Artykuły

Polska prapremiera Porgy i Bess

Zapowiedź dyrekcji wrocławskiej Opery, że zamierza doprowadzić do polskiego prawykonania "Porgy i Bess" Georga Gershwina, wywoła­ła długotrwałą falę dyskusji. Wiado­mo przecież, dlaczego to żaden z pol­skich teatrów nie pokusił się dotych­czas o wystawienie tej znakomitej pozycji. Panowało przekonanie, że tylko artyści murzyńscy są w stanie dobrze to dzieło odtworzyć. Wysta­wienie "Porgy" w teatrze białych wydawało się ryzykiem nie mniej­szym, niż np. powierzenie Murzynom naszej "Halki", n.b. z mazurem i tańcami góralskimi (!).

Znamienne, że przed premierą ma­ło kto wierzył w powodzenie tak śmiałego przedsięwzięcia, natomiast po premierze, natychmiast rozeszła się fama, iż eksperyment jest w pełni udany. Skończyły się dyskusje, za­częła się passa tłoku na widowni, bi­lety są rozchwytywane, prasa chwali przedstawienie. Jak się to właściwie stało?

Myślę, że główną przyczyną ogrom­nego powodzenia "Porgy i Bess" jest sama muzyka Gershwina. Muzyka trafiająca do wszystkich, piękna, po­wszechnie znana i lubiana, odpowia­dająca wszelkim rocznikom z na­stolatkami i starszyzną włącznie. Spo­rą rolę odgrywa tu też zapewne sensacyjność tematu opery: życie toczą­ce się w murzyńskich slumsach. Atrakcję potęguje jeszcze obecność na scenie autentycznego Murzyna - AL­BERTA CLIPPERA z USA. Publicz­ność przychodzi też specjalnie dla głównej pary solistów: KRZYSZTO­FA SITARSKIEGO (Porgy) i MARII ŁUKASIK (Bess), gdyż już na pre­mierze zdołali oni zaskarbić sobie ogólną sympatię i wielkie uznanie. Magnesem są również inne piękne głosy, m. in. Słoniowskiej, Kokorniak, Strugacz, Walczak, Kubis-Zielińskiej, Ikowskiega, Prochowskiego, Myrlaka, Jury, Boguckiego, czy Łu­kaszka. Melomanów wabią także bar­dzo efektowne sceny zbiorowe, roz­grywane w takt rytmów jazzowych.

Istnieje więc wiele przyczyn w peł­ni uzasadniających ogromne powo­dzenie "Porgy" w naszej Operze. Nie znaczy to jednak, aby wrocławska prapremiera nie nasuwała żadnych uwag. Mnie osobiście brakuje w niej Gershwina w całej okazałości. Orkie­stra realizuje jego partyturę właści­wie w sposób klasyczny. Więc choć gra porządnie i dokładnie, nie wy­wiązuje się z zadań tyczących stylu. Wypływa to zresztą z dyrekcji AN­DRZEJA ROZMARYNOWICZA, który za mało czuwa nad tym, by wyko­nawcy interpretowali muzykę w spo­sób właściwy, z gruntu inny niż zwykle, ogromnie specyficzny, nace­chowany tendencją do synkopy. W tym względzie lepsi są wszelcy wo­kaliści (a więc soliści i chórzyści) niż orkiestra. Z solistów najbardziej gershwinowsko śpiewa oczywiście CLIPPER (Sporting Life), ale nie on jeden, bo bardzo dobrze radzi sobie ze stylem Gershwina także SITAR­SKI i ŁUKASIK, a i sporo wyko­nawców mniejszych partii.

Co do chóru - to podziwiać świet­ne przygotowanie, jego wokalną sprawność, choć przydałoby się tu jeszcze więcej śmiałości, więcej prze­konania i swobody. Chór czuje Ger­shwina, warto więc, by odważniej szedł za swą intuicją. Paradoksalnie, bo chór śmielej tańczy niż śpiewa. Pewnie to kwestia uporu reżysera i choreografa, którzy przyjęli założe­nie, że mimo bardzo licznej obsady każdy artysta będzie miał swoje in­dywidualne zadania aktorskie i ewo­lucje ruchowe. Gigant praca, która jednak nie dała oczekiwanych rezul­tatów. Ewolucje tchną sztucznością i naiwnością. Zresztą nie tylko chór, bo nawet "Bess" (Łukasik) nie speł­nia zadania w dziedzinie ewolucji. Znakomity jest tylko CLIPPER i SI­TARSKI.

"Porgy" SITARSKIEGO to rzeczy­wiście kreacja pod każdym wzglę­dem. Ciepły, ujmująco piękny głos, ogromnie sympatyczna prezencja, szczerość gestu i odruchu, świetne wniknięcie w rolę - oto jego nie­pospolite zalety.

MARIA ŁUKASIK jednak chyba nie w tej operze winna święcić swój wielki debiut. Stworzona do ról z oper Pucciniego, w partii "Bess" tylko chwilami elektryzuje publiczność nie­pospolitą urodą swego bogatego gło­su. Widać nie jest to rola akurat dla niej.

Wrocławski spektakl "Porgy i Bess" kryje w sobie olbrzymi nakład pra­cy reżyserskiej, co potwierdza każda scena i każda rola. Jeśli całość nie wydaje się w pełni udana, to głów­nie przez nieporadność wykonawców, bo same pomysły są na ogół trafne i ciekawe, choć można też spotkać roz­wiązania banalne.

Mankamentem przedstawienia są zbyt długie przerwy między odsłona­mi. Wynikają one ze zmian dekoracji. Ale scenografia wrocławskiego "Por­gy" nie odgrywa tak wielkiej roli, by warto było długo wyczekiwać na ko­lejny obraz. Zastrzeżenia budzą też niektóre kostiumy, zwłaszcza te... ką­pielowe (!) ze sceny pikniku, nadto kojarzące się z PDT.

Biorąc pod uwagę główne zalety i mankamenty wrocławskiej wersji "Porgy i Bess'' można w dalszym ciągu mieć wątpliwości, czy biali istotnie mają szansę dobrze tę operę wystawić, ale jednocześnie - przeko­nać się, że dzieło Gershwina zawsze warto poznać, bo jest to opera tak znakomita, że podobać się może na­wet bez względu na poziom wyko­nawczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji