról śpiewaków murzyńskich.
- A zatem należy podziwiać dyrektora naszej opery...
- Zapewne. On przyjął, chyba jedyną w tych warunkach słuszną koncepcję, że to co pokaże nie będzie kopią spektaklu Everyman Opera lecz przedstawieniem dzieła Gershwina z zachowaniem typowego dlań klimatu. Chce, jak mówi, "pokazać zakwitającą na ludzkim śmietniku, miłość Porgy i Bess". Bo jak Pani zapewne wiadomo akcja tej opery rozgrywa się wśród amerykańskich slumsów, w środowisku murzyńskiej biedoty.
- Czy wrocławski zespół podoła temu zadaniu?
- Okaże się na premierze w niedzielę. Dziś mogę tylko powiedzieć, że wszyscy pracowali z ogromnym zapałem i poświęceniem, że to przeistoczenie chóru w tańczący, śpiewający równocześnie i przy tym dobrze zgrany zespół budzi zdumienie.
- Próby trwały bodaj od połowy stycznia i Pan był przez cały ten czas we Wrocławiu. Co sądzi Pan zatem o naszym mieście?
- Poznam je dopiero w przyszłym tygodniu, bo dotychczas nie miałem czasu być nigdzie poza... Operą i hotelem "Panorama", w którym mieszkam.