Artykuły

Marta Honzatko i Maciej Półtorak razem w życiu i na scenie

- Maciek ma fantastyczną możliwość grania skrajnych ról. To powód, dla którego jesteśmy w Częstochowie. Teatr im. Mickiewicza daje, zwłaszcza mojemu mężowi, naprawdę wiele możliwości rozwoju. Gdy on się rozwija, ja przeważnie rodzę dzieci. No ale ktoś to musi robić - rozmowa z małżonkami.

Zuzanna Suliga: Miniony sezon artystyczny w częstochowskim teatrze panu przyniósł rolę Hamleta, a pani zagrała pierwszą dramatyczną rolę - w "Życiu: trzy wersje". To chyba cieszy?

Marta Honzatko: - Ten sezon rzeczywiście był dla nas ważny. Ja w Teatrze im. Mickiewicza jestem od trzech lat, z przerwą na urlop macierzyński, i doczekałam się pierwszej dramatycznej roli. Pan dyrektor Machalica zaproponował mi udział w spektaklu "Życie: trzy wersje" na podstawie sztuki Yasminy Rezy. To spore wyzwanie. Myślę, że jako całość spektakl wypadł naprawdę dobrze. Dla Maćka rola Hamleta była przełomowa, wieńcząca to, co rozpoczął "Znikomością". Monodramem, który także reżyserował André Hübner-Ochodlo.

Trudno być żoną Hamleta?

M.H.: - Podczas prób to nawet bardzo. Czasem sama się zastanawiałam: "być albo nie być". Potem oczywiście rozpierała mnie duma. Spektakl widziałam dwa razy, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jako aktorka zobaczyłam w postaci Hamleta wiele zupełnie nowych aspektów, których nie dostrzegałam podczas innych realizacji "Hamleta". Nie jestem jedyna w opinii, że Hamlet jest dojrzałą, przefiltrowaną przez siebie rolą, ostatnio wychwalił ją też Łukasz Drewniak, ceniony krytyk teatralny. Maćka doceniono również Nagrodą Dziennika Teatralnego im. Zbigniewa Grucy.

Maciej Półtorak: - To moja pierwsza nagroda. Teatr poprosił, żebym zostawił ją w gablocie. Trafiła na najniższą półeczkę i w ogóle jej nie widać. Ale to ze względów bezpieczeństwa - jest bardzo ciężka i boją się, że szklana półka pęknie. Na wakacje wezmę ją chyba do domu. Będę się mógł nią nacieszyć. Miniony sezon rozpoczęliśmy "Hamletem", z tego, co wiem, we wrześniu powrócimy z tym tytułem.

Nowy sezon zapowiada się równie owocny?

M.P.: Przygotowujemy spektakl "W starych dekoracjach" oparty na prozie Tadeusza Różewicza, z Henrykiem Talarem w obsadzie. Jestem zachwycony, że reżyser Igor Gorzkowski powierzył mi rolę zagraną wyłącznie w języku włoskim. Nie ukrywam, ten nadchodzący sezon mocno mnie ekscytuje.

M.H.: Maciek ma fantastyczną możliwość grania skrajnych ról. To powód, dla którego jesteśmy w Częstochowie. Teatr im. Mickiewicza daje, zwłaszcza mojemu mężowi, naprawdę wiele możliwości rozwoju. Gdy on się rozwija, ja przeważnie rodzę dzieci. No ale ktoś to musi robić. Ubolewam nad tym, że nie trafiłam do obsady "W starych dekoracjach". Pomysł z prowadzeniem włoskojęzycznych postaci bardzo mi się podoba, zresztą ja w ogóle lubię współpracować z Maćkiem. Kiedyś pracowaliśmy już przy spektaklu "Superman nie żyje" [na zdjęciu] także w reżyserii Hübnera-Ochodlo. Teraz też mogłoby być to ekscytujące. Choć z drugiej strony, dzięki temu, że nie gram w tym spektaklu, nasza rodzinna logistyka jest łatwiejsza.

Macie państwo dwóch synów. Co ciekawe, ich imiona są mocno związane z waszym życiem zawodowym...

M.P.: Imię naszego starszego syna - Tobiasza - zainspirowane było moją rolą w "Wieczorze Trzech Króli". Grałem sir Tobiasza Czkawkę. W przypadku młodszego syna po głowie chodził nam Hamlet. Ale uznaliśmy, że to byłoby przegięcie. Stanęło na Horacym, jedynym przyjacielu Hamleta. I dopiero gdy nasz Horacy był już na świecie, André zaproponował mi rolę. Ten sezon przyniesie nam jeszcze jedno, najbardziej emocjonujące wyzwanie, Tobiasz rozpocznie naukę w szkole podstawowej w Krakowie. A my, jak wiadomo, pracujemy w Częstochowie. I nie wiemy, jak to wszystko pogodzimy. Swoją drogą, szukamy też opieki nad młodymi w lipcu i sierpniu. Może jest ktoś chętny?

Zostając przy Krakowie: pan pochodzi ze znanej tam artystycznej rodziny. Pani przyjechała do Krakowa na studia?

M.H.: Pochodzę ze zwyczajnej zielonogórskiej rodziny. Mamy w niej bardziej kulinarne niż artystyczne tradycje. Jednak podobno moja prababcia - Kamila Honzatko - pięknie śpiewała. Bardzo możliwie, że talent mam jednak po niej. Na egzaminy wstępne do Krakowa tata pojechał ze mną polonezem. Rodzice od początku bardzo mnie wspierali. Najpierw zdawałam na studia wokalno-estradowe przy Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Były płatne, więc przerosło to nasze możliwości finansowe. Dostałam się na studia dzienne. W sumie studiowałam sześć lat, i to z tymi samymi profesorami. Żartowali, że powinnam jeszcze skończyć reżyserkę. Byłabym wtedy niemal samowystarczalna.

M.P.: Ja skończyłem klasę perkusji w Liceum Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Krakowie. Nie dostałem się do Akademii Muzycznej, po prostu byli lepsi. O aktorstwie jednak nie myślałem.

M.H.: Uwielbiam te historie hollywoodzkich aktorów: nigdy nie chciałem być aktorem, siedziałem przy stoliku i właśnie Almodovar przechodził obok, mówiąc: ty byś się nadawał do mojego filmu.

M.P.: Nie mówię, że nie chciałem, tylko nie planowałem tego. Nie dostałem się na muzyczne studia, a wojsko mnie ścigało. Pracowałem wówczas w sklepie muzycznym, sprzedawałem instrumenty, pozostając na obrzeżach tej branży. Razem z kolegą planowaliśmy wyjechać na Sycylię i pracować w domu dla dzieci z porażeniem mózgowym. I przyjaciel mnie "wystawił": załapał się na studia, a ja już miałem zaplanowany urlop. Zamiast na słoneczną Sycylię pojechałem nad zimny Bałtyk. Tam się zakochałem.

M.H.: Nie we mnie.

M.P.: Miałem pływać tydzień, pływałem miesiąc. Wróciłem przemoczony, bo lało, i spłukany do ostatniego grosza. W Krakowie czekała na mnie informacja od tego samego przyjaciela, że w Starym Teatrze jest przesłuchanie. Potrzebują młodych chłopaków. Najlepiej, żeby grali na perkusji. Pomyślałem: pasuje. Dostałem się. Potem zdawałem do szkoły teatralnej. Udało się za drugim razem.

Tam się poznaliście?

M.H.: Poznaliśmy się jeszcze przed szkołą. Do egzaminu z piosenki przygotowywała nas ta sama osoba. Mijaliśmy się na schodach Lochu Camelot. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. On mnie olał. I trochę to trwało, zanim się zeszliśmy.

Mimo to od lat jesteście parą, razem trafiliście też do Częstochowy.

M.P.: Zaraz po szkole teatralnej dołączyłem do zespołu Piwnicy pod Baranami. Poznałem tam m.in. Agatę Ślazyk i Tomka Kmiecika. Oboje pochodzą z Częstochowy. To Tomek powiedział mi, że w częstochowskim teatrze jest wakat na jedno miejsce. I tak trafiłem do Częstochowy. Moimi pierwszymi spektaklami były " Igraszki z diabłem" i "Zabawy na podwórku".

M.H.: A potem Maciek mnie wkręcił.

M.P.: To był pomysł dyrekcji. Po czterech latach bycia w Częstochowie na etacie musiałem się zwolnić z powodów prywatnych. Grałem wówczas jedynie gościnnie, ale pod koniec tego sezonu dyrektor zaproponował mi powrót na stałe, a Marcie etat.

M.H.: Od razu zaproponowano mi udział w spektaklu muzycznym. "Hemar w chmurach" był dla mnie bardzo dobrym rozwiązaniem, weszłam w zespół tak bardzo delikatnie, bez intensywnych prób. Ze śpiewaniem nie mam większych problemów, mogłam spokojnie poznać wszystkich, pokazać się z tej dobrej strony. Czułam się bardzo komfortowo. Dzięki temu teraz praca przy "Życiu..." była znacznie łatwiejsza.

W teatrze to mąż "przyciągnął" panią do Częstochowy. Jeśli chodzi o filmowe życie, tu pani wyznacza kierunek. Zagraliście razem w filmie "Czarny czwartek". Pani główną żeńską rolę, jednak to pana epizod i słynna kwestia "Strzelaj do Polaka" skradł ten film.

