Po prostu zdziczenie
Można naturalnie, przywołać jako argument fakt, że i u nas zdarzają się przypadki zbrodniczych zwyrodnień. Mówią o tym kroniki kryminalne. W stołecznym Ogrodzie Saskim grupa wyrostków niewoli dziewczynę; we Wrocławiu młodzieżowy gang zmusza uczennice do nierządu; w Poznaniu żona namawia męża do zgwałcenia swojej kuzynki, przygląda się temu, a potem wspólnie podcinają gardło ofierze. Ale są to przypadki właśnie kryminalne, pojedynczych zachowań patologicznych, powszechnie potępiane. Nie mają charakteru społecznych zjawisk, wiążących się z określoną warstwą i wynikających z zagrożenia ekonomicznego, upośledzenia klasowego w sytuacjach absolutnych rządów pieniądza...
Sztuka Edwarda Bonda "Ocaleni", której prapremiera odbyła się w poznańskim Teatrze Polskim, wskazuje wyraźnie, że chodzi o zdziczenie obyczajowe ludzi, zagonionych przez życie, miotających się w walce o przetrwanie, o każdy pens. Młoda matka nienawidzi swego dziecka, ojciec bierze udział w kamienowaniu niemowlaka; ich rodzice żyją w ciągłym skłóceniu, zazdrośnie strzegąc każdy swojej własności. Nie jest przypadkiem, że akurat Len -- zakochany w rozwydrzonej Pam - zaczyna się rysować nam jako jedyny charakter szlachetny wraz z pojawieniem się w kombinezonie robotniczym, jako człowiek pracy.
Sztuka Bonda wyrwana z kontekstów społecznych współczesnej Anglii - szokuje. Brutalność jej słownictwa, złagodzona zresztą przez tłumaczenie obdarzonych świetnym wyczuciem językowym Stanisława Barańczaka i Sławomira Magali, okrucieństwo sytuacji - wydają się w pierwszej części skeczami, ilustrującymi znane relacje reporterów i socjologów. Nawet premierowa, obyta publiczność nie zdobyła się na pojedyncze chociażby oklaski po pierwszej części, speszona tylko nagromadzeniem wulgarnych dialogów. Prawdziwie teatralne napięcie wytwarza dopiero część druga - wtedy dopiero nawiązuje się kontakt z widownią. Zauważa ona bardziej ogólne treści, dostrzega związki z rodzinnym piekłem ludzi, nienawidzących się, tragicznie samotnych...
Reżyser Andrzej Witkowski i scenograf Henryk Regimowicz wybrali formę widowiska najcelniejszą dla tego utworu: oszczędną, wykorzystując naturalne wyposażenie sceny wraz z żelazną, jakże funkcjonalną kurtyną! Stronę muzyczną opracował Ryszard Gardo - z równą dyskrecją akcentując istotne dla wypowiedzi autorskiej sytuacje. Z najwyższym uznaniem trzeba też mówić o aktorskiej robocie!
Chorobliwie rozkochana, histeryczna i rozwiązła Pam - to najciekawsza z dotychczasowych ról Marzeny Trybały. Znakomita! Świetnie wystartowała w Poznaniu Halina Dobrucka, stwarzając w pełni wiarygodną i skomplikowaną sylwetkę kłótliwej, despotycznej i żądnej mężczyzn pani domu. Podobnie jak Włodzimierz Kłopocki jej męża - przyczajonego, wyobcowanego, drobiazgowego. Spektakl ten pozwolił również Jackowi Polaczkowi na pokazanie się w roli współczesnego bohatera, tym trudniejszej, że jedynego pozytywnego. Gra go tak prawdziwie jak Tadeusz Morawski brutalnego cynika i nieroba Freda. Gdyby jeszcze jego kompania młodocianych łobuzów była bardziej autentyczna! Reżyser powinien wysłać ich pod "Moulin Rouge", aby posłuchali, jak prowadzić swoje dialogi...