Teatr Wielki żyje!
Dawno nie było już w warszawskim Teatrze Wielkim takiej premiery: sala wypełniona do ostatniego miejsca, obecne różne ważne persony, z "desantem z Gdańska" na czele (tak sam się określił premier Jan Krzysztof Bielecki podczas wypowiedzi na bankiecie). A na dodatek było warto przyjść
"Cyganeria", jedna z wielkiej trójcy najbardziej znanych oper Pucciniego, jest przez publiczność lubiana szczególnie. Z wielu powodów: i dla romansowo-tragicznej treści, i dla zmienności nastrojów, i dla muzyki wartko płynącej, niezwykle melodyjnej, wywodzącej się z najlepszej tradycji bel canta, dającej śpiewakom pole do popisu.
Pierwsze brawa zabrzmiały już przy podniesieniu kurtyny: sprawiła to piękna, pełna rozmachu scenografia Andrzeja Majewskiego. Ujrzeliśmy plastyczny pejzaż miasta (nic to, że kojarzyło się ono bardziej z warszawską Starówką niż z Paryżem) widziany z dachu, po czym dach się podniósł - wraz z całą resztą - aby odsłonić izbę na poddaszu, w której rozgrywa się pierwszy akt.
Równie imponujące było przejście ze scenerii pierwszego aktu do drugiego (grane były bezpo-średnio po sobie), kiedy to poddasze znikło, miasto ukazało się znów, a wśród popisów klownów wjechała z boku i z góry kawiarnia "Momus". Szkoda, że ta konwencja nie została utrzymana konsekwentnie po przerwie: między trzecim a czwartym aktem kurtyna opadła na kilka minut, co spowodowało dziurę w formie.
Pod względem muzycznym przedstawienie jest ogromnie satysfakcjonujące. Zwłaszcza w wypadku orkiestry, która pod ręką Andrzeja Straszyńskiego ujawnia się ostatnio jako jedna z najlepszych w Polsce. Nie przesadzam! U Pucciniego jest dużo do grania - i niełatwo. Wszystko było plastyczne i brzmiało w najlepszym gatunku.
Żeby jeszcze wszyscy soliści byli na takim poziomie, mielibyśmy już teatr rangi europejskiej. Nie chciejmy może jednak od razu za wiele. Wystarczy na razie świetna rola główna (Mimi - Izabella Kłosińska) i nie najgorsze poboczne; podobał się też publiczności tenor Kałudi Kałudow, choć moim zdaniem nie był to najlepszy na tej scenie import ze Wschodu.
W sumie: jest nieźle. Jeśli tylko nikt tego nie zepsuje - a różni by chcieli - Teatr Wielki w szybkim tempie wyjdzie z letargu.