M.H.: Maciek skradł i tę kwestię, i plakat, i teledysk Kazika. Wszystko co możliwe. Ja zostałam gdzieś w tyle.

Nie do końca. Rola Stefanii przyniosła pani nagrodę na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym "Listopad" w Mińsku.

M.H.: O nagrodzie dowiedziałam się po fakcie, a szkoda, bo jeździłam na inne festiwale, na których nagród nie zdobywałam. Ale byłoby fajnie ją odebrać. Niewiele się zresztą o niej mówiło.

Razem pracowaliście także przy filmie "Heniek"?

M.H.: Maciej dostał większą rólkę, ja nieco mniejszą. Ale potem ja wkręciłam Maćka do obsady filmu "Smoleńsk". Miałam zagrać główną rolę, ale ze względu na ciążę nie wzięłam udziału w projekcie. Za to Maciek został w obsadzie.

M.P.: Jako operator kamery, partner głównej bohaterki. Jak się ostatnio dowiedziałem, reżyser filmu Antoni Krauze uważa mnie za talizman, przynoszący szczęście filmom. Zaskoczył mnie tym bardzo. Wychodzi na to, że jestem w filmie "Smoleńsk" po to, żeby przynieść mu powodzenie.

Łączy was nie tylko teatr, ale też muzyka. Pan skończył liceum muzyczne, pani prowadzi zespół Honzator.

M.H.: Założyłam swój wymarzony zespół we współpracy z Olkiem Brzezińskim, który skomponował muzykę do tekstów Michała Zabłockiego. Zebrał też świetny zespół. Na początku grupa nazywała się Honzatko Rozmontowana, ale że to nie tylko mój projekt, a prawdziwy zespół, zmieniliśmy nazwę. Nagraliśmy płytę. Byliśmy też w programie "Must Be The Music". Myśleliśmy, że otworzy to przed nami nowe drzwi. Ale się nie udało. Widać, nie wystarczą znajomości w komisji. Z Piotrkiem Ruguckim byliśmy na studiach w jednej grupie. Chyba pora postawić na rytmy disco polo. Wtedy na pewno będą koncerty, plenery, sława i pieniądze. A Maciek może sobie wtedy robić sztukę przez to duże S (śmiech).

To "robienie sztuki" utrudniają wam pewnie dojazdy. Nie myśleliście, żeby na dobre zakotwiczyć w Częstochowie?

M.H.: Myśleliśmy o tym setki razy. Jednak ten Kraków mocno nas trzyma. Mieszkają tam rodzice Maćka, którzy nam pomagają. Tu bylibyśmy sami. Mogłoby się okazać, że wcale nie jest nam łatwiej, niż dojeżdżając.

A czy poza próbami, spektaklami macie czas, by poznać jakoś Częstochowę, polubić ją?

M.H.: Ja bardzo lubię wyskakiwać do Boulangerie na śniadanko. Gdy mam wolną chwilę i jest ładna pogoda, chętnie spaceruję na Jasną Górę. Lubimy też okolice Częstochowy, wyjazdy do Olsztyna. Chętnie jedziemy też dalej, do Ogrodzieńca.

M.P.: Ten Ogrodzieniec jest dla nas o tyle szczególny, że tam się Marcie oświadczyłem. Ale gdy mamy więcej czasu, jedziemy też na rybkę do Złotego Potoku. Pyszna, polecam. A jeśli chodzi o nasze częstochowskie życie, to mieszkamy w Domu Aktora. I chwalimy sobie to bardzo.

Marta Honzatko

Rocznik 1981. Absolwentka PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Z częstochowskim Teatrem im. Mickiewicza związana od 2012 r. Można ją oglądać w spektaklach "Hemar w chmurach. Kabaret" oraz "Życie: trzy wersje" (Ines). Odtwórczyni roli Stefanii Drywy w filmie Antoniego Krauze "Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł" (nagroda za najlepszą rolę żeńską na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Mińsku). Wystąpiła w serialach "Ojciec Mateusz", "Julia". Z zespołem Honzator wydała płytę "Chłopaki na start!".

Maciej Półtorak

Rocznik 1982. Absolwent PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Od 2005 r. związany z zespołem Piwnicy pod Baranami, a od 2007 r. aktor częstochowskiego Teatru im. Mickiewicza. W Częstochowie wystąpił m.in. w przedstawieniach: "Hamlet", "Hemar w chmurach. Kabaret", "Tango FM", "Trener życia". Zagrał w takich filmach fabularnych, jak "Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł" oraz "Heniek". Ma na swoim koncie także role w serialach - pojawił się m.in. w "Trzecim oficerze", "Ojcu Mateuszu", "Blondynce".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji