Nareszcie Eliot
Długo czekaliśmy, nim któryś z teatrów stołecznych zdecyduje się zagrać sztukę czołowego żyjącego poety angielskiego Eliota. Zanim zobaczymy jego wspaniały dramat historyczny "Mord w katedrze", na razie bardzo się cieszymy, że Teatr Dramatyczny wystawił inną jego sztukę, także poetycką, ale o tematyce współczesnej - "Zjazd rodzinny" w przekładzie Wojtasiewicza, reżyserii Poręby i przepięknej scenografii Starowieyskiej. Słusznie odbyło się to na małej Sali Prób, gdyż charakter sztuki jest wybitnie kameralny.
Ponieważ ten chwalebny czyn repertuarowy można traktować jak coś w rodzaju milowego kamienia na drodze artystycznej teatru, nie wolno nam ograniczyć się do zanotowania faktu i trzeba, choćby najtreściwiej wyłożyć, czego życzylibyśmy sobie przy takim wydarzeniu.
Więc po pierwsze tłumaczenia bardziej poetyckiego. Przekład Wojtasiewicza jest wierny lingwistycznie i bogaty leksykalnie, brak mu jednak poetyckiej potoczystości i polotu. Niektóre zdania są chropawe aż do nieporadności dźwiękowej. Zamiast arcynaturalnej poezji, o jaką szło Eliotowi, mamy efekty wynaturzonej, poetyzującej prozy.
Po drugie reżyseria jest zbyt pretensjonalna i narzucająca celebrowanie, znowu w niezgodzie z autorem. Dla niego rzecz dzieje się w posiadłości wiejskiej zwykłego lorda. Niestety dla reżysera i niektórych wykonawców jest to świat niezwykły. Skasowanie Eumenid bynajmniej go nie uprzystępnia, jak nie upoetycznia mechaniczne wycyzelowanie zakończenia. W tych warunkach, choć autorzy bardzo poważnie traktowali swoje zadania i tworzyli trafne zewnętrznie sylwetki, nie wszyscy robili wrażenie, że pojęli dobrze charakter sztuki. A jednak upamiętni się ona także kilku doskonałymi kreacjami. Wśród nich na pierwszym miejscu była gruntownie przemyślana, opracowana i podana z wielkim wyczuciem umiaru przez Hanuszkiewicza rola Harry'ego lorda Monchensey. Hanuszkiewicz przeprowadził najtrafniejsze studium schizofrenii, a jednocześnie w sposób, że tak powiem bezszmerny, przekazał wiersz Eliota, utrudniony przecież przez tłumaczenie.
Obok niego wzorowym opanowaniem skomplikowanego wiersza i cudownym gestem mogła poszczycić się Rysiówna jako Agata. Kwiatkowska starannie i prawidłowo przeanalizowała obsesje Anny. Słusznie skontrastowaną z otoczeniem postać Marii wcieliła Dobrowolska. Niesamowicie codzienną postać i przez to zgodną z poetyką Eliota, stworzył Lutkiewicz jako szofer.
Scenografka znalazła właściwy odpowiednik malarski poezji Eliota, stonowanej, szlachetnej i szczerej,jak czysta platyna.