Artykuły

Łaźnia

Czy istnieje Teatr Majakowskiego? Oczywiście, istnieje. Wprawdzie ów prawdziwy wulkan poetycki, aktor, plastyk i agitator w dniach rewolucji oraz jej trybun podczas następnego dziesięciolecia - nie napisał zbyt wielu utworów scenicznych (tragedia "Włodzimierz Majakowski", "Misterium - Buffo", "Pluskwa", "Łaźnia") - to przecież te trzy ostatnie komedie satyryczne wyznaczają już wyraźny profil zjawisku pod nazwą Teatr Majakowskiego. Określił to zresztą sam pisarz, kiedy precyzował swoje przemyślenia na temat, jak widzi teatr współczesny, czym jest dla niego przede wszystkim twórczość sceniczna: "teatr nie jest zwierciadłem, teatr to szkło powiększające".
Jeśli więc mamy do czynienia ze szkłem powiększającym, wiadomo już - że Majakowski, człowiek i artysta bezkompromisowy - świadomie wyolbrzymia wszystkie te cechy zła społecznego, które - jego zdaniem, hamują postęp i rozwój socjalizmu w kraju, gdzie po raz pierwszy w historii świata zwyciężyła rewolucja socjalistyczna.
Więc z pasją gniewnego moralisty zacznie piętnować wady społeczne i nieobywatelskie postawy swoich współczesnych. Nowe społeczeństwo radzieckie nie urodziło się wraz z triumfem rewolucji. Fala rewolucyjna wyniosła na powierzchnię zdarzeń także osobników, którzy zmianę ustroju potraktowali naskórkowo i uważali, że to właściwie socjalizm winien się dostosować do nich, a nie na odwrót. Zaś swoiste ważniactwo, budowanie całych piramid biurokratycznych, na których wierzchołkach usadowili się ludzie coraz bardziej odrywający się od mas, od proletariatu - choć właśnie wysunięci przez proletariat na stanowiska oddające w ich ręce część władzy - wszystko to, jako zjawisko społeczne budziło niepokój żarliwego ideologa.
"Co się tyczy wskazania wprost" - mówił Majakowski - "kto jest przestępcą, a kto nie, to mam zacięcie agitatora, bardzo nie lubię, kiedy się o tym zapomina. Lubię powiedzieć do końca, bez obsłonek, kto jest świnią (...) Stawiając problem nie mogę nie liczyć się z tym, że pragnę zniszczyć nie tylko samo zjawisko, ale i jego korzenie. Sprawa nie ogranicza się do rzeczy, którymi otacza się drobnomieszczanin, sięga głębiej, polega na oderwaniu się od wła-snej klasy. Obyczajowość drobnomieszczańska rodzi drobnomieszczaństwo polityczne".
"Łaźnia" nie jest - jak to zresztą bywa ze wszystkimi na ogół sztukami Majakowskiego - komedią fabularną, gdzie tok opowieści o ludziach podlega prawidłom "normalnej" roz-budowy intrygi, anegdoty i przeobrażeń charakterów postaci scenicznych. Sam autor podkreśla, że przedstawia tu tendencje, ubrane w szaty ludzkie.
Samo streszczenie utworu nie odda jego bogactwa satyrycznego. Bo cóż może oznaczać dla czytelnika, który nie obejrzał spektaklu - fakt, że grupa robotników pod kierunkiem wynalazcy Czudakowa konstruuje maszynę czasu, aby przenosić nas w przyszłość - a niezmiernie ważna osobistość, niejako symbol wszystkich biurokratów, Pobiedonosikow - utrudnia sfinalizowanie całego przedsięwzięcia? Że później zaczyna się rozgrywać "teatr w teatrze", gdzie Pobiedonosikow spogląda na siebie z widowni i nie dostrzega, iż przegląda się w lustrze. Przeciwnie - stwierdza, że taka postać oraz takie życie, jakie przedstawiono w teatrze - nie istnieją... Wreszcie, pojawia się kobieta z innego, przyszłego świata - sprowadzona przy pomocy maszyny czasu, aby przenieść w czas przyszły tylko tych, którzy swymi postawami teraźniejszymi zasłużyli na miano społeczeństwa przyszłości; a tam nie będzie miejsca dla gatunku Pobiedonosikowów...
Problemy łączenia teraźniejszości z przyszłością występują niemal jako zasada w dramaturgii Majakowskiego. Tak jest w "Misterium - Buffo", w "Pluskwie" i w "Łaźni". Stwarza to odskocznię dla satyry, jej jakby optymistycznego przeciwstawienia - czyli rodzaj morału. Pisarz zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że jako ideolog nie powinien tylko poprzestawać na wydrwieniu zła społecznego - ale ma obowiązek wynikający z postawy twórcy zaangażowanego: ukazać perspektywy, a więc wiarę w siłę reprezentowanej idei.
Na scenie Teatru Kameralnego "Łaźnię" wyreżyserował Józef Szajna, który również jest autorem wybornej scenografii widowiska. Ma ono dwa oblicza. Pierwsze - gdy Szajna nie dziwaczy ponad miarę, może sprawić nie lada satysfakcję każdemu odbiorcy. Jest czytelne, świetnie podkreślające satyryczny obraz dzieła Majakowskiego - ostre i zjadliwe w karykaturalnych wyolbrzymieniach bezmyślnej machiny biurokratycznej Pobiedonosikowa - przeciwstawionej machinie czasu Czudakowa. Wywołuje śmiech zdrowy, oczyszczający. Dru-gie oblicze natomiast - im bliżej finału komedii, zamazuje sens sztuki, jej antybiurokratyczny charakter satyry, gubi się w cyrkowych łamańcach i mnożeniu tanich symboli-kukieł, aż drętwieje zupełnie. I dezorientuje odbiorcę.
Skąd te rozbieżności i owa dwoistość inscenizacji? Wydaje się, że przyczyna tkwi przede wszystkim w odejściu od wizji a często i od tekstu Majakowskiego. Autor stwarza na scenie maszynę czasu, do przenoszenia nas w przyszłość. Szajna stwarza na scenie... rakietę. Pokusa aktualizowania jest zbyt silna, aby się jej oprzeć. Rakieta to wprawdzie symbol przyszłości w odniesieniu do sztuki Majakowskiego, symbol bardzo radzieckiej teraźniejszości - ale pisarz sięga w "Łaźni" do r. 2030 i jego maszyna czasu wyobraża po prostu inne znaczenie treści, które są organicznie związane z budową dramatu. Uwspółcześnianie na siłę - wytrąca z obrazu widowiska jego zamierzoną myśl przewodnią.
Tak więc, po spektaklu, narzuca się wrażenie - że Szajna nie utrzymał zaplanowanej przez autora i początkowo przez siebie - linii widowiska. A mogło ono należeć do rzędu wybitnych. Pozostało interesujące, acz pęknięte pośrodku. I przy pozorach nowoczesności - trochę... staroświeckie.
Pierwsze skrzypce aktorskie gra tu Marek Walczewski. Jego Pobiedonosikow jest zakrzepłą maską cynizmu prawie upoetycznionego, a postać - bryłą, która leniwie toczy się ze szczytu piramidy, obojętna na otoczenie - groźna w swej infantylnej śmieszności. To z pewnością kreacja wysokiej rangi artystycznej, świadcząca o dalszym rozwoju aktorstwa Walczewskiego. Bardzo dobrze sekunduje mu pomocnik (a może i następca?) Optymistenko - Kazimierz Kaczor, groteskowo trzeźwa sekretarka Underton - Romana Próchnicka i zabawnie przewrotna postać plastyka "na usługi" Belwedońskiego w ujęciu Kazimierza Witkiewicza. Zresztą i pozostałe role z reżyserem teatru w teatrze - Tadeuszem Malakiem, składają się na wyrównany, dobry poziom wykonawstwa spektaklu.
Oczywiście, tekst Majakowskiego tu i ówdzie przyozdabiały wtręty podaktualizowanej przez Szajnę - satyry. Nie sądzę, żeby było to konieczne i usprawiedliwione artystycznie. Oryginał by wystarczył.
W sumie: gdyby całość równała się części pierwszej, mielibyśmy kapitalne widowisko satyryczno-polityczne. Drapieżne, śmiałe w sformułowaniach oraz w pomysłowości inscenizacyjnej i czyste stylistycznie. A tak - otrzymujemy tylko porcję, wykrojoną z utworu Majakowskiego. Jest to porcja smakowita, ale nie zaspokajająca naszych apetytów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji