Kolejna premiera Teatru Wielkiego. Udana "Tosca"
Nasza niecierpliwość w czekaniu na kolejne premiery warszawskiego Teatru Wielkiego ma swoje logiczne uzasadnienie: jest to bowiem sprawa wzbogacania (lub zubożania) naszej reprezentacyjnej sceny operowej w kraju o pozycje, które wyznaczają jej poziom, kształt artystyczny i zamierzenia repertuarowe. Konsekwencja z jaką, ostatnimi szczególnie czasy, buduje się ten program z wielkich pozycji tzw. "żelaznego repertuaru", przypomina nam, jak nadal jeszcze - mimo stuletnich tradycji - jest to teatr młody, który wszystko stale musi zaczynać od początku.
Trudno byłoby sobie zresztą wyobrazić nasz Teatr Wielki bez takiej pozycji, jak "Tosca"; nie tylko cenionej dla swych walorów muzyczno-dramaturgicznych, ale cieszącej się zawsze i wszędzie olbrzymim powodzeniem u publiczności. Wystarczy zresztą sięgnąć do historii (i tej dawnej i nowszej) aby przekonać się jak często, w różnych realizacjach i obsadach pojawiała się ona na warszawskiej scenie.
Jest to jednak opera trudna do wystawienia: wymaga nie tylko świetnych głosów ale i wysokiego stopnia opanowania sztuki aktorskiej - przynajmniej u realizatorów trzech głównych postaci: To-ski, Scarpia i Cavaradossiego. Dotychczas udało mi się tylko dwa razy oglądać tę operę w warunkach choćby częściowego spełnienia tych wymogów. Raz, gdy partię tytułową śpiewała Renata Tebaldi (Bruksela 1958 r.) i drugi raz, gdy byłem świadkiem przed wielu laty na scenie Opery Śląskiej znakomitej kreacji (wokalnej i aktorskie)) Andrzeja Hiolskiego w roli Scarpia.
Ale obok wykonawców, ważny jest tu również kształt realizacyjny całego widowiska scenicznego. I tutaj jestem zwolennikiem - chociaż zdaję sobie sprawą z dzisiejszej niepopularności takiego stanowiska - trzymania się możliwie blisko tradycji, bez szukania na siłę nowoczesnych udziwnień. Te klasyczne pozycje wielkiego repertuaru nie powinny zbyt daleko odbiegać od utartych wzorów, przynajmniej na tyle, aby nie stwarzały trudności nie do przebycia dla gościnnie występujących artystów. A przecież na takie właśnie kłopoty trafialiśmy już przy wielu poprzednich realizacjach, co praktycznie przekreślało możliwość zaproszenia z zagranicy interesujących wykonawców.
Dlatego też tym razem z uznaniem patrzyłem na ładną scenografię, chociaż, jeżeli chodzi o kostiumy, nie wszystkie mi się podobały (Tosca). Z prawdziwą również przyjemnością słuchałem muzyki, świetnie i z nerwem poprowadzonej przez gościnnie występującego w Polsce dyrygenta włoskiego. Również w części dramaturgicznej dzieła, aczkolwiek nikt tu nie błysnął szczególnym talentem aktorskim, nikt nie raził również (tak często spotykaną na naszych scenach operowych) nieudolnością gry. W każdym fragmencie opery czuło się sprawną rękę reżysera, który - wydaje się - wydobył maksimum możliwości ze śpiewaków występujących w czasie drugiej premiery na wtorkowym przedstawieniu.
Trójka głównych wykonawców również może sobie zapisać tę premierę na konto swoich sukcesów. Gościnnie występująca na warszawskiej scenie ANTONINA KAWECKA, śpiewaczka Opery Poznańskiej, artystka wielce zasłużona dla naszego teatru muzycznego po wojnie, była dobrą Toscą: mocny głos, wyrazista fraza, swobodny śpiew, wrażliwa umiejętność w oddaniu bogatej gamy uczuć, naturalność w poruszaniu się na scenie, bez zbytniego przerysowania postaci - oto główne walory tego występu. Również ZDZISŁAW NIKODEM (Cavaradossi) dobrym śpiewem i staranną grą zjednał sobie uznanie publiczności, podobnie jak ROBERT MŁYNARSKI (Scarpio). Postać konsula rzymskiego Cesare Angelotti nie daje wprawdzie wielkiej okazji do popisu, ale przecież nawet to krótkie spotkanie w pierwszym akcie z MARKIEM DĄBROWSKIM raz jeszcze przekonało nas o znakomitych walorach głosowych tego śpiewaka. Do pełnego sukcesu przedstawienia, długo i bardzo serdecznie oklaskiwanego przez publiczność po ostatnim opuszczeniu kurtyny, przyczynili się również WŁADYSŁAW JUREK (Zakrystianin). JAN GÓRALSKI (Spoletta) i KAZIMIERZ WALTER (dozorca więzienia). Uroczo śpiewał chór chłopięcy przygotowany przez WŁADYSŁAWA SKORACZEWSKIEGO, dzielnie sekundując swoim starszym kolegom z chóru mieszanego TW w scenie z pierwszego aktu.