Artykuły

Lekarstwo na nudę

Alberto Zedda, włoski dyrygent, muzykolog i pedagog, słynący z interpretacji dzieł Gioacchino Rossiniego, przygotował w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej "Podróż do Reims". Spektakl reżyserował Tomasz Konina

Bartosz Kamiński: Większość Pana kariery dyrygenckiej, a także nauko­wej, związana jest z muzyką Rossinie­go. Skąd zamiłowanie do twórczości jednego kompozytora?

Alberto Zedda: Faktycznie, od wie­lu lat jakieś 80 proc. zawodowego cza­su poświęcam Rossiniemu. Jednak wca­le tego nie planowałem. Dyrygowałem operami innych kompozytorów, głów­nie włoskich. Szybko jednak okazało się, że praca nad Rossinim jest najbar­dziej niezwykłym i stymulującym do­świadczeniem. Jego muzyka to idealny materiał do interpretacji. U Verdiego czy Pucciniego niemal wszystko jest za­pisane w nutach i pozostawia niewiele swobody. U Rossiniego charakter, afekt, emocjonalny przekaz trzeba niejako ulepić, "wlać" do muzyki - inaczej nie­wiele będzie znaczyć poza wirtuozow­skim popisem. Rossini nierzadko wy­korzystywał tę samą muzykę w operach komicznych i tragicznych, i to od wy­konawcy zależy, jaki nada jej charak­ter, jaką wypełni emocją. Przygotowu­jąc kolejny raz ten sam tytuł, nierzad­ko odkrywam nowe rzeczy, uczę się od wykonawców. To jakby definiowanie od nowa pewnego muzycznego świata, który jest nieogarniony, ponieważ abs­trakcyjny!

Przygotował Pan w Operze Narodo­wej "Podróż do Reims", którą dyry­guje Pan na wielu scenach, podkreśla­jąc zawsze, że ta opera to esencja te­atru Rossiniego, bodaj największe je­go dzieło. Dlaczego?

- Właśnie ze względu na abstrakcyjność. To dzieło odrywa się od ziemi, od realizmu, od odwiecznych prawideł te­atralnego widowiska. Powstało z oka­zji koronacji króla Francji Karola X w 1825 r. Kompozytor mieszkał wów­czas na stałe w Paryżu, więc skrzętnie skorzystał z okazji i złożył hołd nowe­mu władcy. Zawsze starał się kompo­nować dla wybitnych śpiewaków, a po­nieważ w zespole teatru, który miał wy­stawić dzieło, było ich wielu i każdy chciał mieć udział w tak ważnym wy­darzeniu, musiał uwzględnić aż 14 ról, z czego dziesięć to wielkie popisowe partie. Nie można stworzyć intrygi, przekonującej akcji, w której ważną ro­lę gra tyle postaci, chyba że się kompo­nuje wielogodzinny dramat muzyczny jak Ryszard Wagner. Powstała zatem niezwykła opera, którą kompozytor sam nazwał kantatą sceniczną. Nie ma wła­ściwie akcji, tylko luźne epizody połą­czone tematem podróży na wspomnia­ną koronację. Arystokratyczne między­narodowe towarzystwo zmierza do Reims, ale utyka po drodze i musi wy­brnąć z nieoczekiwanej sytuacji. Spo­sób, w jaki rozwiązuje problem, jest wielką pochwałą wyobraźni, tworzy wspaniałą metaforę sztuki jako twórczej siły zdolnej pokonywać problemy. W konstrukcji dzieła, w kolejnych epi­zodach, w których każdy wykonawca ma właściwie tylko jedną scenę, najpeł­niej widać, jak nowoczesnym i niezwy­kłym kompozytorem był Rossini.

Skompletował Pan obsadę głównie z młodych śpiewaków, mało doświad­czonych jeszcze w muzyce Rossinie­go.

- Wystawianie "Podróży do Reims" z kilkunastoma wielkimi gwiazdami jest niezwykle kosztowne i - może po­za kilkoma najbogatszymi teatrami na świecie - niemoralne. Lepiej stworzyć warunki, by młodzi, uzdolnieni śpie­wacy mogli się czegoś nauczyć, poka­zać się od jak najlepszej strony. Dlate­go mamy w obsadzie dwoje doświad­czonych mistrzów rossiniowskiego śpiewu - Ewę Podleś i Rockwella Blake'a, którzy chętnie służyli radą, sta­wiając poprzeczkę, do której wszyscy starali się zbliżyć. Takie rozwiązanie daje też ożywczą energię tej dość sta­tycznej operze. Cieszę się, że mogłem pracować w Warszawie z młodym, wspaniałym zespołem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji